Rozdział 15: Szczęście i łzy, cz. 2.

piątek, 3 kwietnia 2015
          To był pierwszy raz, kiedy mogła zareagować w jakikolwiek sposób, gdy ją całował. Za pierwszym razem była całkowicie pijana i nie kontaktowała ze światem. Za drugim leżała w śpiączce, nie mogąc się ruszyć, odezwać. Musiała przyznać, że w obecnej chwili, kiedy czuła jego zimne, blade dłonie na swoimi ciele - pragnęła mieć go na zawsze przy sobie.
          Ten namiętny, czuły, gorący pocałunek wszystko jej wyjaśnił. W końcu była w stanie zrozumieć swoje chore uczucia do tego ironicznego Ślizgona. W chwili, gdy ich wargi zetknęły się, a języki zaczęły toczyć między sobą wojnę, wszystko stało się całkowicie jasne. Nigdy nie czuła się tak przy żadnym chłopaku, a miała ich wielu. To wydawało się takie właściwe - ich ciała złączone w uścisku, oczy wypełnione pragnieniem, troską, pożądaniem i... miłością. Do tej pory nie potrafiła zrozumieć, co ją ciągnie do Draco - teraz już wiedziała. Kochała go i nic nie miało tego zmienić. Sama nie miała pojęcia, kiedy i jak to wszystko się zaczęło. Być może na imprezie urodzinowej Astorii, a może już dawno, ale nie miała odwagi tego przyznać. Nie miało to jednak znaczenia, gdy całował ją w taki sposób. Jeszcze żaden tego tak nie robił; przez jej ciało przechodziły fale przyjemnych dreszczy, ona sama czuła się, jakby odpływała, a jedyne, co trzymało ją przy życiu, to jego silne ramiona. To było niezwykłe. Oboje pragnęli tego od wielu miesięcy. Była wdzięczna, że zaciągnął ją do tej sali - gdyby nie to, być może nigdy nie dowiedziała się o swoim uczuciu.
          Dłonie Dracona oplatały ją w talii. Chłopak chciał, aby była jak najbliżej. Marzył o tym, aby ta chwila trwała wiecznie. Wiedział, że to, co robią, jest niewłaściwe - mógł ją w ten sposób skrzywdzić. Gdyby Czarny Pan znał jego słabość, szantażowałby go, grożąc, że zabije Elizabeth. Gdyby tak się stało, młody Malfoy nigdy by sobie tego nie wybaczył, a cząstka dobra w jego sercu umarłaby na zawsze, wraz z drobną szatynką. Westchnął cicho; gdyby tylko mógł, teleportowałby się razem z nią jak najdalej od całego świata magii. W ten sposób uniknęliby Voldemorta i Śmierciożerców. Mogliby być szczęśliwi już na zawsze. Wiedział jednak, że Czarny Pan znalazłby go dosłownie wszędzie. Bał się tego, że kiedy Elizabeth dowie się o jego zadaniu, znienawidzi go. Ślizgonka darzyła ogromnym szacunkiem dyrektora szkoły, na dodatek tylko on mógł zapewnić bezpieczeństwo jej matce. Tymczasem blondyn miał to wszystko zniszczyć - zabić Dumbledore'a z zimną krwią.
          Nagle poczuł, jak panna Carter odsuwa się od niego. Jęknął w myślach i chciał przyciągnąć ją do siebie z powrotem, ponownie poczuć smak jej malinowych ust. Dziewczyna uśmiechała się słabo, a jej oczy były jakby zamglone. Pomyślał, że nigdy wcześniej nie widział tak pięknej kobiety. Blada twarz i zarumienione policzki, niebieskie oczy okalane długimi, ciemnymi rzęsami, zadarty, zgrabny nosek, blade usta spuchnięte od pocałunku, brązowe, niemal czarne długie włosy swobodnie opadające na jej plecy, szczupła, drobna sylwetka, niski wzrost. Była najpiękniejsza w Hogwarcie, ba! w całym Londynie! Dziwił się, że jeszcze rok temu tego nie dostrzegał. Wydawała mu się po prostu ładna; nic więcej. Nie zwracał na nią szczególnie uwagi, chyba, że podczas kłótni, do których dość często dochodziło. Zwykle chodziło o jakieś drobnostki; szturchnięcie, źle wykonane zadanie na Eliksirach, kradzież pióra lub pergaminów. Nigdy nie sądził, że będzie w stanie dogadać się z tą dziewczyną. Oboje mieli zbyt silne charaktery, aby się przyjaźnić, a tym bardziej być razem. Jakiś czas temu nawet nie przyszłoby mu to głowy. On i Carter? Bzdura! Tymczasem z całego serca pragnął ponownie wpić się w jej wargi.
         - Dlaczego mnie unikasz? - wyszeptała dziewczyna, przerywając jego rozmyślania.
         Draco zadrżał, słysząc jej głos. Spoglądała na niego błękitnymi oczyma, w których czaiły się łzy. Gdyby dziewczyna stojąca przed nim nie nazywała się Elizabeth Carter, podejrzewałby, że zaraz się rozpłacze. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć. Przecież nie mógł wyznać prawdy - z pewnością uciekłaby z krzykiem. Nie zrobiłaby tego, szepnął złośliwy głosik w jego głowie. Westchnął cicho i usiadł na stoliku przy oknie. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
         - Mam powody - odparł po dłuższym czasie.
         Prychnęła głośno niczym rozjuszona kotka i rzuciła mu oburzone spojrzenie. Zacisnęła pięści, syknęła cicho i podeszła bliżej, tak, że stykali się nosami. Widział, jak ciskała w niego błyskawice; miał powody aby się bać - zła Carter to niebezpieczna Carter. Chcąc załagodzić sytuację, położył dłoń na jej talii. Odepchnęła ją; to nie wróżyło dobrze. Czuł, że jest na przegranej pozycji.
          - Powody? Więc słucham - warknęła. - Wymień mi swoje powody, Malfoy!
          Nie dochodziły do niego jej słowa. Całą swoją uwagę skupił na ruchu ich warg, które jeszcze przed chwilą mógł odczuć na swoich ustach. Przyglądał się, jak odgarniała włosy za ucho, gestykulując żywo rękoma; wiedział, że właśnie na niego krzyczy. Nie obchodziło go to. Chciał ją znów do siebie przyciągnąć. Co ja do niej czuje? Salazarze, pomóż, pomyślał.
         - Malfoy! - krzyknęła, widząc, że w ogóle jej nie słucha.
         - Tak? - odparł tępo.
         - Nie słuchałeś mnie!
         Nie odpowiedział, znowu.
         - Może mi w końcu wszystko wyjaśnisz? Zachowujesz się jak jakiś napalony nastolatek który chce zerżnąć dziewczynę na stole i... ej, Malfoy, nie patrz tak na mnie - jęknęła, gdy dostrzegła jego wzrok.
          Rzeczywiście, zachowywał się tak, a w tym momencie również wyglądał. Uśmiechnął się kpiąco, widząc przerażenie na jej twarzy. Panna Carter odruchowo odsunęła się od niego. Wstał ze stołu, na którym do tej pory siedział i ruszył powoli w jej stronę. Słyszał, jak przełknęła ślinę.
          - Czyżbyś się bała, Carter?
          - Biorąc pod uwagę fakt, że jestem zamknięta ze zboczeńcem w pustej klasie, to tak, Malfoy, boję się - odparła, oddychając głęboko.
         Roześmiał się cicho, a z jego przystojnej twarzy nie znikał uśmieszek godny samego diabła. Elizabeth odsuwała się, dopóki za plecami nie poczuła zimnej ściany. Jęknęła, po czym spojrzała na niego wyzywająco. Jej klatka piersiowa unosiła się zdecydowanie za szybko. Teraz to ja jestem górą, pomyślał Draco z zadowoleniem. Oparł dłonie po obu jej stronach, tak, aby mu nie uciekła. Nachylił się nad nią.
          - A wzięłaś pod uwagę stół? - wyszeptał do jej ucha.
          Elizabeth zadrżała. Młody Malfoy uwielbiał takie zagrywki i dobrze o tym wiedziała. Słynął w całym zamku z tego, że żadna panna nie mogła mu się oprzeć; większość zaciągnął do łóżka. Pomyślała z żalem, że była kolejną z jego zdobyczy, że jej uczucie wcale nie było odwzajemnione. Ten fakt tak strasznie ją zabolał, że zapragnęła, aby jego również bolało. Niewiele myśląc, uniosła prawą dłoń i wymierzyła mu siarczysty policzek. Chłopak był w szoku.
          Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, usłyszał huk zamykanych drzwi.

*
          - Jak on mógł?! Co za głupi, egoistyczny, podły, narcystyczny kretyn!
          Oburzona i zdenerwowana Dafne kręciła się po dormitorium, kopiąc każdą napotkaną przez stopę przeszkodę i krzyżując ręce na piersiach. Kiedy Pansy przybiegła do niej z płaczem, cała się trzęsąc, chciała iść i wyręczyć Voldemorta w zabijaniu Pottera. Niestety, czarnowłosa dziewczyna powstrzymała ją. Szkoda, nie byłoby to zbyt miłe doświadczenie dla Wybrańca. Blondynka nie rozumiała, jak ten debil mógł tak po prostu zakończyć związek z panną Parkinson. Podobno byli szczęśliwi, a ukrywali się dlatego, że oboje bali się reakcji Hogwartu. Nic nie zapowiadało, aby cokolwiek miało się zniszczyć, a tymczasem zerwali.
          - Dafne, uspokój się - jęknęła Pansy.
          Dziewczyna siedziała na swoim łóżku, wtulając się kołdrę, którą co chwilę ocierała słone łzy płynące po jej zaróżowionych z nerwów policzkach. Ciągała zaczerwienionym nosem, a wokół niej leżały porozwalane chusteczki. Była załamana i pocieszyć ją mógł tylko Harry Potter, który był właśnie powodem jej płaczu.
           - Uspokoić się? Uspokoić? Żartujesz, Pansy. Idę go zabić - panna Greengrass zacisnęła pięści.
          Nie zważając na gorące protesty przyjaciółki, skierowała się w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Była zdecydowana i niemal nic nie było w stanie jej powstrzymać. Niestety, kiedy miała już nacisnąć klamkę i wyjść, do dormitorium wparowała rozwścieczona Elizabeth. Dziewczyna była zaczerwieniona, jej włosy rozczochrane, a sama panna Carter zaciskała zęby. Nie zwracając uwagi na przyjaciółki, syknęła i rzuciła się na swoje łóżko, mamrocząc coś pod nosem. Dafne i Pansy rzuciły sobie zdziwione spojrzenia. Panna Greengrass zrezygnowała z pobicia Pottera i obiecała sobie, że załatwi to po kolacji. Niepewnie podeszła do szatynki, która klęła cicho i biła poduszkę pięściami. 
          - Effy?
          Odpowiedział jej krzyk dziewczyny, z którego prawie nic nie zrozumiała. Jedyne słowo, jakie wyłapała, było na tyle niecenzuralne, że wolała o nim nie myśleć. Westchnęła głośno i nie zważając na protesty dziewczyny, położyła się obok niej, krzyżując ręce za głową. Carter spojrzała na nią ze złością i prychnęła, odwracając się na drugi bok, przez co niemal zepchnęła z łóżka Dafne. Blondynka zignorowała jej zachowanie.
          - Co tym razem Malfoy wymyślił? - spytała Pansy.
          Jej słowa podziałały na szatynkę niczym kubeł zimnej wody. Ślizgonka w jednej chwili warknęła, zerwała się z pościeli i stanęła, zaciskając pięści i mierząc je rozwścieczonym wzrokiem. Dyszała ciężko, a Dafne dostrzegła łzy w jej oczach. Zdziwiło ją to. Musiała przyznać, że od pobytu w Skrzydle Szpitalnym, Elizabeth stała się słaba. Często płakała; kiedyś nigdy nie uroniła ani jednej łzy przy kimś. Stała się też bardziej skryta, rzadko się zwierzała, czasem nie można było się z nią dogadać. Blondynka nie potrafiła zrozumieć zmian u przyjaciółki. Bez słowa wstała i nie zwracając uwagi na zdziwienie Carter, przytuliła ją. To wywołało wybuch Ślizgonki.
          - Ja... on... kurwa! - szeptała Elizabeth.
          Jej przyjaciółki dosłownie nigdy nie widziały jej w takim stanie. Owszem, ostatnimi czasy się zmieniła, ale nie płakała aż tak, nie trzęsła się, nie jąkała. To było naprawdę straszne, widzieć twardą Effy płaczącą. Pansy nie spodziewała się tego. Pisnęła ze zdziwienia i w dwóch krokach pokonała odległość dzielącą ją od Ślizgonek. Spojrzała niepewnie na Dafne.
          - Siadaj - rozkazała blondynka.
          Elizabeth nie odpowiedziała. Wykonała jej polecenie i spuściła głowę, wbijając spojrzenie w niewidzialny punkt na podłodze.
          - Na Salazara, Effy, co ten kretyn ci zrobił?
          - To nie o niego chodzi - odparła.
          - Nie?
          Dafne była zdziwiona jej słowami. Była niemal pewna w stu procentach, że ten gumochłon o nazwisku Malfoy musiał zrobić krzywdę jej przyjaciółce. Doprowadzało ją to do szału - najpierw Pansy, potem Elizabeth. Pomyślała z ulgą, że przynajmniej Blaise traktował ją z szacunkiem i miała pewność, że jej nie zrani. Gdyby zachowywał się jak większość facetów, z pewnością nawet by na niego nie spojrzała. Na szczęście, on był całkiem inny. Owszem, spóźniał się, zapominał czegoś zrobić, często nie miał dla niej czasu, ale kochała go. Byli razem naprawdę szczęśliwi. Spotykali się jak najczęściej mogli. Wiedziała o nim dosłownie wszystko. Nie był dla niej jedynie chłopakiem - był również przyjacielem, osobą, której mogła powiedzieć o każdej rzeczy. Cieszyła się, że byli razem i miała nadzieję, że to się nie zmieni. Wiele razy wyobrażała sobie przyszłość u jego boku; Dafne Zabini brzmiało cudownie. Uśmiechała się na myśl o dwójce dzieci biegających radośnie po ich ogrodzie, w którym hodowałaby róże. Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości. Musiała pomóc przyjaciółkom.
          - Chodzi o mnie. Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Coś się zmieniło i wy też to zauważyłyście. Ja... nie wiem, co się dzieje. Od imprezy Astorii, od pocałunku z Malfoyem...
          - Czyli jednak chodzi o niego - jęknęła Greengrass.
          Elizabeth rzuciła jej zniecierpliwione spojrzenie.
          - Zakochałam się, okej?
          Zarówno blondynka, jak i brunetka zamarły, słysząc słowa przyjaciółki. Dafne była pewna, że otworzyła buzię ze zdziwienia. Dostrzegła kątem oka, jak Pansy wytrzeszcza oczy. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. To wydawało się całkowicie nieprawdopodobne. Przez chwilę miała nadzieję, że Elizabeth za chwilę wybuchnie śmiechem, mówiąc, że je nabrała. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Twarz szatynki wyrażała tyle emocji; wyglądała zupełnie niepodobnie do osoby sprzed paru miesięcy. Naprawdę się zmieniła i Greengrass dziwiła się, że dostrzegła to dopiero teraz. Zamrugała, chcąc pozbyć się szoku. Nie pomogło.
          - Mnie też to dziwi, do tej pory sądziłam, że nie potrafię kochać - dodała.
          Przyjaciółki nie odpowiedziały.
          - Właściwie to nie mam pewności, że to miłość. Może tylko zauroczenie, a może naprawdę chciałam się z nim kochać na tym pieprzonym stole - warknęła pod nosem.
          Blondynka zakrztusiła się własną śliną.
          - Co proszę? Na jakim stole, do cholery?! Kochać?! Z Malfoyem?!
          - Na zwykłym stole, Dafne. To taki mebel, najczęściej prostokątny lub kwadratowy, chociaż okrągłe też się zdarzają. Wykonany z drewna i...
          - Wiem, co to stół, na Salazara!
          - Czekaj, czekaj. Wcale nie byłaś u McGonagall, profesorka przecież przyszła na obiad. Ciebie i Draco tam nie było - zaczęła niepewnie Pansy.
          Elizabeth kiwnęła twierdząco głową.
          - W takim razie...
          - ...gdzie byliście? - dokończyła Dafne.
          Zapadła głucha cisza, przerywana jedynie ich płytkimi, szybkimi oddechami. Greengrass i Parkinson wyczekiwały ze zmartwieniem i przerażeniem na odpowiedź przyjaciółki. Ta jednak niezbyt się spieszyła. Spojrzała na swoje paznokcie i przyjrzała im się dokładnie. Następnie odgarnęła z twarzy włosy. Założyła nogę na nogę, zagwizdała i zerknęła na ich zirytowane, niepewne twarze. W końcu westchnęła.
          - W klasie.
          - Seks w klasie? No nieźle - wtrąciła Dafne.
          - Dafne! - skarciła ją Pansy.
          Elizabeth zamrugała szybko.
          - Nie, całowanie w klasie.
          - Oh.
          Ponownie zapadła cisza. Zarówno Parkinson, jak i Greengrass wyobrażały sobie scenę, w której ich najlepsza przyjaciółka i największy dupek Slytherinu się całują. Oboje skrzywiły się na ten widok i spojrzały po sobie. Myśli Elizabeth krążyły wokół przystojnego blondyna. Nadal czuła jego usta na swoich wargach. Żałowała, że z jej strony to również nie była jedynie zabawa. Przecież uwielbiała bawić się chłopakami, łamać im serca. Tymczasem sama padła ofiarą i to nie byle kogo - Draco Malfoy zawsze robił wszystko, aby zdobyć dziewczynę. Czuła ogromny ból i chęć zemsty. Pragnęła, aby cierpiał przez nią, tak, jak ona i setki innych panienek przez niego. Chciała zadać mu ból nie do zniesienia. Nie panowała nad złością.
          - O nie - szepnęła Pansy, spoglądając na nią niepewnie.
          - Co? - warknęła szatynka w odpowiedzi.
          - Na miejscu Malfoya bym się bała.
       
*
          Nie potrafił zrozumieć, co zrobił nie tak. Nie wiedział, dlaczego tak po prostu uciekła. Przecież to wszystko miało inaczej wyglądać. To on miał wyjść pierwszy, unikając jej do końca Hogwartu, a potem znikając z jej życia na zawsze. Tymczasem stało się całkiem na odwrót. Nie wiedział, czy chodziło jej o ten przeklęty stół, czy może o to, że pogrywała z nim tak, jak z innymi chłopakami. Myśl o drugiej opcji była nie do zniesienia. Gdyby okazało się, że on naprawdę ją pokochał, a ona jedynie się nim bawiła, wpadłby w szał. Nie chciał myśleć o tym, co by wtedy zrobił. Być może straciłby resztki swojego dobra i zabijałby każdego, kto stanąłby mu na drodze? Może stałby się bezwzględny, zimny. 
          To była jedna z wielu rzeczy, których się obawiał. Gorszy jednak był czas, którego zostawało Draconowi coraz mniej. Miał zabić Albusa Dumbledore'a i wprowadzić Śmierciożerców do zamku. Nie radził sobie z tym. Gdyby tylko mógł komuś o tym powiedzieć, gdyby ktoś mu pomógł. Wiedział, że to nierealne. To było uczucie nie do zniesienia - nie móc decydować o sobie, o własnym losie i przyszłości. Był z góry skreślony w świecie magii przez Mroczny Znak na jego przedramieniu. Czuł nienawiść do swojego ojca, do Czarnego Pana, do samego siebie. Brzydził się sobą. Ona też się brzydziła, wiedział o tym. Nie myśl tak, ona również byłaby taka, jak ty, skarcił się w myślach. Żałował, że również nie zapadł w śpiączkę i nie obudził się dopiero, gdy Czarny Pan ginie. To byłoby cudowne - przespać całą bitwę między Voldemortem a Harry'm Potterem. Owszem, był tchórzem, ale w tej sytuacji to było jedyne rozsądne wyjście. Nie musiał być odważny, jak Gryfoni. Uważał to za głupotę. Dla niego zawsze lepiej było ratować własny tyłek, niż walczyć, wiedząc, że i tak przegra. 
          Spojrzał smutno w miejsce, gdzie około godzinę temu stała Elizabeth. Tak, kochał ją. I właśnie dlatego to był koniec ich znajomości. Koniec wszystkiego. Ich koniec.
          

Brak komentarzy

Obserwatorzy