Rozdział 15: Szczęście i łzy, cz. 1.

piątek, 27 marca 2015
          Czerwiec był naprawdę gorącym miesiącem. Ku zadowoleniu chłopców, większość uczennic po lekcjach wybiegała na zewnątrz w krótkich bluzkach i spodenkach, opalając się. Niektórzy uważali, że na błoniach było zbyt ciepło i spędzali wolny czas wewnątrz zamku. Piąto i siódmoroczni zaszywali się w bibliotece i dormitoriach, ucząc się na egzaminy.
          Elizabeth, Dafne, Astoria i Pansy leżały na wielkim kocu. Chciały jak najdłużej korzystać ze słońca. Każda z nich na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. Zarówno panna Carter, jak i panna Parkinson były przeraźliwie blade, dlatego chciały się jak najszybciej opalić. O ile Effy lubiła odcień swojej cery, o tyle Pansy miała wręcz fioła na tym punkcie. Dlatego też od razu po zakończeniu zajęć wystrzeliła do dormitorium, aby się przebrać i w ciągu paru minut leżała już na trawie. Jej przyjaciółki kiwały jedynie głowami z dezaprobatą. Mimo wszystko, dołączyły do niej.
          Wielkimi krokami zbliżało się zakończenie roku szkolnego. Wszyscy przyjęli to z ulgą - mieli serdecznie dość nauki. W tym roku profesorowie podnieśli poziom nauczania, przez co było jeszcze trudniej. Na szczęście większość uczniów sobie poradziła i mogli z radością opuścić mury zamku - jedni na dwa miesiące, inni na zawsze.
           Effy od dłuższego czasu zastanawiała się, co będzie robiła w przyszłości. Oczywiście, jeśli przeżyje i jeśli Voldemort zginie. Gdyby było inaczej, do końca życia byłaby Śmierciożercą i mordercą. Miała nadzieję, że Harry Potter wygra tę walkę. Od tego zależało życie wielu mugoli i czarodziejów. Gdyby miała szansę wybierać swój zawód po zakończeniu nauki w Hogwarcie, byłaby najprawdopodobniej aurorem. Chciała walczyć, ale po tej dobrej stronie. Znała większość Śmierciożerców, więc na pewno by się przydała. Uśmiechnęła się w myślach. Gdyby jednak nie udało jej się, pracowałaby w Ministerstwie Magii. Papierkowa robota wydawała jej się nudna, ale były inne oddziały. Z pewnością znalazłaby coś dla siebie.
          - Hej, Pansy, jak z Potterem? - mruknęła szatynka do leżącej po jej lewej stronie dziewczyny.
          Parkinson spojrzała na nią z roztargnieniem, zdejmując okulary. Zmrużyła oczy, gdyż poraziły ją natrętne promienie słoneczne. Jęknęła cicho, a w jej oczach stanęły łzy.
          - Dobrze - odparła zgodnie z prawdą.
          Ona i Harry wydawali się być idealną parą. Co prawda czasem się sprzeczali, ale to tylko wzmacniało ich związek. Wiedziały o tym tylko trzy przyjaciółki dziewczyny. Potter bał się reakcji Rona Weasleya i Hermiony Granger, a także całej reszty Gryfonów. Elizabeth wiedziała, że Pansy cierpi z tego powodu. Miała ochotę udusić za to Wybrańca, ale powstrzymywała się resztkami sił.
          - Dalej nie zmienił zdania?
          - Nie - westchnęła czarnowłosa. - Po prostu, wstydzi się mnie.
          Panna Carter zerwała się do pozycji siedzącej i rzuciła pełne oburzenia, niedowierzające spojrzenie dziewczynie. Ta, lekko zdziwiona, otworzyła buzię.
          - Co?
          - Żartujesz, Pansy? - warknęła. - Wstydzi się ciebie? Zgłupiałaś!
          - Nie, Eff. Po pierwsze, nie krzycz. Po drugie, uspokój się i oddychaj. Po trzecie, wiem, co mówię. Wstydzi się mnie i tyle.
          - Nie ma się czego wstydzić!
          - Owszem, ma. Moja twarz przypomina mopsa, jestem gruba - wskazała na brzuch, na którym widać było kilka małych fałd. - Nie należę do najpiękniejszych, mądrością też nie grzeszę...
          Elizabeth warknęła, patrząc na nią groźnie.
          - Nie każdy może być miss, Pansy! Twoja figura jest naprawdę świetna, uwierz, że jest wiele dziewczyn, które chciałyby mieć takie kobiece kształty! - wtrąciła Astoria.
          - I jesteś piękna, naprawdę! - dodała jej starsza siostra.
          - A wiesz, że rzadko prawimy komukolwiek komplementy - mrugnęła do niej szatynka.
          Parkinson uśmiechnęła się słabo.
          - Nie przesadzajcie. Widzę się w lustrze.
          - Od kiedy Parkinson ma kompleksy? - usłyszały.
          Dafne, Pansy i Astoria spojrzały ze zdziwieniem na osobę stojącą przed nimi. Elizabeth natomiast zamarła. Od kiedy uczniowie wrócili po świętach do Hogwartu, nie miała kompletnie żadnego kontaktu z Draco Malfoyem. Chłopak unikał dosłownie każdego, nawet Blaise'a. Carter oddaliła się również od ciemnoskórego przyjaciela. Oboje stali się dziwnie milczący i tajemniczy. Blondyn znikał na całe dnie, a szatynka jedynie szukała go wzrokiem. Nigdy jednak nie dostrzegła jego bladej twarzy. Nie pojawiał się na posiłkach, w Pokoju Wspólnym, nawet do dormitorium rzadko zaglądał. Nie wychodził na błonia jak większość uczniów. Opuszczał prawie wszystkie lekcje. Dziewczyna dziwiła się, że żaden z nauczycieli nie reagował w jakikolwiek sposób na zachowanie Ślizgona. Domyślała się, że Czarny Pan zlecił mu jakieś zadanie, a on chciał za wszelką cenę je wykonać, aby nie zginąć. Współczuła mu z całego serca. Brakowało jej chwil, gdy odwiedzał ją w Skrzydle Szpitalnym. Tęskniła za jego dotykiem. Skarciła się w myślach i powoli na niego spojrzała. Wyglądał okropnie; zaczerwienione, podkrążone oczy, zmęczona twarz, grymas bólu, wychudzone ciało. Powstrzymała pisk.
          - Co tu robisz, Malfoy? Postanowiłeś w końcu wyjść do ludzi? - mruknęła sarkastycznie starsza panna Greengrass.
          - Przyszedłem tu do ciebie, Carter - jego szare tęczówki spoczęły na jej twarzy.
          Przełknęła ślinę, starając się za wszelką cenę ukryć podekscytowanie zmieszane z zaciekawieniem. Ostatkami sił zachowała na twarzy obojętność. Przekręciła głowę, unosząc jedną brew i marszcząc czoło. Chłopak naprawdę wyglądał okropnie. Nadal był jednak cholernie przystojny i pomimo tylu miesięcy, nadal wzbudzał w niej takie same uczucia.
          - O co chodzi?
          Jej głos nie zadrżał. W myślach odetchnęła z ulgą.
          - McGonagall wzywa cię do swojego gabinetu - odparł.
          Miała ochotę wrzasnąć, rzucić w kogoś klątwę, walnąć go w twarz. Poczuła ogromne rozczarowanie i chęć zniszczenia czegoś, najlepiej jego ślicznej buźki. Pozostała jednak spokojna na zewnątrz, choć w środku aż się gotowała ze złości. Zresztą, czego ona się spodziewała, że przyjdzie i będzie wyznawał jej miłość na oczach całej szkoły? Prychnęła w myślach, karcąc się za swoją głupotę i nadzieję.
          - Świetnie - mruknęła i wstała, rzucając ostatnie spojrzenie przyjaciółkom.
          - To widzimy się później? - zagadnęła Dafne.
          - Jasne.
          - Będziemy w Pokoju Wspólnym.
          Kiwnęła powoli głową i odeszła pewnym krokiem. Zaraz za nią kroczył Draco Malfoy, na którego twarzy wykwitł uśmiech. Udało się.

*
          Parę chwil później uczniowie zgodnie podreptali w kierunku zamku. Nadeszła pora obiadu. Parkinson oraz panny Greengrass ruszyły do Wielkiej Sali, postanawiając, że wezmą trochę jedzenia do dormitorium, aby Elizabeth nie czekała głodna do kolacji.
          Jakie było ich zdziwienie, gdy przy stole nauczycielskim dostrzegły profesor Minerwę McGonagall. Spojrzały po sobie ze zdezorientowaniem. 
          - Czy ona przypadkiem...?
          - Cholera, co ten Malfoy znowu wymyślił? - jęknęła Dafne.
          Spojrzały z nadzieją w stronę stołu Ślizgonów. Niestety, tak jak myślały - nigdzie nie dostrzegły brązowowłosej przyjaciółki. Starsza panna Greengrass była naprawdę przerażona. Odciągnęła dwie dziewczyny na bok.
          - To Śmierciożerca - warknęła. - Może jej zrobić krzywdę.
          - Twój chłopak też jest Śmierciożercą - zauważyła Parkinson.
          Dafne zignorowała ją; fuknęła groźnie i skrzyżowała ręce na piersiach. Rzuciła wyzywające spojrzenie siostrze i przyjaciółce.
          - Och, doprawdy? Powtórzysz to, kiedy znowu wyląduje u Pomfrey!
          - Uspokójcie się! - warknęła Astoria, stając między nimi.
          Blondynka rzuciła jej zdziwione spojrzenie.
          - Malfoy nie zrobi jej krzywdy - stwierdziła.
          - Żartujesz? Skąd możesz wiedzieć?
          - Po prostu wiem, długa historia, gadajcie z Eff. A teraz możemy zjeść spokojnie obiad?
          Dafne z niechęcią ruszyła w kierunku stołu, przy którym siedzieli już niemal wszyscy uczniowie Slytherinu. Po chwili dołączyła do niej Parkinson, a Astoria powędrowała do Krukonów, siadając obok uśmiechniętej Luny. Już miała pogrążyć się z nią w rozmowie; naprawdę lubiła tę dziewczynę, blondynka była nieco szalona i żyła we własnym świecie, ale mimo wszystko Greengrass darzyła ją niezwykłą sympatią. Niestety, nim zdążyła się odezwać, dostrzegła kątem oka, jak Seamus Finnigan siedzący przy stole Gryfonów wstaje z poważną miną. Zamarła.
          - Ekhem - chłopak odchrząknął.
          Oczy wszystkich osób zebranych w Wielkiej Sali, łącznie z nauczycielami, skierowały się na niego. Astoria przełknęła głośno ślinę, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Miała nadzieję, że nie stało się nic złego. 
          - Mam coś do ogłoszenia. Szczerze mówiąc, nie bardzo obchodzi mnie wasza opinia, gdyż zawsze mogę was wysadzić - mrugnął do siedzącego obok Neville'a Longbottoma. - Mam jednak dość ciągłego ukrywania prawdy.
          Wzięła głęboki wdech. Nie, nie, nie, to nie działo się naprawdę. Wiedziała, że jeśli jej ukochany teraz to powie, większość Hogwartu będzie się z niej naśmiewała. Będą nazywali ją naiwną małolatą, która zakochała się w mężczyźnie. To było takie głupie! Nim zdążyła jednak zaprotestować lub posłać mu ostrzegające spojrzenie, chłopak podbiegł do niej i wyciągnął w jej kierunku swoją dłoń. Chrząknęła, starając się ukryć zmieszanie. Czuła na sobie spojrzenia dosłownie wszystkich. Uczniowie z pewnością byli zdezorientowani. Mogła zawsze udać, że nie wie o co chodzi. Miała taki zamiar, ale chłopak przyciągnął ją do siebie i pocałował.
          Poczuła się tak, jak zawsze, gdy ich wargi się stykały - to było niezwykłe, magiczne. Bała się jednak reakcji wszystkich zebranych w Wielkiej Sali; jej przyjaciółki i siostry, kolegów i koleżanek z Ravenclawu, nauczycieli, przyjaciół Seamusa. Poczuła łzy napływające do jej oczu, gdy wyobraziła sobie reakcje wszystkich - głośny, przepełniony jadem śmiech. Nie mogła go jednak odepchnąć. Nie potrafiła, nie chciała. Całkiem poddała się jego dłoniom, błądzącym po jej drżących plecach. Kiedy się od niej odsunął, jęknęła.
          Czułą na sobie setki spojrzeń. Finnigan patrzył na nią z szerokim uśmiechem przepełnionym szczęściem, dumą. Objął ją ramieniem i zerknął w stronę stołu Gryffindoru. Harry Potter, Hermiona Granger, Ron Weasley, Dean Thomas i wiele innych osób wpatrywali się w nich z szokiem. Neville Longbottom najwyraźniej widząc strach na twarzy Krukonki, wstał i zaczął klaskać. W jego ślady parę sekund później poszła Luna - po jakiejś chwili niemal połowa uczniów w Wielkiej Sali biła im brawa z szerokimi uśmiechami.
          - Nie było tak źle, mała - mruknął do niej.
          Astoria roześmiała się i wtuliła w jego ciepły tors; kochała go najmocniej na świecie i wszystko szło w jak najlepszym kierunku. Nic nie zapowiadało żadnej tragedii. Skoro nawet Dafne uśmiechała się do niej i unosiła kciuki w górę, mogła być spokojna.

*
          Przemierzała wolnym krokiem drogę, a jej włosy swobodnie falowały za nią, tak, jak jej szata. Z każdą chwilą zwalniała coraz bardziej; słyszała za sobą echo kroków Ślizgona o blond włosach i szarych oczach. Nie wiedziała, dlaczego chłopak zmierzał w tym samym kierunku. Pomyślała, że może McGonagall ma sprawę również do niego. Jęknęła.
          Spojrzała na zegarek na jej prawej dłoni; dostała go pod choinkę od Pansy. Był czarny, ale ozdabiały go setki innych kolorów. Ślizgonka uwielbiała go i nigdy się z nim nie rozstawała. Na jej szyi połyskiwał naszyjnik od Astorii - Krukonka nigdy nie wyjawiła Elizabeth, dlaczego ozdoba zmieniała kolory. Carter obiecała sobie, że dowie się tego w wakacje. Westchnęła, widząc, że jest godzina obiadowa - co prawda nie była zbyt głodna, ale myśl o tym, że będzie mogła cokolwiek zjeść dopiero o dziewiętnastej ją dobijała. Przyspieszyła.
          Kiedy z ulgą stanęła pod gabinetem profesorki, a kroki za nią ucichły, złapała za klamkę i uchyliła drzwi. Weszła pewnym krokiem do środka. Jakież było jej zdziwienie, gdy nigdzie nie dostrzegła pani Minerwy McGonagall. 
          - Proszę pani? - zawołała niepewnie.
          Nie usłyszała jednak odpowiedzi. Nie rozumiała zupełnie niczego - przecież Draco mówił, że profesorka prosi, aby do niej przyszła. Dlaczego więc nigdzie jej nie było? I nagle wszystko wydało się oczywiste. Odwróciła się gwałtownie do tyłu, w stronę drzwi. Tak, jak się spodziewała - w progu stał młody Malfoy z cwaniackim uśmiechem na twarzy. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Poczuła nagły przypływ złości, widząc jego radość.
          - Malfoy, po co mnie tu ściągnąłeś?
          Chłopak nie odpowiedział. Nadal stał w tym samym miejscu i tej samej pozycji, wpatrując się w nią z nieznanym jej błyskiem w oku. Jego blond, niemal białe włosy pozostały w nieładzie, opadając na jego czoło. Ubrany był - jak zazwyczaj - w czarną marynarkę i tego samego koloru spodnie. Dostrzegła Mroczny Znak na jego przedramieniu i przełknęła głośno ślinę. Draco usłyszał to; spojrzał na nią z żalem, wyrzutem i smutkiem. Chciała się odezwać, ale ją uprzedził.
          - Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co ty, Carter - warknął i opuścił rękawy.
          - Wybacz, nie chciałam...
          - Mnie urazić? Ta, jasne - zakpił. 
         Złość jeszcze bardziej się powiększyła.
          - Słuchaj, Malfoy - warknęła, zbliżając się do niego. - W co ty pogrywasz?
          - Nie wiem, o czym mówisz.
          - Wiesz i to doskonale! Ukrywasz się przed ludźmi, oddalasz się nawet od Blaise'a! Rzadko jesteś na lekcjach, nie chodzisz na obiady i stajesz się wrakiem! Na dodatek zaciągasz mnie do gabinetu McGonagall pod pretekstem jej wezwania! Co ty w ogóle robisz, ty...
          Tak bardzo chciała mu wszystko wygarnąć. To, że przychodził do niej codziennie, a potem zaczął jej unikać, że odsunął się od wszystkich, że nic nie jadł i mało spał. Naprawdę tego chciała, ale nie było jej to dane. Nim zdążyła dokończyć, blondyn w kilku krokach znalazł się tuż przed nią. Nie zważając na jej zdziwienie, objął ją i pocałował.

*
          - Pansy! Hej, Pansy! 
          Panna Parkinson przemierzała właśnie dolny korytarz, rozmawiając z Astorią Greengrass o jej związku z Seamusem Finniganem. Była bardzo ciekawa, kiedy i w jakich sposób to wszystko się zaczęło. Była w szoku, widząc przedstawienie w Wielkiej Sali. Nie spodziewała się tego. Odwróciła się szybko, słysząc wołanie Harry'ego. Przeprosiła Krukonkę, która kiwnęła głową i odeszła z zadowolonym uśmiechem na ustach.
          - Tak, Harry? 
          Wyglądał na zmartwionego, przerażonego, smutnego i zdenerwowanego. Ostatnimi czasy rzadko widywała go w takim stanie, więc zdziwiła się nieco. Podeszła bliżej niego, uważnie mu się przyglądając. Potter odsunął się.
          - O co chodzi? - spytała ze zdziwieniem.
          Nie odpowiedział. Tysiąc myśli zebrało się w jej głowie, niemal rozsadzając jej czaszkę. Jęknęła, czując ból w skroniach. Bała się tego, co powie jej ukochany. Ten jednak uparcie milczał, wbijając wzrok w podłogę. 
          - Harry - powtórzyła.
          Spojrzał na nią.
          - Nie możemy, Pansy.
          Zamarła. Cały jej idealny świat runął w gruzach, niszcząc wszystko, co dobre. Zapragnęła szlochać jak najgłośniej potrafiła. Poczuła ukłucie w klatce piersiowej. Ból psychiczny był tak silny, że odczuwała go na zewnątrz. Mimo wszystko pozostała spokojna. Nie pozwoliła żadnej z łez popłynąć, choć ledwie jej się to udało.
          - Przepraszam, po prostu nie możemy. Chcę cię chronić i nie chcę stracić przyjaciół przez własną głupotę, nie mogę...
          - Jestem głupotą, tak, Harry?
          Ponownie spuścił głowę. Nie mogła w to uwierzyć. Przez ostatnie kilka miesięcy byli tacy szczęśliwi. Czasem planowali nawet, co będą robili, gdy Voldemort zginie na zawsze. Wszystko wydawało się idealne, a teraz przychodził do niej i mówił, że ich związek nie ma sensu. Pokręciła głową i pociągnęła zaczerwienionym nosem. Wymierzyła mu siarczysty cios w policzek, po czym odeszła. Dopiero, gdy zniknęła za rogiem, rozpłakała się niczym małe dziecko.

Brak komentarzy

Obserwatorzy