Rozdział 3: Hogwart

środa, 3 września 2014
          Nadszedł pierwszy września, jednocześnie kończąc wakacje i rozpoczynając kolejny rok szkolny. Dzieci nie biegały już po podwórku, nikt nie spał do godziny dziesiątej. Znów zaczynała się nauka i raczej nikt nie był z tego zadowolony.
          Elizabeth wstała o godzinie ósmej, obudzona przez swojego skrzata domowego, Służka. Zawsze miała problemy z wczesnym budzeniem się; gdy tylko nadchodził weekend, leniuchowała prawie do dwunastej. Jej przyjaciółki były do tego przyzwyczajone, więc nawet nie próbowały jej budzić i nawet przynosiły jej śniadanie do łóżka, przemycając je z kuchni lub Wielkiej Sali. Carter była im wdzięczna, ale nigdy tego nie powiedziała; wiedziała, że nie musi. Ona nigdy nie dziękowała nikomu, nie przepraszała nikogo, a już na pewno o nic nie prosiła. To nie było w jej stylu i sądziła, że nigdy się tak nie poniży.
          Przygotowanie się zajęło jej pół godziny. Kiedy zwlokła się z łóżka, ruszyła do swojej własnej łazienki. Weszła pod prysznic, umyła zęby, wysuszyła i ułożyła włosy. Później skierowała się do garderoby; niewiele ubrań tam zostało, gdyż większość spakowała do kufra. Ubrała zieloną sukienkę i srebrne baleriny. Ślizgonka od urodzenia, pomyślała z zadowoleniem. Podeszła następnie do toaletki stojącej nieopodal jej łóżka; pomalowała oczy i przejechała usta malinowym błyszczykiem. Kiedy uznała, że jest gotowa, zeszła na dół. Jej rodzice siedzieli już przy stole.
          Zawsze jedli razem posiłki, taka była u nich tradycja i nigdy nie została złamana. Kiedy była mała nieszczególnie jej to przeszkadzało; z czasem jednak zaczęły ją irytować ciągłe rozmowy ojca o Voldemorcie. Właściwie to był jedyny temat poruszany przy stole; Antony opowiadał, a jego żona i córka miały posłusznie słuchać, nie wtrącając się i nie zabierając głosu. Szatynka tego nienawidziła z całego serca.
          - Wyspałaś się, kochanie? - zagadnęła Valerie.
          Szesnastolatka zajęła miejsce naprzeciwko niej. Kiwnęła twierdząco głową. Mimo wszystko - nie wyspała się wcale i miała w planach położyć się w pociągu.
          - Mam nadzieję - zaczął Antony. Spojrzała na niego. - Mam nadzieję, że nie będziesz niemiła dla swojego brata.
          Tom Carter miał jedenaście lat. Był dość podobny do swojej siostry i z wyglądu, i z charakteru. Nigdy nie dogadywał się dobrze z Elizabeth; rodzice tłumaczyli to ich silnymi osobowościami, liczyli jednak na to, że skończą w końcu kłótnie. Sama Elizabeth nie zamierzała przestać dokuczać swojemu bratu.
          Dlaczego tak było? Po pierwsze, odziedziczył imię po Czarnym Panie, w którym Antony był najwidoczniej zakochany. Po drugie, był wrednym, małym smarkaczem. Po trzecie, był małym zboczeńcem, który podglądał własną siostrę. Kiedy go na tym przyłapała, nie dawała mu spokoju przez bardzo długi czas. Zamierzała nauczyć go kultury i dobrych manier. I udało jej się - już nigdy więcej nawet nie zbliżył się do jej sypialni. Była z siebie dumna.
          Kiedy wybiła godzina dziewiąta, cała czwórka stanęła w wielkim przedpokoju. Złapali się za ręce i już chwilę później stali na peronie dziewięć i trzy czwarte. Elizabeth zobaczyła wiele znajomych twarzy i mimowolnie uśmiechnęła się. Brakowało jej Hogwartu.
          Jako, że nigdy nie była zbyt wylewna w uczuciach, pożegnała się z rodzicami machnięciem ręki i wymuszonym uśmiechem. Kiedy upewniła się, że Valerie i Antony zniknęli z peronu, pociągnęła młodszego brata za ucho, zmierzając w stronę ekspresu. Nie zamierzała być delikatna, kiedy rodziców nie było na horyzoncie.
          - Ała! Puść mnie, to boli! - piszczał Tom, próbując jej się wyrwać.
          Stanęły przed nimi siostry Greengrass, śmiejąc się. Z pewnością przywołał je pisk małego bruneta. Obie prezentowały się świetnie - ubrane w takie same, błękitne sukienki sięgające ledwie do kolan. Na ich szyjach wisiały srebrne łańcuszki, przeplatane u starszej zielonymi, a u młodszej niebieskimi nitkami. Jak zawsze wyglądały pięknie.
          - Effy, jak ty traktujesz swojego kochanego braciszka? - zakpiła Dafne. Po chwili sama złapała jedenastolatka za drugie ucho. Roześmiały się.
          - Dobrze, że moja starsza siostra mnie tak nie traktowała - skomentowała Astoria i ruszyła przodem, a za nią dwie dziewczyny znęcające się nad szatynem.

*
          Od godziny siedziały w ostatnim przedziale w wagonie Ślizgonów. Długo im zajęło znalezienie wolnych miejsc, ale w końcu się udało. Wykorzystały trochę swoje umiejętności w zaklęciach, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. Pansy dołączyła do nich po jakimś czasie i usiadła, jak zawsze, pod oknem. Obok niej siedziała Astoria, na przeciwko Elizabeth, a Dafne co chwilę zmieniała miejsce. 
          Carter siedziała z przymkniętymi oczami, nucąc coś pod nosem. Pansy trzymała w dłoniach jakąś książkę i zachłannie ją czytała. Astoria spała w najlepsze, a znudzona Dafne wierciła się po całym przedziale. Jak co roku, pomyślała Elizabeth. Ona również się nudziła i postanowiła trochę odetchnąć, więc wyszła. Stanęła przy oknie i je uchyliła. Wiatr rozwiał jej włosy, a ona przymknęła oczy i uśmiechnęła się.
          - Przestań, Ron. To nie jest śmieszne - usłyszała i jej uśmiech pogłębił się. 
          Spojrzała w lewo; przed nią stała Święta Trójca Hogwartu: Wieprzlej, szlama Granger i Wybraniec Potter. Prychnęła. Uwielbiała ich dręczyć, a najczęściej sami wpychali się w jej ramiona. Tak było również tym razem, co przyjęła z zadowoleniem.
          - Proszę, proszę - powiedziała kpiącym głosem. - Kogo moje oczy widzą - uśmiechnęła się wrednie i oblizała wargi. 
          - Zejdź mi z drogi, Carter - odparł ze zmęczeniem Chłopiec, Który Przeżył.
          Miała ochotę roześmiać się, widząc jego zdeterminowanie i złość w zielonych oczach. Uwielbiała doprowadzać go do szału. Właściwie do niego nic nie miała. Pokładała w nim głębokie nadzieje, o czym - oczywiście - nie wiedział nikt, oprócz niej samej. Nie tolerowała natomiast szlam i zdrajców krwi.
          - Chyba kpisz myśląc, że ci się odsunę, słońce - mrugnęła do niego. 
          - Nie denerwuj mnie, Carter! Odsuń się! - warknął rudzielec, a ona roześmiała się.
          Widziała, że na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Wyjęła różdżkę i podeszła do niego.
          - Słuchaj, Weasley - zaczęła, a on przełknął głośno ślinę. - Nigdy mi nie rozkazuj, bo inaczej źle się to dla ciebie skończy - warknęła
          Odeszła, popychając przy tym Granger. Dziewczyna prawie upadła, a szatynka uśmiechnęła się z zadowoleniem. Słyszała ich nerwowe szepty za swoimi plecami. Weszła do przedziału i z zadowoleniem usiadła na swoim miejscu, uśmiechając się do przyjaciółek.
          - Nowy rok szkolny - rzekła z zadowoleniem. - A to oznacza tylko jedno.
          - Więcej nauki? - jęknęła Pansy.
          - Nie.
          - Więcej obowiązków?
          - Strzelaj dalej.
          - Kolejne zakłady o kolejnych chłopaków i o łamanie ich serc - stwierdziła Dafne i uśmiechnęła się podle. Elizabeth kiwnęła, pokazując rząd białych, idealnie prostych zębów.
          - Dokładnie.

*
          Wszyscy uczniowie siedzieli przy swoich stołach w Wielkiej Sali, słuchając uważnie (lub nie) przemowy dyrektora szkoły, Albusa Dumbledore'a. Nawet Ślizgoni mieli do niego szacunek i nie przerywali mu. 
          Ceremonia przydziału już się skończyła i pierwszaki, nieco mniej wystraszone, pożerały jedzenie ze stołów. Tom Carter został oczywiście przydzielony do Slytherinu. Siedział niedaleko swojej siostry, spoglądając na nią co chwilę ze strachem. 
          - Kurde, on serio się ciebie boi - powiedział Zabini.
          Ciemnoskóry chłopak siedział po jej lewej stronie, co jakiś czas rzucając zabawne uwagi na temat pierwszaków. Zaśmiała się. 
          - I nie tylko on, Blaise - odparła, spoglądając mimowolnie na Draco Malfoy'a.
          Chłopak siedział naprzeciwko Pansy i wyglądał, jakby miał zwymiotować. Jego zwykle blada twarz teraz wyglądała jeszcze gorzej i gdyby spał, można byłoby pomyśleć, że nie żyje. Ona sama była niezbyt opalona, ale nie aż tak, jak on. Nagle ich spojrzenia skrzyżowały się. Jego zimne, szare oczy kontra jej błękitne, bez uczuć. Oboje prychnęli i odwrócili wzrok. 
          Po zjedzeniu kolacji wszyscy udali się do swoich dormitoriów. Astoria z westchnięciem dołączyła do dziewcząt z Ravenclawu. Trzy przyjaciółki dumnie kroczyły w stronę lochów. 
          Weszły do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, w którym było już dość sporo osób. Powitały się ze znajomymi kiwnięciem głowy i weszły na górę. Ich dormitorium znajdywało się na samym końcu. Weszły i poczuły znajomy zapach ich perfum. Uśmiechnęły się do siebie i zaczęły się rozpakowywać. 
          Ich dormitorium było zdecydowanie większe niż wszystkie inne, a wszystko dzięki kilku sprawnym zaklęciom i bogatym kieszeniom ich rodziców. Każda miała swoje miejsce na toaletkę, szafę i biurko. Miały duże łóżka z zielono-srebrnymi baldachimami. Całe pomieszczenie było urządzone w kolorach Slytherinu. 
          Kiedy wszystkie ich ciuchy (a było ich sporo) znalazły się na miejscu, usiadły we trójkę na łóżku Elizabeth. Pamiętały o sprawie z zakładami. To była ich tradycja; robiły to od trzeciego roku i nic nie mogło tego zmienić, nawet, gdyby zamek miał się walić i palić. Elizabeth zdążyła uwieść i złamać serce Terence'a Higgsa, Teodora Notta, Adriana Pucey'a i Michaela Cornera z Ravenclawu. Uwielbiała bawić się cudzymi uczuciami, chociaż zazwyczaj było na odwrót; to dziewczyna chodziła zapłakana, nie mogąc się pozbierać. W jej wypadku tak nie było, może dlatego, że nie potrafiła nikogo pokochać.
          - To jak? - zagadnęła Dafne. 
          - Ja wybieram kogoś Pansy, ona tobie, a ty mi - zarządziła Elizabeth.
          Miała już doskonały plan. Myślała nad tym niemal całe wakacje i wiedziała, że będzie to niemal niewykonalne, zwłaszcza w przypadku czarnowłosej dziewczyny. Effy zależało na wygranej, więc musiała wymyślić coś jak najtrudniejszego.
          - Okej - odparła Parkinson. - Tylko nie przesadź, proszę.
          - A więc, kochana - zaczęła Carter, udając, że się zastanawia.
          Widziała strach w oczach przyjaciółki, która jednak zachowywała uparcie opanowaną minę. Elizabeth zaśmiała się w duchu.
          - Co powiesz na Wybrańca?
          W całym pomieszczeniu zapanowała cisza, którą przerywały jedynie ich spokojne oddechy. Carter z zadowoleniem zaobserwowała rozpacz na twarzy Pansy. 
          - Zwariowałaś? Mowy nie ma! - odparła pewnym głosem, krzyżując ręce na piersi.
          - A więc nie masz w sobie tyle sprytu, żeby owinąć sobie Pottera wokół palca? Szkoda, Pansy - odezwała się Dafne, puszczając oczko szatynce.
          - Nie podpuścicie mnie, nie ma szans. 
          - W takim razie Goyle.
          - Cholera - jęknęła Parkinson. - Dobra, biorę Chłopca, Który Przeżył, By Zniszczyć Mi Moją Karierę - zakpiła. Elizabeth uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Goyle jest twój, Dafne. 
          - Ej! - dwie przyjaciółki roześmiały się, a Greengrass wywróciła oczami. - Niech ci będzie, ale to jest zbyt łatwe.
          I znów zapanowała cisza. Elizabeth wiedziała, co to oznacza. Greengrass uwielbiała się nad nią znęcać w każdy możliwy sposób, więc szatynka mogła się spodziewać nawet Weasley'a.
          - Effy - zaczęła z wrednym uśmiechem.
          - Ciekawa jestem, kogo tym razem wymyślicie. 
          - No cóż... skoro jesteś mocna, to rozkochanie w sobie tego Ślizgona nie będzie dla ciebie problemem - poruszyła brwiami.
          Wystarczyła chwila, aby szatynka zrozumiała, o kogo chodzi. 
          - Żartujesz, prawda? Każ mi rozkochać w sobie Weasley'a! Longbottoma! Kogokolwiek, ale nie jego, Dafne no - jęknęła.
          - Dasz radę, wiem, co mówię. 
          W ten sposób zakończyły rozmowę. Każda z nich leżała już w swoim łóżku, gasząc lampki i życząc sobie dobrej nocy. Dla Carter niestety taka nie była - nie mogła zasnąć, zastanawiając się, jak rozkochać w sobie kogoś, kto nie posiada serca.

*
          Smok i Diabeł siedzieli w Pokoju Wspólnym na wielkiej, skórzanej kanapie. Obaj popijali Ognistą Whiskey, którą Zabini handlował w Slytherinie. Kiedy zbliżała się impreza, każdy wiedział, do kogo zwrócić się po alkohol.
          - Ten rok będzie inny - zaczął z niechęcią czarnoskóry, odkładając opróżnioną szklankę na stół stojący przed nimi.
          - Co masz na myśli?
          - Wojna się zbliża, Draco - blondyn westchnął, słysząc słowa przyjaciela. Zabini miał świętą rację. Voldemort przygotowywał się do walki.
          - I pomyśleć, że z góry została nam przydzielona strona, po której będziemy walczyć.
          - Zawsze jest wybór - odparł pewnym głosem Blaise, patrząc w oczy przyjacielowi.
          - Nie teraz - szepnął Ślizgon. - Nie dla nas. Bylibyśmy nieżywi, gdybyśmy się sprzeciwili.
          - Słyszałem - brunet nachylił się nieco. - Nazwiska osób, które zostaną Śmierciożercami tej zimy, podczas tych świąt.
          Blondyn spojrzał na niego z zaciekawieniem. Interesowało go, kto jeszcze był tym nieszczęśliwcem.
          - Nasza dwójka - zaczął wymieniać chłopak. - Crabbe i Goyle, Nott, Higgs i Carter - zakończył, a wymawiając ostatnie nazwisko, spuścił głowę. Draco zamarł.
          Nie mógł uwierzyć, że ta dziewczyna miała zostać Śmierciożercą. Jedyna nowa kobieta w szeregach Czarnego Pana. Jej rodzice byli okrutni, skazując ją na to.
          - Elizabeth? - odparł. - Nie wierzę.
          - Ja też nie wierzyłem - rzekł smutno Blaise. Szatynka była jego przyjaciółką. - Jej ojciec to prawdziwy tyran. Nawet Parkinson nie musi wstępować do jego szeregów.
          - Myślisz, że ona się na to zgodzi? Pozwoli sobie wytatuować Mroczny Znak?
          - Myślę, że - zaczął. - Nie. Jestem pewien, że będzie walczyła, choćby miała skazać się na śmierć. Ona nie jest zwykłą Ślizgonką, ma w sobie pewnego rodzaju odwagę i to czyni ją wyjątkową. Dlatego Czarny Pan chce ją mieć po swojej stronie. Wie, że będzie gotowa oddać życie i zabić.
          - Masz rację, Diable. Carter jest zbyt dumna, by pozwolić, aby ktoś nią rządził. Wiesz, czasem zazdroszczę jej tego, że potrafi się sprzeciwić. Mimo, że spotyka ją za to kara, ona nie daje sobą pomiatać - blondyn nigdy taki nie był. On był tchórzem i dobrze o tym wiedział.
          - Dlatego cała szkoła ma do niej szacunek. Nawet Potter - zakpił Zabini.
          Resztę wieczoru spędzili w ciszy, zastanawiając się nad swoim dalszym losem. Obaj byli świadomi, że jeśli zostaną Śmierciożercami, zginą. To było skazanie się na śmierć, ale sprzeciw byłby ukarany jeszcze gorzej.
          Kiedy opróżnili całą butelkę Ognistej, ruszyli do dormitorium. Czekał ich ciężki dzień, zwłaszcza, że pierwszą lekcją miała być Obrona ze Snape'm.

*
          Drobna sylwetka biegła z całych sił kamiennym korytarzem. Mimo swojej dobrej kondycji, dyszała ciężko. Jej ciemne włosy zaplecione w luźnego warkocza już dawno się rozplątały i powiewały za nią. Gdzieś po drodze zgubiła parę pergaminów, jednak było za późno, aby wracać.
          Elizabeth Carter zaspała. Nie przejęłaby się tym jakoś szczególnie, gdyby nie to, że pierwszą lekcją była Obrona przed Czarną Magią z Severusem Snape'm. Nie wiedziała, jak zareaguje nauczyciel, ale jednego była pewna - czekał ją co najmniej miesięczny szlaban. 
           W końcu stanęła przed klasą. Niewiele myśląc, otworzyła drzwi i wparowała do środka. Poczuła kilkanaście par oczu na sobie. Jedne ciskały w nią błyskawice i wiedziała, do kogo należą. Spojrzała w stronę biurka, przy którym siedział czarnowłosy nauczyciel.
          - Widzę, że panna Carter jednak zaszczyciła nas swoją obecnością - syknął. Nie spuściła wzroku. Nie spłoszyła się. Po prostu stała i na niego patrzyła. - Minus dziesięć punktów dla Slytherinu i zapraszam po lekcjach do mojego gabinetu. A teraz siadaj - dodał opanowanym, zimnym głosem.
          Zajęła miejsce obok Dafne, która spojrzała na nią przepraszającym wzrokiem.
          - Nie dałyśmy rady cię obudzić - szepnęła.
          - Panna Carter najwidoczniej niczego się nie nauczyła - usłyszała szatynka i niemal jęknęła. 
          Lekcja OPCMu ze Snape'm była jeszcze gorsza, niż zwykle. Severus był najwidoczniej w złym humorze i na każdym kroku odejmował im punkty. Na tej lekcji nie tylko Gryfoni byli pokrzywdzeni - Slytherin również ucierpiał. Nikt nie wiedział, co się działo z nietoperzem.
          Elizabeth ledwo żywa chodziła na kolejne zajęcia z góry na dół, z zamku na błonia. Eliksiry ze Slughornem były dość przyjemne, Wróżbiarstwo i Historię Magii jak zwykle przespała, ONMS z Hagridem nie były aż takie złe. Po skończeniu lekcji krokiem męczennika udała się do gabinetu wychowawcy, Severusa.
          Weszła, uprzednio pukając. Snape siedział przy biurku, wpatrując się w nią swoim obojętnym spojrzeniem. Bez słowa wskazał na krzesło, na którym usiadła. Spojrzała na niego, nie wiedząc, czego się po nim spodziewać.
          - Carter - zaczął chłodno. - Spóźniłaś się dwadzieścia minut.
          - Wiem, profesorze - odparła.
          - Wypadałoby przeprosić - powiedział i spojrzał na nią wyczekująco.
          - Nie ma mowy - jej głos był pewny. - Jaki szlaban mnie czeka?
          - Carter, rozumiem, że jesteś taka, jak twój ojciec, jednak uważam, że przeprosiny się należą. Nie zginiesz od tego.
          - Po pierwsze, profesorze - zaczęła. - Nie jestem jak mój ojciec i nie życzę sobie, aby pan tak mówił. Po drugie, nigdy nikogo nie przepraszałam, więc nie ma pan na co liczyć.
          - Elizabeth, siadaj - rozkazał, gdy podniosła się z krzesła. Była zdenerwowana, ale jej twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji. - Teraz.
          - Profesorze, niech pan po prostu powie, jaki szlaban mnie czeka!
          - Żaden, Carter. A teraz usiądź - wykonała niechętnie jego polecenie. - Nie zawołałem cię tu w celu ukarania.
          - W takim razie o co chodzi? - skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego pytająco.
          - O Czarnego Pana - zamarła.
          - Nie rozumiem - wyjąkała.
          - Twój ojciec z pewnością poinformował cię o tym, że masz dołączyć do Śmierciożerców tej zimy, na święta - kiwnęła twierdząco głową.
          - Owszem, profesorze, ale nadal nie rozumiem, o co panu chodzi.
          - Możesz tego uniknąć - powiedział powoli. - O ile dobrze mi się wydaje, nie jesteś z tego zadowolona. Mam rację?
          - Tak, ale nie mam wyjścia! Pan dobrze o tym wie! - krzyknęła i już miała wyjść, trzaskając drzwiami, kiedy ją zatrzymał.
          - Mogę zapewnić Valerie bezpieczeństwo - spojrzała na niego i ujrzał w jej oczach nadzieję.
          - Jak?
          - Dumbledore mógłby...
          - Nie ma mowy - przerwała mu. - Nie zgodzę się na to. Dyrektor nie musi mi w niczym pomagać! Poradzę sobie sama!
          - Dobrze wiesz, że nie dasz rady z Czarnym Panem, Elizabeth. Dumbledore mógłby ukryć gdzieś twoją matkę, a ty mogłabyś się sprzeciwić. Obie byłybyście chronione.
          - On i tak by ją znalazł - szepnęła, patrząc na niego pustym wzrokiem. W tym momencie całkiem przypominała mu Antony'ego. - Nie odpuściłby, dopóki by jej nie zabił. Nie skażę własnej matki na śmierć.
          - W takim razie pozwolisz na Mroczny Znak na twoim przedramieniu?
          - Nigdy - odparła i wyszła, trzaskając drzwiami.
          Severus siedział przez parę minut, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stała dziewczyna. Doskonale wiedział, że nigdy nie będzie posłuszna Voldemortowi. Była mieszanką wybuchową; opanowana, spokojna i sprytna po ojcu, odważna, zbuntowana i pewna siebie oraz swoich czynów po matce.
          Od dłuższego czasu zastanawiał się, w jaki sposób może pomóc wychowankom Slytherinu. Wiedział, że kilku jego uczniów tej zimy zostanie Śmierciożercami i chciał temu zapobiec. W ten sposób zamierzał odkupić swoje winy, choć wiedział, że to nie przywróci mu Lily.
          Nie mógł jednak zrobić zupełnie nic. Jego jedynym wyjściem był Dumbledore, lecz Ślizgoni byli zbyt dumni, by skorzystać z pomocy dyrektora. Severusowi nie pozostało nic innego, niż czekanie. Był bezsilny, nic nie mógł poradzić.

__________________________________
Oto rozdział trzeci!
Jak tam w szkole? Ja osobiście jestem
trochę zagubiona, nowa szkoła i to jeszcze w połowie
gimnazjum. Za fajnie nie jest, ale daję radę :)
Pozdrawiam i dobrych ocen życzę!

11 komentarzy

  1. Eveline! Czemu ja nic nie wiem o tym rozdziale? :P Następnym razem proszę mnie informować :)
    Ale do rzeczy.
    1. "Uwielbiała bawić się cudzymi uczuciami, chociaż zazwyczaj było na odwrót; to dziewczyna chodziła zapłakana, nie mogąc się pozbierać. W jej wypadku tak nie było, może dlatego, że nie potrafiła nikogo pokochać." - matko, Elizabeth jest podoba do mnie
    2. "Mimo, że spotyka ją za to kara, ona nie daje sobą pomiatać - blondyn nigdy taki nie był. On był tchórzem i dobrze o tym wiedział." - taki prawdziwy Draco, podoba mi się, natomiast masz powtórzenie, nie wiem czy celowe.
    Tak ogólnie to Z-A-J-E-B-I-Ś-C-I-E. Jestem ciekawa czy Carter wyrwie Malfoya i co najważniejsze, czy zostanie śmierciożercą. Rozdział długi, takie jakie lubię.
    To w sumie tyle z mojej strony, życzę ci dużo weny twórczej i tak a propos, zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Blog Award (w-pokoju-wspolnym.blogspot.com)
    Przepraszam za troszkę chaotyczny komentarz, czekam na następny rozdział i pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, wybacz, że nie poinformowałam, kompletnie mi wyleciało z głowy :)
      Dziękuję za komentarz i za nominację :)

      Usuń
  2. Dziwie się że twój blog ma tak mało komentarzy O.o
    Kocham to opowiadanie i nie mogę się doczekać, aż Draco i Elizabeth będą razem (bo będą, prawda?) <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma tak łatwo, moja droga. Ja sama jeszcze nie wiem, czy będą razem, dlatego też nie jestem w stanie odpowiedzieć na Twoje pytanie. Myślę jednak, że wszyscy powinniśmy być dobrej myśli :)
      Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia :)

      Usuń
  3. Zgadzam się z koleżanką powyżej - naprawdę bardzo mnie to dziwi. Twój blog jest jednym z lepszych, jakie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplementy, aczkolwiek nie sądzę, aby było tak dobrze - wręcz przeciwnie, popełniam wiele błędów. Z czasem myślę, a raczej mam nadzieję, że będzie coraz lepiej z moim pisaniem. Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Rozdział dobrze napisany, błędów nie widziałam, choć możliwe, że powodem jest to, że wcale ich nie szukałam. Dalej nie mogę uwierzyć w tak małą ilość komentarzy. Widziałam setki pseudo-blogasków, które pisały osoby popełniające błędy na każdym kroku - komentarzy było setki. U ciebie jest inaczej. Nie rozumiem dlaczego tak jest ale liczę na to, że z czasem się to zmieni.
    Ważne, żebyś mimo wszystko się nie poddała i pisała dalej, bo to najważniejsze. Liczę na happy end, tak btw :P

    Lady A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. :)
    Chciałam przeczytać wszystkie rozdziały, które napisałaś do tej pory i dopiero potem zostawić komentarz, ale jednak pokuszę się o zrobienie tego już teraz.
    Na wstępie powiem, że od dawna miałam ochotę na dobry fanfic z Draco, a Twoje opowiadanie ma szansę nasycić mój głód. Bardzo ciekawie napisane informacje wstępne i prolog, naprawdę zachęcają do czytania.
    Teraz napiszę o paru rzeczach, które mi się nie podobają, ale, proszę, to przyjąć jedynie jako konstruktywną krytykę. Z własnego doświadczenia wiem, że czasem niektóre rzeczy tak po prostu mają być, nawet jeśli nie są do końca poprawne. ;)
    Po pierwsze, nie czytywałam zbyt wiele fanficów, więc z początku te fandomowe określenia typu "Diabeł" itp. zbijały mnie trochę z tropu. W dodatku te nazwy zdają się pojawiać częściej niż normalne imiona. Moim zdaniem powinnaś ich używać tylko w celu uniknięcia zbędnych powtórzeń, ale to tylko moje subiektywne odczucie.
    Po drugie, mam mieszane uczucia co do głównej bohaterki. Już w samym prologu zaznaczasz jej 'perfekcyjność', jednak strasznie zalatuje mi Mary Sójką. Skoro na przykład wszyscy się jej boją, powinien być ku temu dobry powód. A póki co dużo gada, a mało robi. Powinna być w tym konsekwentna, jeśli nie chce przybrać tego nieszczęsnego miana Mery Sójki.
    Po trzecie, kolokwializmy. Nie wiem, czy chcesz nadać opowiadaniu charakter typowego bloga, bliskiego nastolatkom, czy po prostu Ci się to wymyka. Tak czy tak, potoczne słowa, w narracji przede wszystkim (w dialogach jak najbardziej oddają charakter postaci), nie są zbyt mile widziane w literaturze.
    Po czwarte, spodziewałam się większego skupienia na Draconie. W tej chwili jego samego jest trochę mało i szczerze nie prezentuje się najlepiej. Brakuje w nim tej dumy i dostojności co w kanonie. Wydaje mi się, że gdyby był bardziej bezczelny tak jak Elizabeth pasowaliby do siebie jeszcze bardziej, ale to Ty tworzysz postacie, więc zrób, jak uważasz.
    Ale żebyś nie zapamiętała mnie jako zrzędzącej miągwy pochwalę Cię, bo podoba mi się Twoje opowiadanie i wciąga, co nie jest takie łatwe. W dodatku zakochałam się w szacie graficznej (chociaż brakuje mi spisu rozdziałów albo archiwum; ciężko się połapać bez tego, a trudność w odnalezieniu prologu będzie wzrastać z każdym postem bez tego). No i jeszcze dodam, że masz całkiem dobry warsztat, podejrzewam, że nawet lepszy niż ja miałam w Twoim wieku (brzmi jakbym była super stara, ale tak naprawdę nie jestem wiele starsza od Ciebie.) :D
    Życzę dużo weny i mam nadzieję, że nie zawiedziesz moich oczekiwać. ^_^
    ~ Itami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim dziękuję za komentarz - zdecydowanie najdłuższy ze wszystkich :) Cieszę się, że wyraziłaś swoje za i przeciw, to bardzo pomaga mi w dalszym pisaniu.
      Postaram się zastosować do twoich rad. Przyznaję bez bicia - wręcz modliłam się o to, aby moja Elizabeth nie była typową Mary Sue. Chciałam tego dokonać poprzez jej dość trudny charakter. Mam nadzieję, że z czasem to odczucie jej bycia "idealną" minie.
      Co do Draco - do tego właśnie zmierzam. Chcę pokazać jego charakter, ale również zagłębić się w jego psychikę, myśli. Nie chciałabym, aby wyszedł na takiego typowego frajera bez uczuć, bo wszyscy dobrze wiemy, że się do nich nie zalicza. Mam nadzieję, że mi się uda.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Miło mi to wszystko słyszeć. Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały, aby zobaczyć rezultaty Twojej ciężkiej pracy. :)
      Również pozdrawiam i zapraszam do mnie.
      http://kingdom-of-poetry.blogspot.com/

      Usuń

Obserwatorzy