,,Przeznaczenie jest pojęciem przerażającym.
Nie chcę być skazana przez los, chcę wybierać"
~ Jeanette Winterson
*
Zbliżał się trzydziesty sierpnia. Dzień ten był niezwykle wyczekiwany przez państwa Carter, gdyż właśnie wtedy miał odbyć się bal z okazji zakończenia wakacji. Zaproszeni byli wszyscy zasłużeni, czystokrwiści czarodzieje, szanowani w magicznym społeczeństwie. Oczywiście Carterowie zamierzali się tam udać, ale nie sami; ich córka miała im towarzyszyć.Antony uparł się, aby Elizabeth poszła z nimi. Nie chciał słyszeć żadnych sprzeciwów. Dziewczyna podejrzewała, że chciał się pochwalić swoją jedyną córką, która w końcu ma już szesnaście lat i liczył na to, że uda mu się znaleźć kandydata na jej męża. Na samą myśl o tym szatynce robiło się niedobrze. Kiedy była jeszcze małą dziewczynką wszystko wydawało jej się inne; myślała, że wychodzi się za mąż z miłości, nie z przymusu. Marzyła o księciu z bajki, który pokochałby ją całym sercem. Zawsze wyobrażała sobie siebie z wysokim blondynem i trójką dzieci. Tak, wtedy wszystko było łatwiejsze.
Teraz, kiedy była już szesnastoletnią, młodą kobietą wiedziała, że nie ma miłości. Według niej były tylko zauroczenia, które z biegiem czasu zmieniały się w przyzwyczajenie. Zrozumiała też, że dla takich, jak ona nie istnieje małżeństwo z własnej woli. W każdej starożytnej i cenionej czystokrwistej rodzinie to matka z ojcem wybierali partnera swoim potomkom. Ta tradycja trwała tysiące lat i nikt nie myślał nawet, aby to urwać. Elizabeth była więc przygotowana na to, że pewnego dnia ojciec przyprowadzi do domu jakiegoś chłopca i powie: ,,Elizabeth, to twój przyszły mąż". Wyobrażała sobie dumę w jego oczach i na jego twarzy. Prychnęła.
Szatynka stała w swoim pokoju przed wielkim lustrem. Widziała w nim swoje odbicie i pomyślała, że nie może uznać się za brzydką. Niewątpliwie była ładna, przynajmniej według niej samej. Wiele osób jednak, w tym jej rodzice, uważali ją nie za ładną, lecz za piękną kobietę, której pragnie wielu mężczyzn. Sama nie postrzegała siebie w ten sposób i uważała to za przesadę. Lubiła jednak komplementy i zawsze uśmiechała się tajemniczo, słysząc miłe słowa na swój temat. Była w końcu Ślizgonką z krwi i kości.
- Elizabeth - drzwi otworzyły się i w progu stanęła Valerie. W rękach trzymała srebrno-zielone pudełko.
Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła się do swojej rodzicielki. Po chwili znów skierowała wzrok na swoje odbicie w lustrze.
- Jesteś piękna, kochanie - kobieta objęła swoją córkę. - A w tej sukni będziesz jeszcze piękniejsza.
- Na Salazara - szepnęła. - Jest cudowna, mamo.
- Kiedyś należała do mnie - uśmiechnęła się lekko Valerie. - Teraz jest twoja, skarbie. Wierzę, że będziesz dziś najpiękniejsza na całym balu.
- Zaraz po tobie - przytuliła mamę.
- Wiem, że nie chcesz tam iść, Elizabeth - powiedziała po jakimś czasie. Zapadła chwilowa cisza, a potem można było usłyszeć westchnięcie.
- Nie przepadam za balami. Są zazwyczaj nudne - wyjaśniła. Valerie zaśmiała się pod nosem.
- Kiedyś uważałam tak samo.
- Co się zmieniło?
- Osoby, które urządzały bale - obie uśmiechnęły się. - Przygotuj się, kochanie. Została nam godzina a ty jeszcze nawet nie zaczęłaś - po chwili wyszła z pokoju.
Elizabeth po pięciu minutach wstała i niemal pobiegła do łazienki. Wzięła kąpiel, później pomalowała się delikatnie, tak, aby makijaż pasował idealnie do sukni. Następnie usiadła przy toaletce i zastanowiła się nad fryzurą. Nie mogła pójść w rozpuszczonych włosach. Myślała intensywnie i po jakimś czasie zdecydowała się na luźnego, ale eleganckiego koka. Upięła włosy, wypuszczając wolno dwa kosmyki po bokach. Spojrzała na swoje odbicie i z zadowoleniem stwierdziła, że wygląda ładnie.
Została jej tylko suknia. Powoli zdjęła z siebie to, co miała ubrane. Była naprawdę szczupła i wysportowana dzięki graniu w Quidditcha. Lubiła swoją figurę, chociaż ojciec uważał, że jest zbyt chuda. Kiedy była gotowa i założyła czarne, wysokie szpilki, stanęła ponownie przed lustrem i miała ochotę pisnąć z zachwytu. Nigdy nie wyglądała tak pięknie. Uśmiechnęła się do własnego odbicia. Wyszła z pokoju.
Kiedy schodziła po schodach, rodzice stali już na dole. Valerie uśmiechnęła się na widok córki. Antony wziął wdech i po prostu się w nią wpatrywał.
- Miło mieć dwie piękne kobiety przy sobie - stwierdził, gdy stanęła przed nimi. Mimowolnie uśmiechnęła się. - Drogie panie - obie chwyciły jego ramiona i już po chwili teleportowali się.
Stanęli przed Malfoy Manor i Elizabeth poczuła dreszcze. Nigdy nie lubiła tego miejsca, dotychczas była tam ze dwa razy i robiła wszystko, aby było ich jak najmniej. Na samą myśl o tej rezydencji czuła niesamowity chłód, ten sam, który panował wewnątrz.
Mimo niechęci ruszyła w stronę wejścia. Szła za swoimi rodzicami. Miała jeden plan: wejdzie, schowa się w jakimś ciemnym kącie, poczeka do końca balu i wyjdzie. Nie była pewna, czy wypali, ale była dobrej myśli. Kiedy weszli do środka, przed nimi pojawili się Lucjusz i Narcyza Malfoy'owie.
- Ach, Valerie, Antony, witajcie - powitała ich pani domu. - Elizabeth, na Salazara, tak dawno cię nie widziałam. Wyrosłaś na piękną kobietę - uśmiechnęła się. Dziewczyna od zawsze lubiła tę kobietę, w przeciwieństwie do jej męża. Odwzajemniła gest.
- Zapewne będą cię nudziły rozmowy z dwa razy starszymi - powiedział Lucjusz. Miał ten sam zimny ton, co zawsze. - Zawołam Dracona.
- Och, nie - zaprzeczyła o sekundę za szybko. - Nie ma takiej potrzeby, poradzę sobie.
Niestety, jak na złość młody blondyn stanął w tym momencie u boku swojego ojca. Jego szare oczy patrzyły na nią z podziwem i czymś, czego nie potrafiła i nawet nie chciała zrozumieć.
- Elizabeth - skinął jej głową. - Wyglądasz pięknie.
- Ty również dobrze się prezentujesz, Draco - odparła, siląc się na miły ton.
- Zostawmy dorosłych - zaproponował, wyciągając do niej swoje ramie. Mimowolnie złapała je i pozwoliła poprowadzić się w tłum.
- Powinnaś mi zapłacić za ostatnią sytuację na Pokątnej - powiedział.
- Nie, Malfoy. To ty powinieneś uważnie się rozglądać.
- Działasz mi na nerwy, Carter.
- Taki mój urok, słońce - pogłaskała go po policzku i odeszła, znikając wśród setek ludzi. Zaśmiał się.
Elizabeth była niezwykła i wiedział o tym już od dawna. Nie była taka, jak reszta dziewcząt z Hogwartu; znała swoją wartość, była niezwykle tajemnicza i nie wskakiwała byle komu do łóżka. A już na pewno nie jemu. Szatynka miała dobry kontakt z jego przyjacielem, Zabinim. Przez to był codziennie skazany na jej towarzystwo w Pokoju Wspólnym, czy w dormitorium, które dzielił z Diabłem. Jednak nie przeszkadzało mu towarzystwo dziewczyny. Dzięki temu poznał trochę jej charakter. Była zabawna, śmiała, ironiczna i pewna siebie.
Zawsze, kiedy przebywali razem w jednym pomieszczeniu, dogryzali sobie. Nie były to wyzwiska, jedynie głupie odzywki. Rozbawiali tym wszystkich dookoła. Dla niego również było to zabawne i dziecinne, ale nie zamierzał z tym kończyć; to był jedyny sposób, aby Carter zwróciła na niego uwagę. Nie był pewien, czemu mu tak zależało.
Draco Malfoy zmierzał ciemnym korytarzem do lochów. Było już dawno po dwudziestej pierwszej i wiedział, że powinien siedzieć w swoim dormitorium. Zasiedział się jednak w Pokoju Życzeń, do którego ostatnimi czasy chodził bardzo często.
Miał nadzieję, że nie natknie się po drodze na żadnego nauczyciela, albo woźnego. Był świadomy, że źle by się to dla niego skończyło, nawet, gdyby wpadł na Snape'a. Szedł szybkim krokiem, a dookoła słychać było echo jego tupania. Był coraz bliżej wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. I nagle usłyszał czyjś ironiczny głos. Poznałby go wszędzie.
- Ładnie tak się szlajać po ciemku, Malfoy? - z cienia wyłoniła się szczupła, drobna sylwetka.
- Carter - warknął. - To samo mogę powiedzieć o tobie.
- Racja - odparła i podeszła bliżej. Teraz mógł dostrzec jej twarz. Najbardziej w oczy rzucał się błękit jej tęczówek. - Ja jednak wracam od Snape'a. Zdaję się, że ty za to świetnie się bawiłeś w Pokoju Życzeń - zamarł.
- Śledziłaś mnie? - spytał groźnie. Znał tę szatynkę od czterech lat i nie przepadali za sobą. Sam nie wiedział, czemu. Po prostu.
- Uwierz, że mam lepsze zajęcia, Malfoy - zaśmiała się kpiąco.
- Jesteś okropna - skomentował.
- I vice versa. A teraz - nagle poczuł, że został przyparty do chłodnej, kamiennej ściany. Nie wiedział, jak ma zareagować, więc się zaśmiał.
- No, no, Carter - zakpił. - Jeśli chciałaś, żebym cię pocałował, mogłaś poprosić - poczuł jej zimną dłoń na swoim policzku.
- Odczep się od Pansy - warknęła. A więc o to chodziło.
- Wybacz, mała, ale ona wcale nie wygląda, jakby chciała, żebym się odczepił. Wręcz przeciwnie, przychodzi do mnie każdej nocy.
- Zamknij się, Malfoy. Dobrze ci radzę, nie zbliżaj się do niej - poczuł, jak przykłada swoją różdżkę do jego gardła. Mimowolnie przeszły go dreszcze.
- A jeśli nie? - wyszeptał. Jej różdżka zjechała znacznie niżej i poczuł ją na swoim kroczu.
- Jeśli nie - zaczęła. - To będziesz mógł się pożegnać ze swoim przyjacielem, o ile coś tam masz, blondasku.
Odsunęła się od niego i odeszła dość szybkim krokiem. A on stał, wpatrując się przed siebie. Zaimponowała mu swoim sprytem i przebiegłością. Poczuł do niej pewnego rodzaju sympatię. Uśmiechnął się kpiąco sam do siebie i wszedł do Pokoju Wspólnego.
Na samo wspomnienie wzdrygnął się. Doskonale pamiętał złość i furię w jej oczach. Zawsze była niezwykle opanowana i wtedy po raz pierwszy widział ją w takim stanie. Dalej jednak była niezwykle piękna, nawet, kiedy się złościła.
Pamiętał też, co było dalej. Chciał jej zrobić na złość i jeszcze bardziej zbliżał się do Parkinson. Całował ją na jej oczach. Widział błyskawice w jej oczach, chciał ją zezłościć jak najbardziej. Był ciekawy, co zrobi w ostateczności. Nie obawiał się jej; był mistrzem zaklęć.
Nie musiał długo czekać na jej reakcję.
Siedział na błoniach, wpatrując się w jezioro. Blaise mu towarzyszył, jak zawsze. Codziennie po lekcjach wychodzili na zewnątrz, aby odreagować. Siedzieli tylko w ciszy, patrząc przed siebie. Czuli wtedy spokój.
Niestety, ów spokój nie był im dziś dany. Nie minęło piętnaście minut, gdy na błonia wparowała zdenerwowana Elizabeth Carter. Wiatr rozwiewał jej ciemne, proste włosy na wszystkie strony. Dłonie zacisnęła w pięści.
- Oho, masz problem, stary - powiedział Zabini, kiedy ją zauważył. Blondyn odwrócił się.
Wyglądała pięknie jak zawsze. Zdecydowanie złość dodawała jej uroku. Jej cienkie usta zacisnęły się. Znów ujrzał te błyskawice w jej oczach. Nim się zorientował, stała przed nim z różdżką wycelowaną w jego głowę.
- Blaise, zostaw nas samych - rozkazała. Czarnoskóry nie miał odwagi się jej sprzeciwić.
- Powodzenia, Smoku - rzekł tylko i odszedł. Blondyn prychnął pod nosem i wstał.
Stanął przed nią i musiała zadrzeć głowę do góry, aby spojrzeć mu w oczy. Był od niej dużo wyższy i silniejszy, wiedziała o tym. Zamierzała mu jednak pokazać, że nie ma prawa z nią zadzierać, bo to się źle kończy.
- Jesteś aż taki tępy, że nie rozumiesz znaczenia niektórych słów? - warknęła. - Miałeś się od niej odczepić!
- Czy ty jesteś aż tak tępa, żeby zrozumieć, że nie zamierzam się odczepić? - odparł. Wycelowała różdżkę w jego serce, o ile je miał.
- Lepiej uważaj, Malfoy. Tu nie ma twojego ojca, nie pomoże ci - szepnęła i odeszła. Czuł, że doprowadził ją do szału.
Roześmiał się na samo wspomnienie. Pamiętał, że dla własnego bezpieczeństwa, a właściwie dla bezpieczeństwa jego przyjaciela (i wcale nie chodzi tutaj o Zabiniego, dop. autorka), zostawił Pansy w spokoju.
Sam nie rozumiał, o co chodziło Elizabeth. Owszem, był z wtedy z Parkinson i zdradzał ją właściwie na każdym kroku, ale przecież był Draco Malfoy'em, do cholery! Chyba żadna nie spodziewała się po nim wierności. Czyżby z Pansy było inaczej? Te pytanie zadawał sobie już od prawie dwóch lat. Nigdy nie kochał dziewczyny. Ani tej, ani żadnej innej. I był pewien, że nigdy żadnej nie pokocha.
Ale czy na pewno?
*
Udało jej się wyjść z posiadłości, nie będąc przez nikogo zauważoną. Od około godziny siedziała w wielkim ogrodzie państwa Malfoy, na czarnej ławce. Wpatrywała się z zachwytem we wszystkie kwiaty i wiedziała, że były one sprawą Narcyzy.
Niebo było granatowe, niemal czarne i rozświetlały je jedynie wielki księżyc i gwiazdy, których było miliony. Stwierdziła, że wygląda to pięknie i spoglądała w górę. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Nagle usłyszała kroki.
- Cześć - głos należał do jej dobrego kolegi, Blaise'a Zabiniego. Uśmiechnęła się.
- Cześć - odparła, nie otwierając oczu.
- Długo tu siedzisz?
- Długo - przyznała.
- Jest chłodno - zauważył. - Czemu nie wejdziesz do środka?
- Nie chcę - dopiero wtedy otworzyła oczy, ukazując błękitny kolor. - Nudzi mnie ten bal.
- Tańczyłaś z kimś chociaż raz?
- Nie - uśmiechnął się do niej tajemniczo.
- W takim razie idziemy - podał jej swoje ramię, a ona po chwili je ujęła.
- Jesteś niemożliwy - zaśmiała się.
- Za to mnie lubisz.
Weszli z powrotem do Malfoy Manor. Skierowali swoje kroki do sali balowej. W całym pomieszczeniu rozlegała się spokojna muzyka. Zabini i Carter wcisnęli się na środek i zaczęli tańczyć. Szatynka objęła go za szyję, a on położył dłonie na jej talii. Kołysali się powoli w rytm melodii. Oboje byli dobrymi tancerzami i kiedy usłyszeli szybszą muzykę, zawładnęli parkietem. Ich taniec pełen był obrotów, podskakiwań i śmiechu. Wiele osób patrzyło na nich z podziwem. A oni po prostu się śmiali.
Z daleka obserwował ich pewien blondyn. Zazdrościł swojemu przyjacielowi. Czego? Jego radości, tego, że potrafił się szczerze śmiać i dobrze bawić, tego, że był sobą i tej dziewczyny. Nie było to nic dziwnego; Elizabeth od dawna miała opinię najładniejszej Ślizgonki. Tuż po niej były siostry Greengrass, choć Astoria była Krukonką. Było tak z pewnością dlatego, że dwa lata młodsza uczennica cały czas spędzała z przyjaciółkami ze Slytherinu. Właściwie to nawet jadła posiłki ze Ślizgonami, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo nikt nie chciał mieć na pieńku ze starszą Greengrass, Carter i Parkinson.
Nagle pewien odruch spowodował, że ruszył w stronę przyjaciela i szatynki. Nie wiedział, co robi, ale nie zamierzał się powstrzymywać. Stanął przed nimi, a oni posłali mu zdziwione spojrzenia.
- Odbijane - szepnął tylko. Zabini kiwnął głową, ucałował dłoń Elizabeth i odszedł.
Złapał ją w talii i przyciągnął do siebie. Ponownie puszczono wolną piosenkę, balladę. Niechętnie zarzuciła mu ręce za szyję.
- Malfoy, co ty wyprawiasz? - spytała po chwili.
- Tańczę? - odparł, a na jego twarzy zakwitł kpiący uśmiech.
- Bo jesteś tu najpiękniejsza i przyciągasz największą uwagę - wyszeptał jej do ucha i obrócił ją. Stała tyłem do niego, a on dalej ją obejmował.
Nie wymienili się już ani słowem. Po prostu tańczyli. Nie czuli się niekomfortowo w swoim towarzystwie. Było im dobrze i czuli dziwne, przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej.
Kiedy piosenka skończyła się, niespodziewanie szatynka musnęła swoimi wargami jego zimne usta. Nim zareagował, zniknęła.
*
Malfoy'owie i Greengrassowie stali przy wielkiej fontannie. Ich dzieci nadal dobrze się bawiły w sali balowej, a oni nie mieli najmniejszego zamiaru im przerywać. Byli dumni.
- Wasza młodsza córka jest naprawdę piękną i mądrą kobietą.
- To idealna żona dla Dracona - dodała Narcyza. Chciała jak najlepiej dla swojego jedynego syna, którego kochała nad życie.
- Zgadzamy się z wami - odparł pan Greengrass. - Uważamy, że Draco jest odpowiednim partnerem dla niej.
Uścisnęli sobie dłonie. Decyzja zapadła; Astoria Greengrass i Draco Malfoy mieli się pobrać, gdy oboje osiągną pełnoletniość.
- Dowiedzą się podczas przerwy świątecznej.
--------------------------------
Oto drugi rozdział :)
Mam nadzieję, że Wam się podoba i że nie wyłapaliście zbyt dużo błędów.
Mam prośbę.
Chciałabym, żeby każdy, kto czyta to opowiadanie, napisał komentarz.
Wystarczy nawet głupia kropka. Chcę po prostu wiedzieć, że mam dla kogo pisać :)
Pozdrawiam i weny życzę!
Świetny rozdział! Bardzo fajny pomysł z tym balem! :) Kurczę, jak czytam fragmenty o Draco, to wydaje się zupełnie inny niż gdziekolwiek indziej. Podoba mi się taki. Widać, że pod tą maską Effy bardzo mu się podoba, jednak nie wiemy jak to wygląda z jej strony. Ale to dopiero drugi rozdział i na pewno jeszcze dużo nam pokażesz z jej strony! :) O matko! Nie mogą ożenić Dracona z Astorią! On musi być z Elizabeth! Hm, jestem ciekawa jak dalej to się potoczy :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny! I mogę mieć małą prośbę? Mogłabyś informować mnie o nowych rozdziałach na którymś z moich blogów? Byłabym bardzo wdzięczna :)
Pozdrawiam :3
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńDziękuję bardzo za komentarz, mam motywację do dalszego pisania :)
Oczywiście, będę cię informowała :)
Również pozdrawiam i życzę weny!
Nominowąłam cię do LA
OdpowiedzUsuńwięcej informacji tu:
https://nina-barbara-taissa.blogspot.com/
Dziękuję za nominację :)
UsuńDziwi mnie, że twój blog ma tak mało komentarzy Oo Naprawdę masz talent, a uwierz mi nie piszę tego często. Przeczytałam cały blog jednym tchem. Jeśli chodzi o treść to podoba mi się twój Draco, jest taki jak ma być. Nie jest ciepłą kluską. Natomiast panna Elizabeth mnie irytuje. Prycha, warczy, zachowuje się jakby kogoś chciała zjeść, ale cóż, w końcu Ślizgonka, a w dodatku przyszła Śmierciożerczyni. Chociaż z drugiej strony dobrze, że w końcu ktoś nie wchodzi w dupę Malfoyowi tylko stawia go do pionu. Fajny pomysł z tym balem, widzę, że wśród czarodziejów istne wyścigi małżeńskie. Do biegu, gotowi, start! Kto pierwszy zgarnie najlepszą partię. Jestem ciekawa czy Draco w końcu poślubi Astorię, czy może pisana jest mu jednak panna Carter?
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział i dodaję do linków u siebie.
Pozdrawiam i zapraszam na http://w-pokoju-wspolnym.blogspot.com/
Dziękuję za motywację do dalszego pisania :)
UsuńPozdrawiam!
PS. Już lecę na twojego bloga :)
Świetny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :)
UsuńBardzo mi się podoba, masz niezły styl pisania, mała.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia od Ślizgonki <3
Miło mi to czytać :) Uważam jednak, że co do mojego stylu pisania, to nie do końca prawda. Ja sama widzę błędy, które popełniam i to dość często - staram się je poprawiać i nie popełniać ich w przyszłości, jednak to dość trudne. Myślę, z każdym rozdziałem jest coraz lepiej, a przynajmniej mam taką nadzieję :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCytat na początku rozdziału strasznie mi się podoba, no i idealnie pasuje do panny Elizabeth - zupełnie, jakby to były właśnie jej słowa! Właśnie o to chodzi we wczuwaniu się w bohaterów. Tobie wychodzi to jak na razie dobrze a jestem pewna, że będzie coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady A.
Również pozdrawiam :)
Usuń