Trochę tego nie przemyślałam, ale teraz jestem pewna, że nie chcę tego tak kończyć.
Witam się z Wami rozdziałem szesnastym.
Nadszedł przedostatni dzień w roku szkolnym. Siódmoroczni przyjmowali to z żalem; większość z nich, a zwłaszcza dziewczyny, płakały po kątach lub zamykały się w dormitoriach. Inni przechadzali się po całym zamku, chcąc zapamiętać każdy szczegół. To musiało być dla nich straszne - odejść z miejsca, w którym się wychowali, bez możliwości powrotu.
Elizabeth przyglądała im się z żalem. Sama nie wiedziała, co będzie robiła, gdy nadejdzie czas na nią, gdy to ona będzie musiała wyjechać na zawsze z Hogwartu. Wbrew pozorom kochała ten zamek całym sercem. Przeżyła tu najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Potrząsnęła głową i spojrzała w bok. Po jej lewej stronie siedziała Pansy Parkinson, która co jakiś czas rzucała ukradkiem spojrzenia w kierunku Harry'ego Pottera. Szatynka wiedziała, że jej przyjaciółka bardzo przeżywała nagłe rozstanie z chłopakiem. Pansy po raz pierwszy się zakochała i było to tak mocne uczucie, że przez nie cierpiała. Elizabeth nic nie mówiła, ale każdej nocy słyszała jej pełen żalu i tęsknoty szloch. Miała ochotę rozszarpać Gryfona i z pewnością już dawno by to zrobiła, gdyby nie to, że Potter był jedyną osobą, która mogła zabić Lorda Voldemorta. Westchnęła. Coraz więcej czarodziejów ginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Codziennie znajdywano nowe zwłoki, najczęściej mugoli lub mugolaków. Było coraz gorzej, a Ministerstwo Magii jak i każdy inny czarodziej byli zupełnie bezsilni. Mogli jedynie ukrywać się i chronić swoje rodziny zaklęciami. Panna Carter pomyślała z obrzydzeniem, że jej rodzice wcale nie muszą się niczego obawiać - nie, gdy jej ojciec był honorowym sługusem Czarnego Pana. Jęknęła w myślach, gdy przypomniała sobie o tym, że sama będzie zmuszona zostać Śmierciożercą już za jakiś czas. Może kilka dni, a może tygodni - jedynie tyle jej zostało. Przełknęła ślinę. Nie chciała myśleć o złych rzeczach. Ostatnimi czasy ciągle przebywała ze swoimi przyjaciółkami, dzięki czemu zapominała o szarej rzeczywistości. Dafne robiła wszystko, aby Ślizgonka zapomniała o Draco Malfoyu. To nie było proste, a jednak udało się. Niemal wcale o nim nie myślała, nie szukała go wzrokiem, była obojętna. I jedynie, kiedy dostrzegała go kątem oka, jej serce zaczynało szybciej bić, a oddech stawał się płytszy. To nie miało znaczenia. Blondyn całkowicie stracił kontakt z ludźmi. W ostatnich dniach nauki nie zjawiał się na żadnych zajęciach. Nikomu nie wydawało się to dziwne - większość uczniów postępowała w ten sposób, woląc spędzać gorące dni na błoniach. Ona jednak wiedziała, że Draco nie robił tego dla przyjemności. Nie miała pojęcia, jakie zadanie zlecił mu Czarny Pan, ale była pewna, że właśnie o to chodziło.
- Hej, Pansy, możemy pogadać?
Niespodziewanie stanęła przed nimi Hermiona Granger, największy kujon w Hogwarcie, najlepsza przyjaciółka Harry'ego Pottera. Dziewczyna miała brązowe, kręcone włosy sięgające do ramion. Ubrana była w białą koszulkę i zwykłe, jeansowe spodnie. Była dość niska i szczupła. Na jej twarzy nie malowała się niechęć i obrzydzenie, a zaciekawienie. Pansy rzuciła jej zaskoczone spojrzenie, a następnie zerknęła na przyjaciółkę. Elizabeth chciała się dowiedzieć, o co mogło chodzić Gryfonce. Kiwnęła więc twierdząco głową, a Parkinson westchnęła i wstała. Po chwili panna Carter z zamyśleniem przyglądała się ich odchodzącym sylwetkom.
Odetchnęła głęboko i skrzyżowała ręce na piersi. Dafne była najprawdopodobniej z Blaisem. Astoria natomiast została porwana na spacer przez Seamusa Finnigana. Odkąd cały Hogwart wiedział o ich związku, pokazywali się razem niemal wszędzie. Po jakimś czasie nikogo nie dziwiła para przechadzająca się korytarzami zamku i trzymająca się za ręce. Elizabeth nie chciała tego mówić, ale nadal nie mogła się do tego przyzwyczaić. Bała się, że chłopak złamie serce Krukonki. Panna Carter w ogóle go nie znała i wiedziała o nim parę rzeczy od Astorii. Czternastolatka każdego wieczora przybiegała do niej i opowiadała o swoim ukochanym. Effy musiała przyznać, że trochę jej tego zazdrościła - miłości, poczucia bezpieczeństwa. Ona sama tego nie doświadczyła. Kiedy już się zakochała, okazało się, że w niewłaściwej osobie. Westchnęła cicho, spuszczając głowę.
Musiała się pogodzić z tym, że nie każda miłość jest odwzajemniona i nie każdy zasługuje na szczęście. Miała nadzieję, że w te wakacje uda jej się zapomnieć o blondwłosym Ślizgonie, który ciągle siedział w jej głowie.
*
Kiedy Ślizgonka i Gryfonka upewniły się, że są same, odetchnęły. Były na błoniach, tuż przy jeziorze. Pansy nie miała pojęcia, dlaczego panna Granger ją tam zaciągnęła. Na dodatek wcale nie wyglądała, jakby miała za chwilę rzucić w nią jakimś paskudnym zaklęciem. Ku zdziwieniu panny Parkinson, Gryfonka uśmiechała się do niej nieśmiało. Zapadła cisza.
Ślizgonka chrząknęła i niepewnie usiadła na zielonej trawie. Obie czuły się skrępowane. Nigdy ze sobą nie rozmawiały, nawet nie przebywały w swoim towarzystwie. Tymczasem z własnej woli siedziały na błoniach. Dla Pansy było to tak nieprawdopodobne, że zaczynała powoli myśleć, iż jest to najzwyklejszy sen. Ukradkiem uszczypnęła się i jęknęła. Skoro nadal siedziała u boku Hermiony, to wszystko wcale nie było snem. Spojrzała na nią; jej brązowe włosy powiewały swobodnie na wietrze. Wyglądała na niezwykle skupioną, zupełnie, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Powiesz mi, o co chodzi?
Parkinson nigdy nie była zbyt cierpliwa. Zwłaszcza, kiedy znienawidzona panna Ja To Wiem zaciągała ją z niewyjaśnionych przyczyn na zewnątrz. Gdyby ktoś je teraz zobaczył, nie uwierzyłby. Po tylu latach wyzwisk, nagle siedziały tuż obok siebie. Hermiona westchnęła i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Spojrzała powoli na Ślizgonkę.
- O Harry'ego - odparła cicho.
- Och, to wszystko wyjaśnia.
Jak mogłam się nie domyślić? Jestem kretynką, pomyślała z przekąsem czarnowłosa.
- Cóż, skoro tylko po to mnie tutaj zaciągnęłaś, to zrobiłaś to zupełnie niepotrzebnie. Nie mam ochoty o nim rozmawiać, Granger.
Dziewczyna wstała i otrzepała tył spódnicy z trawy. Kiedy zamierzała odejść, Gryfonka również zerwała się z miejsca i złapała ją za dłoń. Pansy spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Musisz mnie wysłuchać - oznajmiła.
Normalnie panna Parkinson sprzeciwiłaby się; nigdy nie lubiła nikogo słuchać. Nienawidziła, kiedy ktokolwiek jej rozkazywał, mówił, co ma robić. Lubiła być niezależna i sama o sobie decydować. Nie chciała być niczyją marionetką. Chodziło jednak o Pottera, w którym była zakochana po uszy. Nie zamierzała tego ukrywać. Westchnęła i niechętnie usiadła z powrotem na poprzednim miejscu. Twarz Hermiony jakby rozchmurzyła się; dziewczyna odetchnęła z ulgą i zajęła miejsce obok niej.
- Więc?
Panna Granger uśmiechnęła się lekko.
- Harry mi o wszystkim powiedział - oznajmiła.
- Rozumiem, ale nadal nie wiem, po co mnie tutaj zaciągnęłaś.
- Właśnie dlatego. Kiedy zobaczyłam was razem, a potem widziałam uśmiech Harry'ego, już o wszystkim wiedziałam. Wyglądał na takiego szczęśliwego. Rzadko widzę go w takim stanie, Pansy. To dzięki tobie - zaczęła.
Czarnowłosa Ślizgonka mimowolnie uśmiechnęła się słabo i spojrzała gdzieś w dal, przypominając sobie wszystkie chwile spędzone z Harry'm. Ona również była wtedy szczęśliwa. Nigdy nie spodziewała się, że zakocha się właśnie w nim. Kiedy jednak czuła jego wargi na swoich ustach, to wszystko wydawało jej się takie właściwe. To nie ma znaczenia, pomyślała i potrząsnęła pospiesznie głową, chcąc odgonić wspomnienia. Nie udało jej się.
- Często znikał bez słowa. Ja i Ron martwiliśmy się o niego. Czasem nie wracał na noc do dormitorium, nie było go widać na Mapie Huncwotów... nie pytaj - dodała, gdy dostrzegła zdezorientowanie na twarzy towarzyszki.
Pansy kiwnęła głową.
- Zawsze siedzieliśmy w Pokoju Życzeń.
- Domyśliłam się - odparła pospiesznie. - Pewnego wieczora czekałam na niego w Pokoju Wspólnym. Zmusiłam go, żeby wszystko mi powiedział - uśmiechnęła się z zadowoleniem do samej siebie.
- Okej, Hermiono - z trudem wypowiedziała jej imię. - Ale nadal nie rozumiem, po co...
- Chodzi o to, że Harry był z tobą naprawdę szczęśliwy. Kocha cię, Pansy. Nie dziwię się, że nie chce mówić o tym Ronowi. Na pewno by się pokłócili.
Parkinson wiedziała, że Gryfonka ma rację. Potter i Weasley byli najlepszymi przyjaciółmi od pierwszego roku i pomimo nienawiści do rudzielca, nie chciała być powodem ich kłótni. Sama czułaby się okropnie, gdyby straciła którąś z przyjaciółek przez chłopaka. To byłoby z pewnością okropne. Kiwnęła głową.
- Ostatnio przyszedł do Pokoju Wspólnego smutny. Nie odezwał się do mnie, nie reagował na moje krzyki. Pobiegł do dormitorium i zamknął się w łazience. Domyśliłam się, co się stało.
- Przyszedł do mnie i powiedział, że to koniec.
Mimowolnie w jej zielono-szarych oczach stanęły łzy. Dalej czuła się okropnie, wspominając chwilę, kiedy straciła najlepsze, co ją spotkało. To był ból nie do zniesienia. Panna Granger poczuła zmieszanie, widząc, że jej towarzyszka płacze. Nigdy by się tym nie przejęła. Tym razem jednak nie było jej to obojętne - powodem płaczu Ślizgonki była miłość do jej najlepszego przyjaciela. A przecież Harry wcale nie chciał źle.
- On cię kocha, Pansy.
- Nieprawda - odparła gorzko.
- Owszem, prawda.
- Gdyby mnie kochał, nie zostawiłby mnie!
Krzyk ciemnowłosej dziewczyny rozniósł się echem po błoniach. Pansy zerwała się do pozycji stojącej i spojrzała z żalem na Gryfonkę. Nie chciała wysłuchiwać kłamstw. Nie chciała przypominać sobie wszystkich miłych chwil. Pragnęła o nim zapomnieć, nic nie czuć. Tak byłoby lepiej. Wiedziała, że to niemożliwe.
- Zrobił to, żeby cię chronić - odparła twardo Hermiona.
Zamarła. Słowa niskiej szatynki odbijały się echem w jej głowie. To wydawało się takie nieprawdopodobne, a jednocześnie możliwe. Nie wiedziała, czy może jej wierzyć. Z drugiej strony, dlaczego Gryfonka miałaby kłamać? Czy miałaby w tym jakikolwiek cel? Pansy miała nadzieję, że to prawda. Przełknęła głośno ślinę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie była pewna słów Gryfonki. Właściwie w tamtym momencie nie była pewna zupełnie niczego.
- Wiem, że może trudno ci w to uwierzyć, ale nie kłamię. Przemyśl to. Myślę, że powinniście pogadać.
Panna Granger uśmiechnęła się do niej i nieśmiało poklepała ją po ramieniu, jakby chciała dodać jej otuchy. Następnie wstała i żegnając się pospiesznie, skierowała się w stronę zamku. Pansy nawet nie drgnęła. Jej myśli krążyły wokół czarnowłosego okularnika. Tak bardzo pragnęła, aby Hermiona nie kłamała. Tak bardzo chciała, żeby było jak dawniej.
- Wiem, że może trudno ci w to uwierzyć, ale nie kłamię. Przemyśl to. Myślę, że powinniście pogadać.
Panna Granger uśmiechnęła się do niej i nieśmiało poklepała ją po ramieniu, jakby chciała dodać jej otuchy. Następnie wstała i żegnając się pospiesznie, skierowała się w stronę zamku. Pansy nawet nie drgnęła. Jej myśli krążyły wokół czarnowłosego okularnika. Tak bardzo pragnęła, aby Hermiona nie kłamała. Tak bardzo chciała, żeby było jak dawniej.
*
Draco Malfoy przemierzał szybkim krokiem korytarz na siódmym piętrze. Chciał jak najszybciej wejść do Pokoju Życzeń i wypełnić misję. Zostało mu mało czasu. Westchnął i skręcił w prawo. Miał nadzieję, że nikt go nie śledził - gdyby tak było, musiałby wymazać pamięć tej osobie, a nie opanował do końca tego zaklęcia. Przełknął głośno ślinę i skrzywił się; nadszedł dzień, w którym miał zniszczyć swoje życie. Miał zostać mordercą.
Droga strasznie mu się dłużyła. Z każdą chwilą czuł coraz większy strach i niechęć do samego siebie. Pomyślał z żalem, że wolałby zostać uśmierconym przez Czarnego Pana. Niestety, musiał to zrobić - nie chciał, aby Narcyza cierpiała z powodu jego nieposłuszeństwa. W jego szarych oczach widniały łzy; żadna z nich nie popłynęła. Po około pięciu minutach stanął przed kremową ścianą. Spoglądał na nią z obrzydzeniem. Nie chciał tego robić, chciał uciec jak najdalej. Pragnął pobiec do dyrektora szkoły i opowiedzieć mu o wszystkim, błagać go o pomoc. Nie mógł. Nim się zorientował, pojawiły się przed nim drzwi. Jego serce zabiło szybciej i mocniej, kiedy naciskał powoli klamkę; parę sekund później wszedł do środka. Pokój wypełniony był najróżniejszymi rzeczami; były tam stare księgi, zeszyty, pergaminy, pióra, krzesła, stoły, ławki, łóżka i wiele innych. W tym pomieszczeniu można było znaleźć niemal wszystko. Te rzeczy go nie interesowały. Podszedł powolnym krokiem do Szafki Zniknięć. Patrzył na stary mebel z nienawiścią; naprawiał go od kilku miesięcy, codziennie przychodząc do Pokoju Życzeń. Usłyszał o nim od Grahama Montague - Ślizgona, który został zamknięty w ów szafce przez bliźniaków Weasley. To był jedyny sposób, aby sprowadzić Śmierciożerców do zamku. Bez dłuższego namysłu chłopak z pomocą Crabbe'a i Goyle'a przeniósł zniszczony mebel do Pokoju Życzeń. Teraz, kiedy miał pewność, że działa prawidłowo, nadszedł czas na wypełnienie zadania. Przełknął głośno ślinę i zdjął z szafki materiał. Mebel był wykonany z ciemnego drewna. Chłopak
drżącymi rękami, niepewnie otworzył drzwiczki i pospiesznie odsunął się. Pomieszczenie wypełniło się czarnym dymem, który przysłonił mu widok. Jęknął głośno i zasłonił oczy, czując pieczenie. Parę sekund później usłyszał przerażający śmiech jego ciotki, Bellatrix Lestrange.
drżącymi rękami, niepewnie otworzył drzwiczki i pospiesznie odsunął się. Pomieszczenie wypełniło się czarnym dymem, który przysłonił mu widok. Jęknął głośno i zasłonił oczy, czując pieczenie. Parę sekund później usłyszał przerażający śmiech jego ciotki, Bellatrix Lestrange.
Było już za późno na zmianę decyzji. Za późno na jakikolwiek ratunek. Śmierciożercy dostali się do Hogwartu, a on już za parę minut miał użyć najgorszego z trzech Niewybaczalnych Zaklęć. Miał zabić dyrektora szkoły, człowieka, który jako jedyny był tak potężny, jak Czarny Pan. Miał uśmiercić kogoś, kto mógłby powstrzymać narastające z każdą chwilą zło. Decyzja zapadła.
*
Elizabeth Carter przechadzała się korytarzem na siódmym piętrze. Robiła to bez jakiegokolwiek celu - chciała po prostu odpocząć od zgiełku. Na dole krzątali się niemal wszyscy uczniowie, biegając tam i z powrotem. Na dodatek nie chciała wysłuchiwać romantycznych opowieści Astorii. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale było to niezwykle irytujące.
Przemierzała powolnym krokiem korytarz i już miała skręcić w lewo, kiedy usłyszała kroki. Zatrzymała się i spojrzała w bok. Dostrzegła Draco Malfoya. Blondyn szedł bardzo szybko i co chwilę oglądał się za siebie, jakby bał się, że ktoś go zauważy. Dziewczyna w ostatniej chwili schowała się za posągiem stojącym obok. Z ulgą stwierdziła, że jej nie dostrzegł. Była podekscytowana i zaintrygowana. Zawsze musiała wiedzieć wszystko o wszystkich - była to być może wada, gdyż nie zawsze było to rozsądne. Nie potrafiła się jednak powstrzymać. Jak najciszej potrafiła, pobiegła za nim, nie chcąc stracić go z oczu. Była ciekawa, dokąd zmierzał Ślizgon. Być może znów ukrywał się przed wszystkimi. W końcu poznam twoją skrytkę, Malfoy, pomyślała z dumą. Zakryła buzię, nie chcąc wydawać żadnych dźwięków. Starała się zachowywać jak najciszej potrafiła. Gdyby ją zauważył, straciłaby szansę na poznanie jego tajemnic. Nie mogła do tego dopuścić.
Ze zdziwieniem zaobserwowała, że szarooki blondyn zatrzymuje się przed Pokojem Życzeń, a po chwili do niego wchodzi. Nie mogła uwierzyć, że się nie domyśliła. Pacnęła się w czoło i warknęła, wyzywając się w myślach od idiotek. Pomyślała, że poczeka, aż chłopak opuści pomieszczenie - wtedy będzie mogła z nim porozmawiać. Ukucnęła więc przy jednym z wielu posągów, mając nadzieję, że nitk jej nie zauważy. Jej myśli powędrowały do przyszłości; już następnego dnia miała opuścić Hogwart i wrócić do domu, do rodziców. Wiedziała, z czym się to wiązało. Jej ojciec był już wystarczająco rozwścieczony - gdyby sprzeciwiła się tym razem, z pewnością zginęłaby. Nie mogła zawieść. Nie chciała uśmiercać swojej matki i młodszego brata. Nie chciała, aby ktokolwiek cierpiał przez jej nieposłuszeństwo. Wiedziała jednak, że nie może również zabijać. Nie potrafiłaby użyć najgorszego z Niewybaczalnych Zaklęć. Nie byłaby w stanie wypowiedzieć tych dwóch słów niosących zło. Nie była taka, jak jej ojciec. Wolała walczyć po stronie Harry'ego Pottera - owszem, przypłaciłaby za to życiem, ale miałaby przynajmniej czyste sumienie. W jej głowie zaczęła się wojna między myślami. Z całego serca chciała się sprzeciwić i uciec jak najdalej, ale nie mogła. Była tchórzem. Za bardzo bała się o siebie i rodzinę. I nagle przypomniała sobie o dyrektorze szkoły. Albus Dumbledore był jej jedyną pomocą. Tylko do niego mogła się zwrócić, mając pewność, że nie odmówi. Obiecała sobie, że tego wieczora uda się do jego gabinetu. Jeśli on się nie zgodzi, będzie stracona.
Jej rozmyślenia przerwał huk. Spojrzała gwałtownie w stronę wejścia do Pokoju Życzeń i zamarła. Jej serce zaczęło mocniej bić, a oddech stał się płytki. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Przy wielkich drzwiach stał Draco Malfoy w towarzystwie Śmierciożerców.
*
Kiedy przemierzał szybkim krokiem korytarz, słysząc za sobą kroki Bellatrix, Fenrira Greybacka i dwóch innych Śmierciożerców, którzy ukrywali twarze za złotymi maskami czuł ogromny strach i niepewność. Nie wiedział, co będzie dalej. Nie miał pojęcia, co się stanie, kiedy już zabije Dumbledora. Serce biło mu jak oszalałe. Słyszał mrożący krew w żyłach śmiech swojej ciotki. Nie miał wyjścia - gdyby próbował uciec, zostałby zabity.
Byli coraz bliżej Wieży Astronomicznej. Severus Snape zapewniał, że właśnie tam znajdą dyrektora Hogwartu. Draco miał nadzieję, że za chwilę zza rogu wyskoczą aurorzy, którzy powstrzymają Śmierciożerców. Pragnął tego z całego serca i czuł straszny ból, kiedy do tego nie doszło. Zatrzymał się niepewnie przy krętych schodach prowadzących na wieżę. Poczuł dłoń Bellatrix na swoim ramieniu. Wzdrygnął się i wykrzywił twarz w grymasie bólu.
Kiwnął niezauważalnie głową. Z każdą chwilą czuł się coraz gorzej i miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Jeszcze nigdy niczego się tak nie bał. Uniósł drżącą nogę i postawił ją na pierwszym stopniu. Z każdym kolejnym jego serce biło coraz mocniej. Tak bardzo chciał się sprzeciwić i uciec jak najdalej. Było to niemożliwe. To koniec, pomyślał z żalem. Żałował, że to jemu zostało powierzone zadanie. Żałował wszystkiego, co było złe. Wiedział, że nie była to jego wina - obwiniał swojego ojca, Lucjusza Malfoya, człowieka, który zniszczył mu życie. Spojrzał z obrzydzeniem na Mroczny Znak. Zakrył go czarnym rękawem marynarki. Pragnął, aby to wszystko się już skończyło. Chciał nie czuć zupełnie nic. Tymczasem było całkiem inaczej - przepełniał go strach, przerażenie, zmartwienie, ból, żal. Oddychał ciężko.
W końcu wszedł na ostatni stopień schodów. Zamglonym wzrokiem dostrzegł Albusa Dumbledora. Mężczyzna stał przy barierce, spoglądając gdzieś w dal. Malfoy poczuł łzy napływające do jego oczu. Niepewnie stanął za staruszkiem, wyciągając różdżkę. Jego dłoń drżała z przerażenia. Bał się o siebie, o człowieka stojącego przed nim, o matkę. Bał się o swoją przyszłość. Bał się kary, jaka spotkałaby go za sprzeciw. Gdyby stchórzył, zginąłby. Nie tylko on - Narcyza również by na tym ucierpiała. Chciał zaszlochać, gdy dyrektor odwrócił się w jego stronę. Na jego twarzy malował się spokój. Draco nie rozumiał, jak Albus to robił - stał przed nim z różdżką wycelowaną w jego sylwetkę, a ten nie czuł strachu. Blondyn w tej sytuacji najprawdopodobniej spanikowałby.
- Dzień dobry, Draco - usłyszał.
Przeszły go dreszcze. Jego dłoń zadrżała mocniej, niż do tej pory. Czuł obrzydzenie do samego siebie. Miał zabić najpotężniejszego czarodzieja, niewinnego człowieka, tylko dlatego, że Czarny Pan mu rozkazał. Czuł się okropnie. Nie marzył o niczym innym, niż własnej śmierci. To byłoby najprostsze wyjście. Wiedział jednak, że dyrektor nie uśmierciłby go. Nie był zły.
- Co cię sprowadza do sędziwego starca?
Twoja śmierć, pomyślał z żalem.
- Kto tu jeszcze jest? Z kim gadałeś? - warknął.
Tak, musiał grać. To on był czarnym charakterem, to on był zły. Gdyby pokazał swój strach, swoją niepewność, zginąłby. Musiał grać. Musiał.
- Często mówię głośno do siebie. To całkiem ciekawe zajęcie - odparł dyrektor.
Draco wiedział, że kłamie. Wiedział, ale nie powiedział tego głośno. Domyślał się, z kim rozmawiał człowiek stojący przed nim. Domyślał się, przez kogo jest obserwowany, a jednak nie odezwał się ani słowem. W innym wypadku Bellatrix schwytałaby Harry'ego Pottera i zaprowadziła prosto do Czarnego Pana. Tak, nie chciał wydawać Wybrańca. Gryfon był jedyną osobą, która mogła zakończyć cierpienie wielu niewinnych osób.
- Nigdy ze sobą nie rozmawiałeś - dodał starzec.
Spojrzał na niego smutno. Owszem, w dzieciństwie każdego dnia rozmawiał sam ze sobą. Rodzice nigdy nie mieli dla niego czasu. Ojciec znikał na całe dnie, czasem nie pojawiał się w domu na noc. Kiedyś blondyn nie potrafił tego zrozumieć - teraz wiedział, że Lucjusz spotykał się z innymi Śmierciożercami, chcąc przywrócić swojego pana do życia. Narcyza towarzyszyła mu. W ten sposób młody Malfoy zostawał sam w wielkiej rezydencji. Jedynymi żywymi istotami były skrzaty domowe - nie mógł się do nich odezwać. Byłaby to hańba; byli służącymi, nie towarzyszami do rozmowy. Nie miał prawa darzyć ich szacunkiem. Wyrzucił z głowy obraz przeszłości.
- Draco, ty nie jesteś zabójcą.
Słowa dyrektora zadziałały na niego niczym kubeł zimnej wody. Zadrżał, a po jego bladych policzkach spłynęły pierwsze łzy. Nie chciał, aby starzec widział go płaczącego - nie potrafił jednak tego powstrzymać.
- Skąd wiesz, kim jestem? - warknął. - Nie takie rzeczy robiłem.
- Co? Zaczarowałeś Katy Bell, żeby mi wręczyła zaklęty naszyjnik? Zamieniłeś po kryjomu miód w butelce na trujący eliksir? Daj spokój, Draconie - odparł miękko.
Poczuł przypływ złości. Nie miał pojęcia, skąd ten człowiek wiedział o tym wszystkim. Robił to, aby wypełnić swoją misję. Musiał. Nie miał innego wyjścia. Podświadomie wiedział, że dyrektor to rozumiał. Był wdzięczny za to, że jeszcze nie wyjął różdżki.
- Jednak - zaczął starzec. - Biorąc pod uwagę ich mizerną skuteczność, chyba nie wkładałeś w to zbyt wiele serca.
Tak. Mężczyzna stojący przed nim z dobrotliwym uśmiechem na twarzy miał rację. Draco pokładał wielkie nadzieje w to, że mu się nie uda, że nie da rady zabić dyrektora. Z całego serca chciał, aby coś poszło nie tak. Musisz grać, szepnął głosik w jego głowie. Kiwnął niezauważalnie głową. Musiał.
Niewiele myśląc, złapał rękaw czarnej marynarki i podwinął go, ukazując Mroczny Znak na swoim lewym przedramieniu. Czuł obrzydzenie do samego siebie. Nie dostrzegł go jednak na twarzy Dumbledora. Nie widział złości, żalu, rozczarowania. Czarodziej dalej dobrotliwie się uśmiechał. Wtedy złość Dracona pogłębiła się. Chciał zabić Czarnego Pana, sprawić, żeby cierpiał. Nie chciał uśmiercać niewinnej osoby stojącej przed nim. Albus był dobrym człowiekiem, mimo wszystko. Draco wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy.
- W takim razie ułatwię ci to - rzekł mężczyzna i wyjął różdżkę.
Młody Malfoy poczuł przypływ strachu. Bał się, że jego misja nie powiedzie się.
- Expelliarmus! - krzyknął.
Niemal odetchnął z ulgą, gdy różdżka wyleciała starcowi z dłoni. Mężczyzna wcale nie wyglądał na zaskoczonego ani rozczarowanego. Nadal zachował spokój. Draco czuł zirytowanie. Podczas kiedy on miał go zabić, ten uśmiechał się słabo.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze - wyszeptał dyrektor.
Po chwili usłyszeli cichy huk dochodzący z dołu schodów. Ślizgon wiedział, że Śmierciożercy niecierpliwili się. Musiał to zakończyć, jeśli chciał przeżyć. Spojrzał ponownie z żalem na dyrektora szkoły. Odkąd pierwszy raz go zobaczył, darzył go ogromnym szacunkiem. Lucjusz zawsze powtarzał mu, że starzec jest nikim. Tymczasem to było kłamstwo. Czarodziej stojący przed nim był najodważniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkał. Zaszlochał cicho. Co z tego, skoro miał za chwilę zginąć z jego różdżki?
- Nie jesteś sam - wyszeptał. - Są też inni.
Draco powstrzymał resztkami sił łzy spływające po jego policzkach.
- Jak? - spytał.
- Przez Szafkę Zniknięć w Pokoju Życzeń - odparł z zaciśniętymi zębami. - Naprawiłem ją.
- Niech zgadnę, była gdzieś druga, identyczna?
I nagle chłopak zrozumiał. Mężczyzna stojący przed nim wiedział o wszystkim od samego początku. Był świadomy tego, że miał zginąć z rąk swojego ucznia, a jednak nic z tym nie zrobił. Nie próbował go powstrzymać. Pozwolił mu naprawić szafkę, wprowadzić do zamku Śmierciożerców. Draco nie rozumiał go - nie wiedział, dlaczego go nie powstrzymał. Przełknął głośno ślinę.
- U Borgina i Burkesa - odparł. - Są połączone.
- Genialne - przyznał dyrektor. - Brawo.
Nie chcę cię zabijać, pomyślał z żalem Ślizgon. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. Niczego tak nie pragnął, jak tego, aby do wieży wpadli aurorzy. Chciał, aby ktokolwiek go powstrzymał. Chciał tego z całego serca.
- Kiedyś znałem chłopca, który podobnie, jak ty, postawił na złą kartę. Pozwól sobie pomóc.
Draco doskonale wiedział, o kim mówił. Nie chciał, aby ktokolwiek porównywał go do Toma Riddla, człowieka, w którym nie było ani trochę dobra. Lord Voldemort był okrutny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Zabijał, ponieważ pragnął władzy. Malfoy robił to ze strachu i chęci przeżycia oraz zapewnienia bezpieczeństwa matce. Nie byli ani trochę podobni. Nigdy.
- Nie chcę twojej pomocy! - krzyknął. - Jeszcze nie dociera?
Kolejne kłamstwo. Tak bardzo chciał się zgodzić, błagać starca na kolanach, aby to przerwał. Nie mógł tego zrobić. Po prostu nie mógł. Nie, kiedy Narcyza była tak blisko Czarnego Pana. Nie, kiedy mogła zostać zabita z zimną krwią.
- Muszę to zrobić! Muszę cię zabić - zaszlochał.
Czuł się i z pewnością wyglądał żałośnie. Stał z różdżką wycelowaną w serce najpotężniejszego czarodzieja, dyrektora Hogwartu. Z jego szarych oczu płynęły słone łzy.
- Inaczej on zabije mnie - wyszeptał.
Wiedział, że Albus Dumbledore go rozumie. Wiedział, że nie ma mu tego za złe. Widział w jego niebieskich oczach zrozumienie. Był mu za to wdzięczny. Chciał dodać coś jeszcze, ale usłyszał kroki na schodach. Spojrzał w bok. Na górze pojawili się jego towarzysze. Widział rozczarowanie na twarzy Belli. Uniósł wyżej różdżkę.
- Proszę, kogo my tu mamy - rzuciła z zadowoleniem kobieta.
Mierzyła pełnym nienawiści wzrokiem dyrektora szkoły. W jej oczach widniało to, co zawsze - czyste szaleństwo. Zawsze wzbudzała strach w swoim siostrzeńcu. Draco cieszył się, że to nie ona jest jego matką. Narcyza ani trochę jej nie przypominała.
- Doskonale, Draco - usłyszał tuż przy swoim uchu. Wzdrygnął się.
- Witaj, Bellatrix - odezwał się Albus. - Może przedstawisz mnie swoim przyjaciołom?
- Chciałabym, Albusie - odparła miękko. - Ale mamy raczej niewiele czasu.
Spojrzała na Dracona. Chłopak z każdą chwilą drżał coraz bardziej. Nie potrafił nad sobą panować. Czuł ogromny strach, który go ogarnął.
- No dalej - syknęła.
Nieznacznie kiwnął głową.
- Zabrakło mu odwagi - rzucił jeden z zamaskowanych Śmierciożerców. - Tak, jak jego ojcu.
Nienawidził, gdy ktoś porównywał go do Lucjusza. Owszem, był jego ojcem, ale nigdy go w ten sposób nie traktował. Darzył go szacunkiem, ale nie miłością. Nie był wychowany w ciepłej atmosferze. Od dziecka ojciec rzucał na niego najróżniejsze zaklęcia, chcąc nauczyć go dyscypliny i posłuszeństwa. Chłopak nigdy tego nie zapomniał i nie wybaczył mu.
- Załatwię to po swojemu.
- Nie! - warknęła Bella. - Czarny Pan powiedział, że on ma to zrobić! To twoja chwila, zrób to!
Spojrzał starcowi w oczy. Widział w nich spokój, błogość, zmartwienie. Ścisnął mocniej różdżkę i wykrzywił twarz w grymasie bólu. Wziął głęboki oddech. Wiedział, że musi to zrobić. Musiał wypowiedzieć zaklęcie. Nie potrafił. Te dwa słowa nie mogły przejść mu przez gardło. Nie mógł go uśmiercić. Nie chciał tego.
Zignorował ją. Dalej wpatrywał się w najpotężniejszego czarodzieja, człowieka, który tej nocy wzbudził w nim tyle emocji. Draco pomyślał, że jeśli w przyszłości dane będzie mu mieć syna, nazwie go jego imieniem. To było tak niedorzeczne i głupie, że niemal wybuchnął śmiechem. Wiedział, że nigdy by tego nie zrobił. Mimo tego darzył starca ogromnym szacunkiem.
- Zrób to!
Zaszlochał cicho, ledwo dosłyszalnie. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł, nie potrafił i nie chciał. To było dla niego za wiele. Wystarczająco cierpiał w dzieciństwie. Wychowywany bez miłości, przez ojca tyrana - skazany niemal na śmierć przez jego głupotę. Całe życie był czyjąś marionetką - najpierw Lucjusza, teraz Czarnego Pana. Nie potrafił tak dłużej. Już miał się sprzeciwić, wykrzyczeć im, że nie zrobi tego, choćby miał zginąć, kiedy usłyszał za sobą kroki.
- Nie - odwrócił się gwałtownie.
Za nim stanął Severus Snape. Mężczyzna mierzył wszystkich chłodnym, obojętnym wzrokiem. Jego oczy na ułamek sekundy zatrzymały się na dyrektorze i Draco miał wrażenie, że profesor kiwnął lekko głową w jego kierunku. Nic z tego nie rozumiał. Odsunął się.
- Severus - szepnął Albus.
Młody Malfoy dostrzegł zirytowane spojrzenie ciotki Belli. Wiedział, że była rozczarowana; spojrzała na niego ze złością wymalowaną na twarzy. Odsunął się jeszcze dalej, nie chcąc narażać się na jej gniew. Kiedy spojrzał w dół, dostrzegł twarz Harry'ego Pottera. Czuł do niego ogromny żal za to, że nie reagował w żaden sposób. Domyślał się, że obiecał to dyrektorowi.
- Proszę - wyszeptał starzec.
- Avada Kedavra!
Jedyne, co dostrzegł przez zamglony wzrok to martwa twarz Albusa Dumbledora.
- Zrób to!
Zaszlochał cicho, ledwo dosłyszalnie. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł, nie potrafił i nie chciał. To było dla niego za wiele. Wystarczająco cierpiał w dzieciństwie. Wychowywany bez miłości, przez ojca tyrana - skazany niemal na śmierć przez jego głupotę. Całe życie był czyjąś marionetką - najpierw Lucjusza, teraz Czarnego Pana. Nie potrafił tak dłużej. Już miał się sprzeciwić, wykrzyczeć im, że nie zrobi tego, choćby miał zginąć, kiedy usłyszał za sobą kroki.
- Nie - odwrócił się gwałtownie.
Za nim stanął Severus Snape. Mężczyzna mierzył wszystkich chłodnym, obojętnym wzrokiem. Jego oczy na ułamek sekundy zatrzymały się na dyrektorze i Draco miał wrażenie, że profesor kiwnął lekko głową w jego kierunku. Nic z tego nie rozumiał. Odsunął się.
- Severus - szepnął Albus.
Młody Malfoy dostrzegł zirytowane spojrzenie ciotki Belli. Wiedział, że była rozczarowana; spojrzała na niego ze złością wymalowaną na twarzy. Odsunął się jeszcze dalej, nie chcąc narażać się na jej gniew. Kiedy spojrzał w dół, dostrzegł twarz Harry'ego Pottera. Czuł do niego ogromny żal za to, że nie reagował w żaden sposób. Domyślał się, że obiecał to dyrektorowi.
- Proszę - wyszeptał starzec.
- Avada Kedavra!
Jedyne, co dostrzegł przez zamglony wzrok to martwa twarz Albusa Dumbledora.
Rozdział jak zawsze świetny. Ciesze się, że nie zawiesiłaś bloga i będziesz go kontynuować.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i czasu na pisane
~Rai
Dziękuję. Ja też się cieszę, że jednak zostaję. Te opowiadanie jest częścią mnie :)
UsuńNie przejmuj się brakiem komentarzy. Ja też ich nie miałam, przez co usunęłam bloga i teraz tego żałuję. Podoba mi się twój styl, bo jest taki lekki, przyjemnie się czyta i można się poczuć jak bohater. Elizabeth też została fajnie przedstawiona i od razu ją polubiłam, tak samo reszta. Nawet przekonałam się do Draco :)
UsuńPowodzenia w pisaniu
~Rai (wcześniej zapomniałam się zalogować)