Rozdział 10: Wigilia

niedziela, 16 listopada 2014
          Nadeszła Wigilia. Zarówno czarodzieje, jak i mugole, cieszyli się świętami. Niemal każdy spędzał je w przystrojonych domach, przy wielkich stołach wraz z rodziną. Był to zdecydowanie najlepszy czas w roku.
          W domu państwa Greengrass panowała jak zawsze miła atmosfera. Pani domu krzątała się po kuchni, chcąc, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jej mąż poprawiał nerwowo ozdoby wiszące na ścianach, na choince oraz na zewnątrz posiadłości. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, mimo tego, że używał różdżki. Nigdy nie potrafił do końca opanować zaklęć, które w tej sytuacji były bardzo przydatne. Dwie siostry natomiast siedziały w swoich pokojach, zastanawiając się, co ubrać na tak uroczystą kolację.
          Pokój Astorii był urządzony w błękitno-białych barwach. Śnieżnobiałe ściany z niebieskimi ozdobami, jasne łóżko, jasne meble i panele. Uwielbiała te kolory. Nad łóżkiem powieszone były zdjęcia; na jednych znajdowała się ona sama, na drugich ona z Dafne, na trzecich z rodzicami, a na kolejnych z przyjaciółkami. Uśmiechnęła się smutno i poczuła ukłucie w okolicach klatki piersiowej, kiedy dostrzegła roześmianą Effy na fotografii. Westchnęła.
          Miała właśnie udać się do garderoby, w celu poszukania jakiejś sukienki dla siebie, kiedy usłyszała ciche stukanie. Gwałtownie spojrzała w stronę okna i dostrzegła nieznajomą sowę. Była czarna i mała, a do jej nóżki przywiązany był list. Niewiele myśląc, wpuściła ptaka do środka. Nakarmiła ją, a ta odleciała, nie czekając na odpowiedź. Astoria usiadła na łóżku i rozwinęła pergamin. Zamarła.
          Czytała list około pięciu razy, aby upewnić się, że jej się nie przewidziało. Kiedy jednak literki nie zaczęły znikać, pisnęła ze szczęścia, a w jej oczach stanęły łzy. Zerwała się z posłania i podbiegła do biurka. Wyjęła z jednej z szuflad pergamin i magiczne pióro, które dostała od siostry. Usiadła na fotelu i bez myślenia, zaczęła pisać.

Kochana Effy!

     Na Merlina! Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że się wybudziłaś!
Nie spodziewałam się listu od Ciebie i przyznaję bez bicia, że strasznie
się zdziwiłam.
     Nawet nie wiesz, ile się wydarzyło w ciągu tych czterech tygodni. 
Dafne zaczęła spotykać się z Blaisem i raz zniknęła na całą noc, a On również.
Wiesz, co podejrzewam. Pansy polubiła Pottera i przyznała, że nie zalezy Jej
już tylko na wygraniu zakładu. Ja nie mam nic przeciwko, a nawet się
cieszę, bo wolę Ją z Wybrańcem, niż jakimś idiotą ze Slytherinu. Dafne jednak
się wkurzyła, bo wiesz, jakie są relacje między Ślizgonami a Gryfonami.
Trochę się posprzeczały, ale wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Pogodziły
się w pociągu, na szczęście. Co do Twoich pytań - wyjaśnię Ci wszystko, kiedy
wrócę do Hogwartu. Ale przyznam już teraz, że jestem zakochana po uszy i 
nie wygląda na to, aby coś się zmieniło. Jestem szczęśliwa, Eff. Myślę, że 
rodzice nie będą mieli nic przeciwko, jeśli pojadę do zamku na Sylwestra. W 
końcu bardzo Cię lubią. Co do Twojego koszmaru... widzę, że Czarny Pan wkradł
się do Twojego mózgu. Słyszałam od rodziców, że często tak robi, gdy jest bardzo
zły. Ale Malfoy? Nie mam pojęcia, co tam robił. Może jemu śniło się to samo, w tym
samym czasie? Nie wiem, Effy. Ale jedno jest pewne - coś musi was łączyć, inaczej
nie byłoby go tam w tym samym czasie. No nic, będziesz zmuszona wszystko mi 
powiedzieć, kiedy przyjadę. Nie wymigasz się od spowiedzi, Carter, choćbym miała
Cię przywiązać do łóżka i torturować łaskotkami. Co do paczuszki, którą dostałaś 
razem z listem - to prezent świąteczny. Liczę na to, że Ci się spodoba. Ba, jestem
pewna, że się w nim zakochasz. Lubisz takie bzdety.
     Ja również za Tobą tęsknię i nie mogę się doczekać, aż w końcu usłyszę Twoje
głupie docinki, aż zobaczę Twój wredny, kpiący uśmieszek. Strasznie mi tego
brakowało. 

Trzymaj się,
Astoria

          Z zadowoleniem przywiązała do nóżki swojej sowy pergamin oraz małą paczkę owiniętą w zielony, ozdobny papier. Wiedziała, że jej przyjaciółce się to spodoba.
          Polowała na ten naszyjnik dwa miesiące. Słyszała o nim od Luny Lovegood i od razu biegała po całym Hogsmeade, poszukując go. Nie był zwyczajny - świecił w różnych kolorach, zależnie od nastroju i od uczuć osoby, która go nosiła. W ten sposób Astoria mogła w przyszłości wiedzieć, że Effy tak naprawdę nie jest zimna i bezuczuciowa. Uśmiechnęła się chytrze.
          Czas znaleźć sukienkę, pomyślała i udała się do garderoby.

*
          Zmartwił ją bardzo fragment listu od przyjaciółki, w którym pisała, że nie wie, czy związek blondynki z Blaisem potrwa długo. Była właściwie przerażona, gdyż nie miała pojęcia, o co mogło chodzić. Wiedziała, że chłopak jest jej wierny, więc nie o to chodziło. Ona również nie szukała nikogo na boku. Zastanowiła się.
          Siedziała od dziesięciu minut z pergaminem w ręku, czytając uważnie każdą linijkę, jakby doszukiwała się odpowiedzi na swoje pytania. Niestety, nic nie znalazła. Ze zrezygnowaniem złapała za pióro i zabrała się za odpisywanie.

Podła jędzo!

     Ja również nie przeproszę, więc nie masz na co liczyć. Och, nie sądzę,
że czekałam. To Ty czekasz na odpowiedź, skarbie. I to ja się lituję, odpisując
Ci po dziesięciu minutach.
     Ty małpo! Jak mogłaś obudzić się chwilę po odjeździe pociągu? Uknułaś to,
wiedźmo! Jestem tego pewna. Tak, oczywiście, siedzenie przy Twoim niemal 
martwym ciele i odwadnianie się jest bardzo romantyczne. Już prawie zapomniałam
o Twoim beznadziejnym poczuciu humoru, dziękuję, że mi przypomniałaś, Effy. 
Będziemy musiały pogadać w cztery oczy? Zabrzmiało jak groźba, mam się bać? Pytam
poważnie, czy to coś ważnego? Muszę się przygotować psychicznie na tę rozmowę, Eff.
Dziękuję. Ja i Blaise jesteśmy razem naprawdę szczęśliwi. Nigdy nie sądziłam, że będę
w stanie wyznać Mu, co do Niego czuję. Kiedy jednak powiedział, że jestem piękna, nie
mogłam się powstrzymać. Taki impuls. Zanim odpowiedział, pocałowałam Go. To dopiero
było romantyczne, skarbie. Kocham Go każdego dnia coraz bardziej i nawet nie wiesz,
jak się denerwuję, że nie ma Go tutaj, ze mną. Nie mogę się do Niego przytulić, nie
mogę wtulić się w Jego tors, nie mogę poczuć zapachu Jego wody kolońskiej. No, ale
oczywiście Ciebie też mi brakuje, nie martw się. Wiesz, wydaje mi się, że wpadnę szybciej
do Hogwartu, żebyśmy spędziły razem Sylwestra. Co ty na to? Odpowiada Ci to?
Pomfrey Cię wypuści? 
     Masz rację, Dafne Greengrass nigdy, ale to nigdy nie tyje! Nawet, gdybym zjadła
słonia! Mam idealną figurę i świetną przemianę materii, phi. Dziękuję za uwagę.

Również pozdrawiam,
Najlepsze, co Cię spotkało w życiu

          Blondynka zastanowiła się chwilę. Nie była pewna, czy prezent dla przyjaciółki wysłać teraz, czy poczekać, aż się spotkają. Postanowiła jednak wybrać drugą opcję, więc przywiązała jedynie zwinięty pergamin do nóżki jej płomykówki o imieniu Śnieżka. Nie bez powodu została tak nazwana - była cała biała, tak bardzo, że rzucała się w oczy z daleka. 
          Ptak odleciał, a Dafne z uśmiechem na ustach usiadła na parapecie okna, wpatrując się w gwiazdy. Wiedziała, że ona i Blaise patrzą w to samo niebo i to dodawało jej otuchy.

*
          W domu Parkinsonów to służąca przygotowywała wigilijną kolację. Gotowała, podawała do stołu i ozdabiała dom, z małą pomocą skrzatów domowych. Pan Parkinson był wdowcem, a jego żona zmarła dzień przed Wigilią, więc nienawidził tych świąt. Pansy robiła wszystko, co mogła, aby choć minimalnie przekonać tatę do obchodzenia uroczystości. Zawsze niechętnie się zgadzał, a przy stole nie dotykał żadnego dania. Było to bolesne nie tylko dla młodej dziewczyny, ale i dla służącej, która odbierała zachowanie pana domu w zły sposób. Sądziła, że potrawy przygotowane przez nią są niejadalne i wiele razy Pansy słyszała, jak kobieta szlocha cicho w łazience. Tak - była bardzo wrażliwą kobietą.
          Kiedy czarnowłosa nastolatka dostrzegła na swoim biurku list w czarnej kopercie, wiedziała, od kogo jest. Uśmiechnęła się i niemal pisnęła z zachwytu. Kiedy się nieco opanowała, rozwinęła pergamin i pogrążyła się w czytaniu. Z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech, któremu po skończeniu towarzyszyły również soczyste rumieńce. 
          Westchnęła i spojrzała w lustro. Przypominała świnkę; jej twarz miała jednak nieco ciemniejszy odcień. Roześmiała się cicho i zabrała się za odpisywanie.

Kochana, wredna jędzo!

     Tak, nie spodziewałam się listu, a już na pewno nie od Ciebie. Tak, szczerzyłam
i nadal szczerzę się jak głupi do sera. Wystarczyło, że zobaczyłam kopertę, a już
wiedziałam, że to od Ciebie. 
     To znaczy, że obudziłaś się, kiedy my pojechałyśmy? Na Salazara, zawsze miałaś
idealne wyczucie czasu, doprawdy. Cieszę się, że wszystko w porządku. Mam nadzieję,
że już nigdy coś takiego się nie stanie, bo chyba bym Cię zabiła. Nie dziwię się, że
się nudzisz. Ja siedzę w domu i mam tak samo. Nie znajdę sobie chyba zajęcia, no
cóż. Nie wiesz, ile bym dała, żeby być teraz w Hogwarcie, z Tobą. Chyba skrócę sobie
przerwę świąteczną. Co Ty na to? Wiem, że byłabyś zachwycona, więc zaraz pójdę do taty.
Hej! Stopuj się z Potterem, okej? Żałuję, że paplałam jak głupia, siedząc przy Twoim
łóżku. No cóż, nieważne. Wcale nie jestem idiotką! Po prostu spanikowałam! To
całkiem naturalne zachowanie w takiej sytuacji! Ty też byś tak zrobiła. Mówię Ci,
to było po prostu... dziwne. A najdziwniejsze było to, że chciałam i nadal chcę, żeby
to się powtórzyło. Merlinie, chyba dostaję do głowy. Nie mam czasu, żeby się 
rozpisywać, bo muszę lecieć na wigilijną kolację, wybacz.
     Pansy Potter wcale nie brzmi fajnie, Twoje błogosławieństwo nie jest potrzebne, 
a ja wcale się nie zakochałam. Tata również Cię pozdrawia.

Wesołych Świąt,
Pansy PARKINSON, nie Potter

*
          Podczas kiedy wszyscy najprawdopodobniej spożywali świąteczną kolację, śpiewając magiczne kolędy i świetnie się bawiąc w rodzinnym gronie, Elizabeth Carter siedziała po turecku na szpitalnym łóżku. Nie mogła nawet spędzić uroczystości w Wielkiej Sali - Poppy twierdziła, że jej stan nie jest do końca stabilny.
          Westchnęła. Wigilia w jej domu nigdy nie była przyjemna - szatynka nie czuła rodzinnego ciepła, nie czuła się dobrze. Wszystko przygotowywały skrzaty domowe; pani Carter była damą, której zadaniem było jedynie rozkazywać służącym. Effy nienawidziła tego z całego serca i wcale tego nie ukrywała. Teraz jednak, kiedy była w Hogwarcie, zatęskniła za własną rezydencją. Jęknęła w duchu, a potem przypomniało jej się, że dzięki temu nie musiała przechodzić inicjacji.
          Uśmiechnęła się słabo. Cieszyła się, że nie została jeszcze sługą Czarnego Pana. Bolał ją jednak fakt, że Blaise Zabini jest zmuszony pozwolić na Mroczny Znak na swoim przedramieniu. Mimowolnie, kiedy przymknęła powieki, wyobraziła sobie Voldemorta stojącego przed ciemnoskórym, wysokim chłopakiem z różdżką wycelowaną w jego rękę. Wzdrygnęła się. Z całego serca współczuła przyjacielowi. Wiedziała, że nie może nic zrobić - próba ratowania go byłaby żałosna i skończyłaby się jej śmiercią.
          I nagle w jej głowie zabrzmiało dźwięcznie imię pewnego Ślizgona o stalowoszarych, zimnych oczach. Próbowała odgonić od siebie jego przystojną twarz, jego blond włosy opadające na czoło, jego zapach, smak jego ciepłych ust. Starała się z całych sił, jednak bezskutecznie. Nie potrafiła o nim zapomnieć, nie chciała. Nie rozumiała, dlaczego przychodził do niej każdego wieczora, kiedy była jeszcze w śpiączce. Przecież Draco Malfoy nie miał serca, więc niemożliwe, aby się o nią martwił, troszczył.
          Jęknęła, łapiąc się za głowę, w której rozpoczęła się wojna między tym, co wiedziała, a tym, co czuła. Miała ochotę uciec jak najdalej od własnych myśli. Z jednej strony wiedziała, że Ślizgonowi nie zależało na niczym i na nikim, jedynie na własnym tyłku. Z drugiej jednak nie miał żadnych powodów, aby ją odwiedzać, a jednak to robił. Nie musiał trzymać jej za rękę, ale trzymał. Nie potrafiła go zrozumieć, chociaż próbowała z całych sił. Nie miała pojęcia, co się z nią działo. Czyżby śpiączka jakkolwiek wpłynęła na jej uczucia? Stop, ona nie ma uczuć.
          Jej przemyślenia przerwało wejście Albusa Dumbledore'a, co przyjęła z wielką wdzięcznością. Dyrektor uśmiechnął się do niej dobrotliwie i bez słowa usiadł na krześle przy jej łóżku. Poczuła się niezręcznie, kiedy spojrzał na nią z uwagą. Nie odezwała się jednak ani słowem i czekała, aż staruszek powie, o co chodzi.
          - Panno Carter - zaczął, nie przestając się uśmiechać.
          Zerknęła na niego niepewnie. Zawsze darzyła tego człowieka ogromnym szacunkiem, nie podzielała zdania swoich rodziców, którzy uważali go za głupca - mówili tak jedynie ze strachu przed nim oraz przed Czarnym Panem. O tak, Albus był naprawdę potężnym i doświadczonym czarodziejem i bał się go sam Voldemort.
          - Tak, dyrektorze? - odparła.
          Miała chrypę - zapewne przez to, że prawie się nie odzywała. Nie miała do kogo - od kiedy wszyscy wyjechali, nikt jej nie odwiedzał, a głupio byłoby mówić sama do siebie. Milczała więc, spokojnie czekając na powrót przyjaciółek.
          - Chciałbym z tobą porozmawiać.
          Poczuła nagły przypływ lęku. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
          - O czym?
          Ledwo powstrzymała drżenie głosu. Nie wiedziała, o co mogło chodzić Dumbledore'owi. Nie zrobiła najprawdopodobniej niczego złego, biorąc pod uwagę jej kilkutygodniową śpiączkę. Nie mogło więc chodzić o to. Staruszek uśmiechnął się dobrotliwie, a szatynkę zaczęło to niezwykle irytować. Jak ten człowiek mógł w tych czasach być tak radosny?
          - O wydarzeniu, które miałoby miejsce dokładnie... jutro - odpowiedział. Zamarła.
          - Nie mam pojęcia, o czym pan...
          - Nie musisz tego ukrywać, Elizabeth. Wiem o wszystkim i nie potępiam cię za to. To nie twój wybór, lecz twoich rodziców, a ty sprzeciwiłaś się, zapadając w śpiączkę.
          Zapadła cisza, przerywana jej ciężkim, nierównomiernym oddechem. Jej serce waliło jak oszalałe. Nie miała pojęcia, skąd dyrektor Hogwartu mógł wiedzieć o inicjacji Śmierciożerców. Nagle do jej głowy wpadła myśl. Snape, jęknęła w myślach, przeklinając nauczyciela Eliksirów. Kiwnęła niemal niezauważalnie głową, przełykając cicho ślinę. Nie potrzebowała niczyjego współczucia, żadnych pocieszających słów. A tym bardziej - nie potrzebowała pomocy. A zwłaszcza człowieka siedzącego obok niej.
          - Chcę ci pomóc, Elizabeth.
          Warknęła w myślach, odliczając do dziesięciu. Nie pomogło.
          - Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
          - Mylisz się, panno Carter - odparł spokojnie.
          Westchnęła cicho, odgarniając włosy z twarzy.
          - Nie może mi pan pomóc, dyrektorze.
          Jego wyraz twarzy zmienił się - teraz wyrażał zaskoczenie i niepewność. Nie potrafił jej zrozumieć. Wywróciła oczami. Każdy chciał jej pomóc, ale po prostu nie było na to żadnego sposobu. Nie, kiedy w grę wchodził Czarny Pan.
          - Nie rozumiem.
          - Wie pan, jaki on jest - zaczęła niepewnie. - Voldemort - dodała, widząc zdziwienie na jego pomarszczonej twarzy. Kiwnął powoli głową.
          - Owszem. Znałem Toma jeszcze za czasów jego nauki w Hogwarcie. Był niezwykle bystrym i sprytnym chłopcem, Elizabeth. Zawsze wiedziałem, że jest wyjątkowy. Nie spodziewałem się jednak, że zamarzy mu się władza nad całym światem.
          Widziała żal i upokorzenie na twarzy Albusa Dumbledore'a. Wiedziała, że obwiniał się za to, że zaufał Tomowi Riddle'owi. Poczuła nagły przypływ sympatii do tego człowieka. Potrząsnęła głową.
          - Skoro dyrektor go znał, wie pan, że jest nieobliczalny. Wie pan, że nie odpuści. Wie pan, że chce za wszelką cenę mieć mnie po swojej stronie. Jestem jedyną dziewczyną, która miała jutro dołączyć do jego szeregów. Jedyną. Nie rozumiem, dlaczego mu tak na tym zależy i nie chcę rozumieć. Podejrzewam, że mój wspaniały ojciec chce w ten sposób odkupić swoje winy. Wydaje mnie na jego rozkazy.
          Nie myślała o tym, że zwierza się komuś, kto jest uważany za wroga. Wtedy nie liczyło się to, że rozmawia o tym wszystkim z Albusem Dumbledore'em. Ważne było, aby ją zrozumiał i aby pomógł jej matce. Tylko to się dla niej liczyło.
          - Rozumiem, panno Carter. A więc nie podzielasz poglądów swojej rodziny?
          - Nie. Może nie przepadam za szl... czarodziejami mugolskiego pochodzenia, zdrajcami krwi i innymi, ale na pewno nie jestem z tych, którzy daliby się zabić za swojego pana - prychnęła. - Nigdy nie lubiłam, kiedy ktokolwiek mną rządził. Przeszkadzało mi to od dzieciństwa i tak jest również teraz. Nie pozwolę na Mroczny Znak.
          Była pewna tego, co mówi. Nigdy nie dołączyłaby do szeregów Lorda Voldemorta.
          - Dlaczego więc się nie sprzeciwisz?
          Wiedziała, że dyrektor doskonale znał powód. Była tego pewna w stu procentach. Domyślała się, że chciał sprawdzić, czy mu ufa. A ufała - był jedyną osobą, która mogła w jakikolwiek sposób uchronić Valerie.
          - Tu nie chodzi o mnie. Owszem, nie chcę być Śmierciożercą, ale nie chcę również, aby ktokolwiek cierpiał przez moje nieposłuszeństwo.
          - Kto miałby ucierpieć?
          - Moja mama.

2 komentarze

  1. Bardzo fajnie opowiadanie:) Historia wciąga i nie można się oderwać. Czekam na kolejne wpisy. Obserwuję i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie bardziej pikantnie:)

    Fantazyjna
    mysli-bez-cenzury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy