Rozdział 14: Wiosenne miłości

piątek, 20 marca 2015
          Dni mijały coraz szybciej i nim mieszkańcy Hogwartu się zorientowali, śnieg całkiem stopniał, a na zewnątrz zawitała wiosna. Było ciepło i przyjemnie, przez co większość uczniów spędzała cały swój wolny czas na błoniach. Nawet kujony szkolne nie siedziały ciągle w bibliotece, chcąc korzystać z pięknej pogody. Elizabeth starała się nie wpadać w żadne tarapaty, gdyż naprawdę znielubiła biały kolor i szpitale. Żadne z jej przyjaciół nie poruszało tematu jej magicznego pojawienia się w skrzydle. Nikt nie miał pojęcia, kto ją tam zaniósł.
          Effy całe dnie siedziała nad jeziorem z panną Parkinson, gdyż ona jako jedyna miała dla niej czas. Pansy unikała Harry'ego Pottera jak ognia i nie chciała go widzieć, więc najczęściej siadały za wielkim drzewem, tak, aby nikt nie mógł ich zobaczyć. Panny Greengrass wolały spędzić całą wiosnę na romansowaniu ze swoimi ukochanymi. Dafne i Blaise zaszywali się w Pokoju Życzeń, dormitorium chłopaka lub komórkach na miotły. Nikt nie wiedział, co zakochani tam robili, ale tak było lepiej - Effy nie była zbyt zainteresowana szczegółami ich owocnego związku. Astoria natomiast spotykała się z Seamusem, o czym wiedziała jedynie panna Carter. Czternastolatka nie chciała mówić o tym starszej siostrze ani Pansy, gdyż bała się ich reakcji. Co prawda panna Parkinson sama była zakochana w Gryfonie, ale Dafne na pewno by się wkurzyła, a Astoria nie miała ochoty na bezsensowne kłótnie.
          Dwie przyjaciółki siedziały na kocu pod drzewem, zaśmiewając się ze stojącego w pobliżu Ronalda Weasleya, który miał całą pobrudzoną od farby twarz. Ktoś rzucił na niego zaklęcie i rudowłosy chłopak od pięciu minut biegał z krzykiem po błoniach, błagając, aby ktoś to z niego zmył. Wyglądało to komicznie.
          - Czasem mam wrażenie, że Wieprzlej jest najgorszy z ich całej rodziny - mruknęła szatynka.
          Pansy pokiwała głową, słysząc jej słowa. Rzeczywiście - nie tylko panna Carter tak uważała. Ron był zwykłym nieudacznikiem, który nie przeżyłby jednego dnia bez wszechwiedzącej panny Granger i Wybrańca.
          - Wiesz, ci bliźniacy są nawet okej - dodała po chwili Elizabeth.
          - Racja.
          - Ale Potter lepszy? - mruknęła Carter, widząc wzrok przyjaciółki.
          Pansy właśnie uśmiechnęła się lekko, a na jej policzkach wykwitły soczyste rumieńce, które dodawały jej uroku. Wyglądała jak zakochana nastolatka, którą właściwie była. W jej oczach pojawiły się radosne ogniki, które po chwili zniknęły, pod wpływem uderzenia Effy.
          - Ała! - pisnęła Parkinson, łapiąc się za obolałą rękę.
          - Nie ma za co, skarbie.
          - Za co to?
          - W końcu jesteś kretynką, która uciekła po romantycznym, czułym, namiętnym pocałunku Harry'ego Pottera. Skoro ci się nie podobało, nie gap się jak idiotka.
          Pansy potrząsnęła głową, rzucając ponownie spojrzenie w kierunku Wybrańca. Chłopak uśmiechnął się właśnie do stojącego nieopodal Rona, a po chwili oboje usiedli na trawie. Czarnowłosa westchnęła.
          - Racja. Nie wiem, czemu się tak zakochałam... to znaczy zachowałam, tak, no.
          Widząc zmieszanie przyjaciółki, panna Carter nie wytrzymała i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem, przez co wszyscy zebrani na błoniach, łącznie z Harry'm Potterem, spojrzeli w ich kierunku. Pansy zarumieniła się jeszcze mocniej, o ile było to możliwe, a Effy uśmiechnęła się kpiąco.
          - Parkinson się rumieni, niespotykany widok - wyszczerzyła się do niej.
          - Spadaj, Eff.
          - Hej, ale właściwie nazwisko Potter bardziej do ciebie pasuje...
          - Zamknij się.
          - ... oboje macie ciemne włosy, więc dzieci też byłby ciemne. Jego zielone oczy w połączeniu z twoimi szarymi...
          - Effy!
          - ... no i jesteście nawet podobnego wzrostu. Zabawne, jak na chłopaka jest dość niski, nieprawdaż? Chociaż, co ja tam wiem o byciu wysokim... W związku najważniejsza jest chemia i miłość, a skoro u was są obie te rzeczy, to dlaczego...
          - Elizabeth, na Salazara!
          - ... dlaczego nie ma związku?
          Carter świetnie się bawiła denerwując przyjaciółkę. Pannę Parkinson zawsze łatwo było sprowokować. Na dodatek dziewczyna nie potrafiła się kłócić, gdyż nigdy nie miała wystarczających argumentów. Elizabeth wręcz przeciwnie - uwielbiała sprzeczki. Zawsze wygrywała, choćby miała kogoś zabić.
          - Effy - jęknęła purpurowa na twarzy ciemnowłosa.
          - O, widzę, że twoja twarz tworzy nowe kolory, Pansy. Jak nazwiemy ten? Soczysta czerwień, czy bardziej lekki fiolet? - zastanawiała się szatynka.
          - To, że mi się podoba, nie znaczy, że musisz ciągle o tym gadać, zwłaszcza tutaj! - krzyknęła zdenerwowana do granic możliwości.
           Po wypowiedzeniu tych słów, obie zamarły. Elizabeth ostatkami sił powstrzymała kolejny wybuch śmiechu, który z pewnością skończyłby się bólem brzucha. Twarz Pansy gwałtownie zrobiła się przerażająco blada; dziewczyna otwierała i zamykała buzię, a jej dłonie drżały jak oszalałe. Elizabeth była w stanie słyszeć jej przyspieszone bicie serca. Szatynka rozejrzała się; wszystkie twarze wlepione były w dwie przyjaciółki. Potter wyglądał na załamanego. Cholera, pomyślał, że chodzi o kogoś innego, jęknęła w myślach. Nie zdążyła jednak zareagować, gdyż i Pansy, i Harry pobiegli w dwie różne strony, ignorując wścibskie spojrzenia
          - No to pięknie - mruknęła i wystawiła środkowy palec Gryfonowi, który aż ślinił się, patrząc na jej piersi.

*
          Draco Malfoy unikał jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Odciął się od najlepszego przyjaciela, od jedynej osoby, której mógł ufać, która go znała i akceptowała. Nic nie jadł, mało spał, całą swoją uwagę skupiał na Pokoju Życzeń, od którego zależało jego życie. Chłopak - tak, jak się spodziewał - otrzymał zadanie od Czarnego Pana. Musiał pomóc Śmierciożercom dostać się do Hogwartu.
          Czuł ogromne obrzydzenie do samego siebie. Nie mógł patrzeć w lustro; zżerały go wyrzuty, które za wszelką cenę próbował zamaskować. Nie chciał mieć kontaktu ze światem, bo uważał się za złego człowieka. Żałował, że urodził się w arystokratycznej rodzinie, że jego ojcem jest Lucjusz Malfoy. Niestety, nie miał na to wszystko wpływu. Właściwie był całkowicie bezradny. Chłopak wyglądał coraz gorzej; nie można było go zobaczyć bez cieni pod oczami, zmęczonej twarzy, wychudzonej sylwetki i grymasu bólu. Nauczyciele spoglądali na niego ze współczuciem; żaden z nich nie mógł nic poradzić. Jedynie Dumbledore byłby w stanie mu pomóc. Draco prychnął pod nosem; czy człowiek, który ma zostać przez niego zabity, wyciągnąłby w jego kierunku pomocną dłoń? Czy gdyby wiedział, że zostanie ugodzony zaklęciem niewybaczalnym, wystrzelonym z różdżki Ślizgona, uśmiechałby się dobrotliwie na jego widok? Czy spoglądałby na niego z ukrytym współczuciem? Draco szczerze w to wątpił.
          Wiedział też, kim będzie w oczach całego magicznego świata, który jest po stronie Wybrańca. Zwykłym, bezuczuciowym, zimnym mordercą. Ale on taki nie był. W głębi duszy ukrywał swój prawdziwy charakter, swoje uczucia, chował prawdziwego Dracona Malfoya. Nikt nie mógł o tym wiedzieć - skąd? Żaden z uczniów nawet nie próbował się do niego zbliżyć. Każdy miał do niego ogromny szacunek ze względu na bogatych rodziców. Ale cóż miał z tego blondyn? Nie mógł liczyć na żadne wsparcie, słowa pocieszenia. Nawet głupie 'będzie dobrze' byłoby dla niego zbawieniem. Tymczasem nie usłyszał ich. 
          Czuł żal do ojca. Lucjusz był niezwykle dumny, że jego jedyny syn był sługą Czarnego Pana. Na dodatek zostało mu powierzone tak istotne zadanie. Pan Malfoy pisał codziennie do Dracona. Chłopiec spalił każdy list. Nie otwierał nawet koperty - wiedział, jakich słów się spodziewać. Jestem z ciebie dumny, synu. Nie zawiedź mnie, inaczej zostaniesz ukarany. Ślizgon znał je na pamięć. Ojciec śnił mu się każdej nocy. Szesnastolatek widział w snach płaczącą Narcyzę, rozwścieczonego Voldemorta i martwe ciało Elizabeth Carter. 
           Każdego dnia, kiedy wracał z Pokoju Życzeń, rzucał na siebie zaklęcie Kameleona i siadał obok drobnej szatynki. Lubił jej się przyglądać. Dziewczyna zawsze siadała wieczorami w Pokoju Wspólnym, w ciemnym kącie. Układała się wygodnie w fotelu i mierzyła wzrokiem każdą obecną w pomieszczeniu osobę. Draco czasem miał wrażenie, że w głębi duszy Carter ma nadzieję, że ujrzy jego. Lubił patrzeć, jak odgarnia ciemne włosy z twarzy, jak uśmiecha się kpiąco na widok kogoś, za kim nie przepada. Kiedy ktoś do niej podchodził, zbywała go machnięciem ręki. Malfoy nauczył się jej ruchów na pamięć. Kiedy siedział obok niej, czuł dziwny spokój. Wszystkie problemy jakby znikały - była tylko ona. Wiedział, że to, co robił jest niewłaściwe, ale nie dbał o to. Chciał spędzać z nią jak najwięcej czasu, nawet, jeśli ona o tym nie wiedziała. Nikt przecież nie mógł przewidzieć, kto zginie podczas ostatecznego starcia Wybrańca i Czarnego Pana. Blondyn wiedział jedno - mógłby ochronić tę szczupłą, niską dziewczynę własnym ciałem. 
           Sam nie wiedział, kiedy to wszystko się zaczęło. Może podczas ich pierwszego pocałunku, a może dużo wcześniej. Żadna kobieta nie wzbudzała w nim takich uczuć. Owszem, czuł pożądanie, patrząc na kilka dziewcząt. Jednak jedynie na jej widok jego serce zaczynało mocniej bić, a oddech stawał się płytszy. Przy niej czuł się swobodnie, czuł, że może być sobą, a ona go zaakceptuje. Nie wiedział, dlaczego siedział obok niej w ukryciu. Elizabeth nie wygoniłaby go. Nie ona. Mimo wszystko bał się odrzucenia, bał się, że kiedy szatynka dowie się o jego misji, znienawidzi go. Po raz pierwszy w życiu martwił się o kogoś, kto nie był jego matką lub Blaisem. 
          Nie wiedział, jak nazwać to uczucie. Z pewnością nie była to zwykła sympatia - o nie. Nie mógł nazwać tego również chęcią posiadania jej w łóżku. Nie chciał jej na jedną noc - pragnął jej już na zawsze przy sobie. Było to niestety nierealne. Nie była mu przeznaczona miłość, szczęście. Draco miał zginąć, lub do końca życia być nieszczęśliwy, pozostawiony z uczuciem, którego najprawdopodobniej nigdy nie będzie w stanie zniszczyć.
          Czy mógł nazwać to miłością? Czymże jednak była miłość? On nigdy jej nie zaznał. Nigdy również sam nie pokochał - był zbyt chłodny, zbyt obojętny. Jak więc, po szesnastu latach życia, mógł się zakochać? To wydawało się niedorzeczne. On - wiecznie zimny Ślizgon, miałby pokochać? Nikt by w to nie uwierzył - on sam nie chciał tego do siebie dopuścić. Czuł jednak, że już za późno na jakiekolwiek sprzeciwy.
          Zakochał się w Elizabeth Carter i nic nie mogło tego zmienić.
          Właśnie dlatego musiał trzymać się od niej z daleka. Musiał ją chronić, a jego obecność jedynie by jej zaszkodziła. Nie chciał, aby stała jej się krzywda. Był Śmierciożercą, nie byłaby przy nim bezpieczna. Nie mógł dać jej szczęścia. Po jego bladym policzku spłynęła jedna, samotna łza. Nie otarł jej.

*
          - Pansy? - usłyszała.
          Siedziała nieopodal Bijącej Wierzby, obejmując kolana dłońmi. Miała ochotę zabić się za swoją głupotę. Jak mogła wykrzyczeć na całe błonie takie słowa? Teraz z pewnością po całym Hogwarcie będą chodziły plotki, a dziewczyny ze Slytherinu będą wymyślały, kto mógłby być wybrankiem panny Parkinson.
          Czarnowłosa zamarła, słysząc głos Harry'ego Pottera. Odwróciła się gwałtownie, zapominając o łzach na jej zaczerwienionych policzkach. Okularnik uśmiechnął się słabo, jakby zmieszany.
          - Potter? - jęknęła. - Co ty tutaj robisz?
          Chłopak nie odpowiedział. Bez słowa usiadł obok niej i spojrzał na nią. Jej serce zaczęło mocniej bić. Poczuła zapach jego perfum i mimowolnie uśmiechnęła się lekko, co Harry odwzajemnił. Nie dbała o to, że każdy mógłby ich zobaczyć. Nie liczyło się to, że pochodzili z dwóch, całkiem innych światów - ona, zimna Ślizgonka, która według wszystkich nie ma uczuć i on, niezwykle odważny Gryfon, gotowy oddać życie za najbliższych, kochający najmocniej. W tej chwili to wydawało się takie właściwe, zupełnie, jakby po prostu tak właśnie miało być.
          Nie zareagowała, kiedy poczuła jego dłoń oplatającą ją w talii. Nie protestowała, gdy nieśmiało przyciągnął ją do siebie. Wręcz przeciwnie - zarzuciła mu ręce za szyję. Chłopak nie dostrzegł niechęci w jej oczach. To mu wystarczyło - wpił się w jej usta. Pocałunek był pełen uczuć; zupełnie, jakby nie potrafili dobrać tego w słowa i chcieli przekazać sobie to wszystko w ten sposób. Zaparło jej dech w piersi - przylgnęła do niego jak najbliżej, chcąc usunąć zbędne centymetry między nimi. Pragnęła jego bliskości. Wplotła szczupłe palce w jego kruczoczarne, rozczochrane włosy. Chłopak dłońmi przesuwał po jej plecach. 
           Oboje czuli się wspaniale. Zupełnie, jakby wzbili się wysoko ponad chmury. Żadne z nich nie chciało i nie zamierzało się odsuwać. Pragnęli, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie dbali o zdanie innych. Nie obchodziła ich reakcja przyjaciół. Jedyne, co się liczyło, to ta chwila. Dziewczyna powoli odsunęła się, a na jej twarzy wymalował się szeroki, szczery uśmiech. Harry odwzajemnił go i odgarnął z jej twarzy kosmyk ciemnych włosów, zakładając go za ucho. Po chwili westchnął. Pansy dostrzegła zmartwienie i doskonale wiedziała, o co chodzi.
          - Nie chcesz mnie - szepnęła.
          Potter spojrzał na nią ze zdziwieniem. Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć, ale mu na to nie pozwoliła. Doskonale znała prawdę.
          - Zakochałeś się we mnie, ale ważniejsi są dla ciebie przyjaciele. Jesteś Harry'm Potterem, Chłopcem, Który Przeżył, wybawicielem całego magicznego świata! Jesteś Wybrańcem, Gryfonem z krwi i kości! Wszyscy mówią, jaki jesteś odważny, a tymczasem to kłamstwo! - w jej oczach stanęły łzy. 
           Wpatrywał się w nią, otwierając i zamykając buzię.
          - Boisz się tej miłości! Boisz się tego, że inni jej nie zaakceptują! Boisz się, Potter! - przysunęła się do niego. - Jesteś tchórzem - wyszeptała.
          Nim zdążył zareagować, zerwała się z miejsca, złapała swój sweter i ruszyła szybkim krokiem w kierunku zamku. Harry miał mało czasu na myślenie; wiedział, że jeśli teraz pozwoli jej odejść, straci ją na zawsze. Ta dziewczyna podobała mu się od dawna. Sam nie wiedział, co go do niej ciągnęło. Kiedy zaczęli się spotykać, czuł, że to właśnie ta jedyna. Pokochał ją całym sercem. Pansy miała racje - bał się reakcji Rona, Hermiony i całej reszty. To wydawało się takie niewłaściwe. Wiedział, że rudzielec by go znienawidził, gdyby znał prawdę - Ginny była zakochana w Potterze już od dawna i wszyscy byli niemal pewni, że ta dwójka będzie razem. Harry tego nie pragnął. Nie czuł kompletnie nic do najmłodszej latorośli Weasleyów. Nigdy nie wiedział, jak wyznać to przyjacielowi. Nie chciał ranić ani jego, ani Ginevry.
          Niewiele myśląc, puścił się za nią biegiem. Parkinson przyspieszyła, słysząc za sobą jego kroki. Był jednak szybszy - nie bez powodu został Szukającym w drużynie Quidditcha. Złapał brunetkę za rękę i pociągnął ją tak, że wpadła prosto w jego ramiona. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
          - Masz rację - przyznał. - Boję się. Boję się, że stracę przyjaciół, że odwrócą się ode mnie. Boję się, że nie będą chcieli mnie znać, kiedy dowiedzą się prawdy.
          - A jaka jest prawda? - szepnęła niemal niedosłyszalnie.
          - Kocham cię, Pansy Parkinson.
          Tyle jej wystarczyło. Po raz drugi tego dnia ich wargi złączyły się w czułym, namiętnym pocałunku. Nie mieli pojęcia, że wszystkiemu przyglądała się szczupła, rudowłosa dziewczyna, w której oczach stanęły słone łzy. Panna Weasley przełknęła ślinę i obiecała sobie zemstę na czarnowłosej Ślizgonce. Chciała, aby Pansy cierpiała tak, jak ona w tym momencie. 

*
          W schowku na miotły stała dwójka uczniów. Astoria Greengrass i Seamus Finnigan uśmiechali się radośnie, trzymając się za dłonie. Ostatnimi czasy coraz rzadziej się spotykali - dziewczyna chciała spędzać dużo czasu z przyjaciółkami, a chłopak przesiadywał niemal całe dnie w Pokoju Wspólnym z Deanem Thomasem. 
          Starali się za wszelką cenę naprawić to, co uległo zniszczeniu. Ich uczucia nadal pozostały te same - oboje się kochali, ale ich związek się rozpadał. 
          - Dlaczego po prostu się nie ujawnimy? - szepnął Seamus.
          Dziewczyna spojrzała na niego niebieskimi oczami przepełnionymi żalem. Dla Gryfona wszystko wydawało się takie proste. Niestety, ona widziała tę sytuację całkiem inaczej. Był od niej dwa lata starszy. Miała czternaście lat - nikt nie uznałby tego związku za poważny. Wszyscy nabijaliby się z niej, mówiąc, że jest jeszcze dzieckiem. Ona wcale się tak nie czuła. 
          - To nie jest takie proste, Seamus.
          - Ciągle to powtarzasz! 
          Jego krzyk sprawił, że zadrżała. Chłopak westchnął i podszedł do niej bliżej, tak, że dzieliły ich milimetry. Odgarnął jej włosy z twarzy, a ona mimowolnie uśmiechnęła się do niego. Doskonale go rozumiała, ale pragnęła, aby i on zrozumiał ją. 
          - Bo tak jest - powtórzyła uparcie. Jęknął.
          - Dlaczego?
          - Jestem od ciebie młodsza.
          Seamus wywrócił oczami i spojrzał na nią z wyrzutem, marszcząc czoło.
          - To o niczym nie świadczy - odparł. - Najważniejsze jest to, że się kochamy.
          - Mam czternaście lat - kontynuowała dziewczyna.
          - Mnie to nie przeszkadza.
          - Owszem, ale innym będzie przeszkadzać, Seamusie.
          - Nie obchodzą mnie inni! Dla mnie liczysz się ty, rozumiesz? Astorio, kocham cię! Nie obchodzi mnie, że jesteś dwa lata młodsza, że ktoś może się z tego śmiać! Oszalałem z miłości do ciebie i nie zamierzam odpuścić!
          Zamilkła. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. 
          - Seamus, ja...
          - Nie, Astorio! Może to ty wstydzisz się, że ja mam szesnaście lat? - warknął.
           Krukonka zamarła. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie. Nie chciała się z nim kłócić. Była w nim naprawdę zakochana, o ile czternastolatka może kochać. Miała nadzieję, że ich związek przetrwa Hogwart, że będą mieli wspólną przyszłość. Bała się, że ją zostawi. Nie wiedziała, jak by zareagowała, gdyby odszedł. Pod wpływem nagłego impulsu rzuciła mu się w ramiona. Zdezorientowany chłopak najpierw zesztywniał, a po chwili objął ją jak najmocniej potrafił.
          - Kocham cię i chcę to ogłosić wszystkim - wyszeptał, gładząc jej brązowe włosy.
          Uśmiechnęła się do siebie.
          - Dobrze - przyznała.
     
*
          Blaise uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy blondwłosa Dafne usiadła na nim okrakiem. Siedzieli zamknięci w jego dormitorium. Rzucili na nie zaklęcia wyciszające. Nikt także nie ryzykował wchodzeniem do środka bez pukania - Diabeł nigdy nie lubił niespodziewanych wizyt i zawsze źle się to kończyło. Mogli być tylko we dwoje.
          - Jesteś piękna - wyszeptał.
          Panna Greengrass uśmiechnęła się i nachyliła, aby wpić się w jego zimne usta. Chłopak złapał ją za biodra i przycisnął do swojego torsu, tak, że dzieliły ich jedynie milimetry. Czuł jej słodki zapach, który uwielbiał. Cała jego kołdra przesiąknięta była perfumami dziewczyny. Dafne odsunęła się od niego, a on spojrzał na nią z zawodem.
          Dziewczyna powoli zdjęła koszulkę. Blaise po raz pierwszy widział ją w samym staniku. Nie chciał jej pospieszać; wiedział, że może czekać nawet wieczność. Mówiła, że nie jest gotowa, więc nie nalegał. Zbyt mocno ją kochał, aby wszystko zniszczyć przez głupie pożądanie. Teraz, kiedy siedziała przed nim w samej bieliźnie, wszystkie hamulce odeszły w niepamięć. Niemal rzucił się na nią, przygniatając ją swoim ciałem. Dziewczyna zachichotała, obejmując go za szyją. Zamruczała, kiedy pocałował ją w ucho. Nim się zorientował, Dafne pozbawiła go bluzki. Ślizgonka mogła podziwiać jego umięśniony tors. 
          - Kocham cię - wyznała szczerze, patrząc prosto w jego czekoladowe oczy.
          Uśmiechnął się do niej czule, odgarniając blond włosy z jej twarzy. 
          - Ja ciebie też, Dafne.
          Chwilę później ich wargi złączyły się w namiętnym tańcu. Ich języki zacięcie walczyły ze sobą, wdzierając się do ust przeciwników. Jego ręce zjeżdżały coraz niżej. Tak bardzo chciał ją mieć, całą dla siebie, tu i teraz. Jęknął, gdy przygryzła jego szyję.
          Jego dłonie powędrowały w stronę rozpięcia jej stanika. Wystarczyła chwila, już prawie i... drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wpadła Elizabeth Carter, na której twarzy malował się szeroki, kpiący uśmieszek. Blaise warknął, patrząc na nią z wyrzutem. Zignorowała ich niechęć i usiadła na łóżku.
          - Cześć, gołąbki - mrugnęła do przyjaciółki, która wywróciła oczami.
          - Wiesz, Effy, jesteśmy trochę zajęci - odparła Greengrass.
          - Och, jasne. Myślę jednak, że ważniejszy jest twój szlaban u Snape'a, mój drogi - zwróciła się do ciemnoskórego bruneta.
          Chłopak zerwał się z łóżka i ubrał koszulkę, złapał różdżkę, podziękował szatynce i wybiegł z dormitorium. Carter roześmiała się, widząc zawiedzioną minę blondynki. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie rozczarowania.
          - Daj spokój, Dafne. Macie jeszcze sporo czasu na sprawy łóżkowe - wyszczerzyła się Effy.
          - Byłam już gotowa! Naprawdę tego chciałam, to byłby mój pierwszy raz - jęknęła.
          Elizabeth wytrzeszczyła oczy, krztusząc się własną śliną.
          - To znaczy, że ty...?
          - Tak, Effy, jestem dziewicą.
          - Ale... miałaś tylu chłopaków!
          Dafne pokiwała z dezaprobatą głową.
          - Owszem, ale nie chcę przeżyć pierwszego razu z jakimś kretynem - odparła pewnie.
          Panna Carter zamilkła, kiwając ledwo zauważalnie głową. Panna Greengrass nagle jęknęła, łapiąc się za głowę. Szatynka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
          - Co jest?
          - Nie jesteś już dziewicą?! - warknęła, patrząc na nią z wyrzutem.
          Elizabeth wykrzywiła się, po czym schowała twarz w dłoniach.
          - Effy!
          - No co? - jęknęła. 
          Wspomnienie jej pierwszego razu nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Niewiele pamiętała z tamtej nocy. 
          - Miał na imię Jake - zaczęła. - Był starszy, doświadczony. Poznaliśmy się na imprezie. Rodziców nie było w domu, a ja to wykorzystałam...
          - Effy, to obrzydliwe!
          - Wiem! Byłam pijana, okej? Nie do końca wiedziałam, co robię. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam go obok siebie. Od razu sięgnęłam z piskiem po różdżkę. Na szczęście też był czarodziejem.
          - Co dalej? - spytała zaciekawiona blondynka.
          - Jak to co? - mruknęła. - Zleciał ze schodów, a potem uciekał jak najdalej.
          Obie uśmiechnęły się do siebie.






***************
Kochani! Dziękuję za okrągłą liczbę wyświetleń.
Nie sądziłam, że dojdziecie do 10 000.
Dziękuję. 

Brak komentarzy

Obserwatorzy