Rozdział 1: Pokątna

środa, 20 sierpnia 2014
,,Niewiele byłoby zła na świecie, gdy­by nie 
można go było po­pełnić w imię dobra".
~ Marie von. Ebner-Eschenbach 

*

          Wraz z zbliżającym się wielkimi krokami wrześniem, ulica Pokątna zapełniała się coraz bardziej. Znów panował rozgardiasz i zamieszanie, jak co roku przed rozpoczęciem szkoły. Jak zawsze wszędzie było pełno jedenastolatków, którzy z podekscytowaniem przyglądali się całej magicznej ulicy. Latali od sklepu do sklepu, piszcząc z podniecenia.
          Elizabeth Carter podążała we wcześniej już wyznaczonym sobie celu. Co parę sekund prychała groźnie i wywracała ze zniecierpliwieniem oczami. Strasznie irytował ją fakt, że ciągle ktoś plątał jej się pod nogami. Co chwilę trącała kogoś ramieniem, nie mając nawet zamiaru przepraszać, gdyż robiła to celowo. Po jakimś czasie ludzie sami schodzili jej z drogi; musieli wyczytać z jej twarzy, że lepiej z nią nie zadzierać. Miała niebezpieczny błysk w oku, jak zawsze, gdy była zdenerwowana. A nikt nie chciał widzieć szatynki wpadającej w złość.
          W końcu odetchnęła z ulgą, kiedy stanęła przed pubem pod Trzema Miotłami. Nie lubiła tego miejsca; zawsze kojarzyło jej się z Gryfonami, a zwłaszcza z Potterem, którego można było tu dość często spotkać. Na samą myśl o wychowankach domu Godryka, na jej twarzy pojawiło się obrzydzenie i pogarda. Niestety, umówiła się właśnie tam z przyjaciółkami, gdyż ją o to błagały. Pewnym krokiem weszła do środka.
          Rozejrzała się szybko; dostrzegła kilka osób ze szkoły i na szczęście nie dostrzegła żadnych Gryfonów, co przyjęła z ulgą. Nienawidziła przebywać tam, gdzie ci plugawi zdrajcy. Zaobserwowała, że trzy dziewczyny zajmują stolik na samym końcu baru, przy oknie. Szybko podeszła do nich i zajęła miejsce na ostatnim wolnym krześle.
          - Effy! Na Salazara, jak ja się za tobą stęskniłam - pisnęła Pansy Parkinson, czarnowłosa, szczupła i średniego wzrostu Ślizgonka, z którą Elizabeth przyjaźniła się od pierwszego roku.
          - No już, Parkinson, puść, bo mnie udusisz i nic ci nie zostanie z tej radości - zironizowała, ale uśmiechnęła się do dziewczyny; również za nią tęskniła.
          Szatynka przyjaźniła się również z siostrami Greengrass. Dafne była na tym samym roku, co ona. Miała długie blond włosy, niebieskie, duże oczy i figurę, której mogło jej pozazdrościć wiele dziewczyn. Jej młodsza o dwa lata siostra, Astoria różniła się nieco od siostry. Miała ciemne włosy sięgające za łopatki, zielono-szare oczy i była niska. Jedynie figurę miała tą samą.
          Ta czwórka trzymała się razem od zawsze. Elizabeth zaprzyjaźniła się z Pansy już w pociągu, kiedy jechały po raz pierwszy do Hogwartu. Później zostało im przydzielone dormitorium, które miały dzielić razem z Dafne. Od razu się polubiły i z czasem to przerodziło się w przyjaźń. Dwa lata później do szkoły zaczęła uczęszczać Astoria. Z nią Elizabeth zbliżyła się dopiero podczas piątego roku i tak zostało do tej pory. Przyjaciółki nigdy się nie kłóciły; co prawda było parę sprzeczek, jednak żadna nie zniszczyła ich więzi. Ufały sobie bezgranicznie i były w stanie zabić za drugą.
          - Jak wakacje? - zagadnęła Dafne. Miała melodyjny, miły dla uszu głos. Słychać jednak było w nim zmęczenie.
          - Jak zwykle - jęknęła Pansy. - Nie działo się zupełnie nic.
          - A ty, Eff? Gdzie tym razem zabrali cię rodzice?
          - Do Hiszpanii - odparła, kiedy zamówiła piwo kremowe. - Nudziło mi się z nimi jak cholera. Na dodatek zabrali mi moją sowę, bo powiedzieli, że te wakacje spędzimy jak kochająca się rodzinka - zakpiła. Wszystkie wiedziały, że sytuacja w jej domu nie wygląda zbyt dobrze.
          Valerie i Antony Carter byli małżeństwem od kilkunastu lat. Nie ożenili się z miłości; ich rodzice wybrali im małżonków. Elizabeth zawsze wiedziała, że się nie kochają i nigdy jej to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Kiedy miała dziesięć lat była świadkiem, jak Antony po raz pierwszy uderzył jej matkę. Płakała wtedy całą noc; nienawidziła tego, że była taka bezradna. Nie mogła nic zrobić, nie mogła pomóc Valerie. Kochała mamę z całego serca.
          Jej ojciec był Śmierciożercą. Wstąpił do szeregów Czarnego Pana jeszcze zanim narodził się Chłopiec, Który Przeżył Żeby Wkurzać Innych. Został wierny swemu Panu aż do teraz. Nadchodziły ciężkie czasy i Elizabeth doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
          - A co z twoim wybrankiem na męża, Dafne? - przypomniała sobie szatynka. - Widziałaś się z nim już?
          - Niestety tak - jęknęła blondynka i na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Jest okropny! Jakiś głupi Francuz, który uważa, że jest najprzystojniejszy na tym świecie. Na dodatek spędza przed lustrem więcej czasu ode mnie! - na tę uwagę cała trójka się roześmiała. Jedynie Dafne była nie w humorze.
          - Spokojnie. Zawsze mogłaś trafić na takiego Crabbe'a, albo Goyle'a - zakpiła Pansy udając odruch wymiotny.
          Dziewczyny rozumiały rozpacz swojej przyjaciółki. Dafne od dawna była po uszy zakochana w pewnym ciemnoskórym brunecie o ciemnych, przebiegłych oczach. Blaise Zabini był wybrankiem panny Greengrass i nic nie było w stanie tego zmienić. Elizabeth, która była dość blisko z chłopakiem, doskonale wiedziała, że ona również nie była mu obojętna. Znała się na ludziach i potrafiła rozpoznać ich uczucia, a przystojny Ślizgon zawsze spuszczał wzrok, kiedy słyszał imię blondynki. Carter postanowiła jednak nie mówić na razie o tym przyjaciółce. Chciała się dowiedzieć czegoś więcej, więc to oznaczało, że Blaise nie zazna w tym roku spokoju.
          Spędziły w pubie około godzinę. Po tym czasie postanowiły zgodnie, że pójdą zakupić książki potrzebne im podczas szóstego roku. Astoria musiała szukać w innym dziale; rozpoczynała czwarty rok nauki.
          Kiedy miały już podręczniki postanowiły się rozdzielić. Pansy poszła w poszukiwaniu większego kociołka, Astoria szukała nowej sowy, Dafne pobiegła do sklepu z kosmetykami, a Elizabeth szybkim krokiem ruszyła w stronę sklepu z miotłami.
          Od trzech lat grała w Quidditcha na pozycji Ścigającej. Kochała latać na miotle i miała duże nadzieje na to, że w przyszłości będzie mogła grać w reprezentacji Anglii. Wiedziała jednak, że miała marne szanse, a zwłaszcza, jeśli tej zimy na jej przedramieniu pojawi się Mroczny Znak.
          Na samą myśl o tym przeszły ją dreszcze. Miała ochotę zapłakać, ale wiedziała, że nie może. Nazwisko do czegoś zobowiązywało. Nie chciała tego, nie chciała być Śmierciożercą i nie chciała stawać po jego stronie. Antony jednak był bardzo uparty i wiedziała, że jeśli mu się sprzeciwi - jej matka zginie. Była zrozpaczona i jak zawsze bezsilna. Nienawidziła tego uczucia, ale nie potrafiła tego zmienić; nie mogła nic poradzić, musiała wstąpić do szeregów Voldemorta.
          Żadna z jej przyjaciółek nie była do tego zmuszana. Państwo Greengrass szanowali zdanie swoich córek. Pansy była wychowywana jedynie przez ojca, dla którego była niczym oczko w głowie. Pan Parkinson nie zamierzał narażać swojej córki i nie zgodził się na to, by dołączyła do grona Śmierciożerców.
           Jedynie ona. Jedynie ona nie miała prawa się sprzeciwić. Nie miała prawa odmówić. Musiała być posłuszna i zrujnować sobie życie. Wiedziała, co ją czeka. Wiedziała, że Czarny Pan będzie chciał ją sprawdzić i będzie jej powierzał zadania. I co najważniejsze - była świadoma, że jeśli ich nie wykona, jej matka zginie w męczarniach. I to ją bolało najbardziej. Nie dbała o swoje bezpieczeństwo ani życie; dla niej najważniejsza była Valerie. Uśmiechnęła się smutno spoglądając na swoje przedramię. Już niedługo nie będzie tak czyste, pomyślała.

*
          Draco Malfoy swe wakacje, jak co roku, spędzał w Malfoy Manor. Nie nudził się; czytał wiele ksiąg czarno magicznych, które dostał w prezencie od swojego ojca, Lucjusza Malfoya, najwierniejszego sługi Lorda Voldemorta.
          Blondyna najczęściej odwiedzał jego dobry przyjaciel, Blaise Zabini. Zawsze spędzał u niego miesiąc wakacji i tak było również tym razem. Przyjaźnili się od dzieciństwa, gdyż Narcyza bardzo lubiła panią Zabini. Czarnoskóry wychowywany był jedynie przez matkę; swojego ojca nie znał i nieszczególnie go to bolało. Jego mama często zmieniała partnerów, można powiedzieć, że przebiła w tym nawet samego Draco. Blaise nigdy nie wtrącał się w jej związki i nie sprzeciwiał się, tylko pokornie czekał na jeden zły ruch partnera. Wtedy było po nim, dosłownie. Może to dlatego posiadali taką fortunę? Tego nie wiedział, ale podejrzewał to.
          W te lato Draco był jednak dziwnie przygnębiony. Nie jadł, nie spał i właściwie nie robił niczego, oprócz siedzenia na swoim łóżku i czytania ksiąg. Było to dla niego jedyne ciekawe zajęcie. I przy okazji mógł pomyśleć. A miał o czym. Lucjusz oznajmił mu tuż po zakończeniu szkoły, że syn zostanie Śmierciożercą. Draco wiedział, że prędzej czy później nadejdzie moment, w którym na jego przedramieniu pojawi się Mroczny Znak. Nie spodziewał się jednak, że to go aż tak dotknie. Nie lubił nikomu usługiwać i nie lubił, kiedy ktoś nim rządził. To nie był jednak jedyny powód jego niezadowolenia - nie chciał wstępować do szeregów Czarnego Pana. Nienawidził samej myśli o tym. Miał ochotę krzyczeć i płakać, czuł ból rozdzierający go od środka. Tymczasem na zewnątrz był wręcz oazą spokoju. Zdawało się, że nic nie jest w stanie wywrócić go z równowagi. Uwielbiał zakładać tę maskę.
          Tego dnia postanowił sam wybrać się na Pokątną. Narcyza Malfoy zdziwiła się, gdyż syn zawsze wysyłał na zakupy skrzata domowego. Pani Malfoy była wysoką i szczupłą blondynką z czarnymi pasemkami. Włosy zawsze zostawiała rozpuszczone, co dodawało jej uroku. Była niewątpliwie piękną kobietą i bardzo różniła się od swojej siostry, Bellatrix, nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Dracon cieszył się, że to ona jest jego matką, a nie pokręcona Lestrange. Gdyby było inaczej, chłopak już dawno byłby Śmierciożercą.
          Za pomocą sieci Fiuu dostał się na magiczną ulicę. Już po chwili wmieszał się w tłum ludzi. Normalnie wyciągnąłby różdżkę i zmusił wszystkich do odsunięcia się; w tym roku jednak tak nie było i nie zapowiadało się, aby tak się stało. Był opanowany, zbyt opanowany i to było nieco przerażające. W ciągu pół godziny kupił nowe książki i kociołek. Zadowolony postanowił rozejrzeć się za nową miotłą, gdyż jego Nimbus nie był w zbyt dobrym stanie po ostatnim meczu. Stanął przed sklepem przyglądając się wystawie. Wszedł do środka.
          Wszystkie półki zapełnione były wszelkiego rodzaju miotłami, starszymi, jak i najnowszymi. Na najwyższej półce zobaczył Błyskawicę. Oczy mu zabłyszczały, a kąciki ust ruszyły w górę. Nie patrząc pod nogi, ruszył w stronę miotły jego marzeń. Był już coraz bliżej, gdy nagle...
Bum!
          Blondyn w ciągu paru sekund znalazł się na ziemi, przygniatany przed swoje podręczniki, z kociołkiem na głowie. Nie wiedział, co się stało. Nagle usłyszał śmiech i już wiedział, do kogo on należy. Nie podobało mu się to.
          Spojrzał przed siebie i ujrzał najpiękniejszą dziewczynę w Slytherinie. Elizabeth Carter stała przed nim, zwijając się ze śmiechu. Ubrana była w letnią sukienkę w kwiaty, która zdecydowanie dodawała jej uroku, chociaż dziewczyna miała go w sobie. Jej oczy podkreślone były czarną kredką i miały ten sam cudowny odcień, co zawsze; wiele dziewcząt zazdrościło jej tego błękitu. Patrzyła na niego z rozbawieniem i politowaniem. Zdenerwowało go to.
          - Proszę, proszę. Sam Draco Malfoy u moich stóp, cóż - zaśmiała się kpiąco.
          - Carter - warknął.
          - Owszem, to moje nazwisko, fretko - mrugnęła do niego.
          - Przez ciebie tu leżę!
          - Och, nie. Leżysz tu, Dracusiu, przez własną nieuwagę i krzywe nogi - zaśmiała się i wyminęła go, sięgając po miotłę. Jego miotłę. - Dziękuję za uwagę, Malfoy i nie zabij się dzisiaj.
          Odeszła w stronę kasy, trzymając Błyskawicę. Zapłaciła i wyszła ze sklepu, nie oglądając się za siebie. Jęknął ze złości i wstał. Jednym zaklęciem pozbierał książki i opuścił sklep. Zapłaci mi za to, pomyślał.

*
          - Elizabeth! - usłyszała, wchodząc do domu. Mieszkała w wielkiej rezydencji. Jej rodzice byli bogaci i nie ukrywali tego, spełniając każdą zachciankę córki. Wszystko, co znajdywało się w tej posiadłości, było najdroższe.
          - Już wróciłam - odparła. Wiedziała, że ojciec nie lubi, kiedy podnosi głos. Ruszyła do wielkiego salonu. Antony siedział na skórzanej kanapie.
          - Długo cię nie było - powiedział chłodno. Jak zawsze, bez uczuć.
          - Szukałam odpowiedniej miotły, ojcze - odparła posłusznie. Uśmiechnął się.
          - Bardzo dobrze. W tym roku liczę na to, że wygracie Puchar Quidditcha.
          - Oczywiście, że wygramy. Gryfoni nie mają szans - powiedziała i zajęła miejsce obok swojego ojca. Usiadła wyprostowana, zakładając nogę na nogę.
          - Dokładnie - powiedział i nagle się zamyślił. - Elizabeth, wiesz, że jesteś starsza, niż Tom. On ma zaledwie dwanaście lat, nie mogę go zmuszać w tym wieku do pewnych rzeczy...
          - Owszem, ojcze. I wiem, czego ode mnie wymagasz.
          - Czarny Pan widzi w tobie potencjał, córko. Chce cię mieć w swoich szeregach - zapadła cisza. Szatynka wstrzymała oddech.
          - Jestem tego świadoma - odparła. - I nie zawiodę cię, ojcze.
          - Jestem z ciebie dumny - uśmiechnął się, jednak jego oczy pozostały zimne. - Ceremonia odbędzie się, kiedy przyjedziesz na święta.
          - Dobrze - powiedziała. Wstała i ruszyła do wyjścia.
          - Elizabeth - usłyszała. Odwróciła się i spojrzała pytająco na Antony'ego. - Nie rozczaruj mnie, dziecko.
          Skinęła głową i odeszła. Ruszyła schodami na górę, do swojego pokoju. Rezydencja Carterów była wielka i ten, kto był w niej po raz pierwszy, z pewnością by się zgubił. Weszła do swojej sypialni. Była urządzona w jasnych kolorach; dodatki były zielone, jak na Ślizgonkę przystało. To był jedyny pokój, który urządziła sama. Wszystko wybierała ona i była z tego zadowolona.
          Usiadła na swoim łożu, które stało pod ścianą. W jej oczach stanęły łzy, ale żadna nie popłynęła po jej bladym policzku. Nie była słaba. Płakała tylko raz w życiu i od tamtej pory nigdy nie uroniła już żadnej łzy. Była mistrzynią w maskowaniu uczuć. Tylko jej przyjaciółki znały prawdziwą Elizabeth, reszta była przykrywką. Nikt się nie zorientował.

--------------------------
Oto pierwszy rozdział!
Co o nim sądzicie? Proszę o szczere komentarze :)
Jeśli ktoś wyłapał jakikolwiek błąd, proszę o powiadomienie mnie.
Pozdrawiam i życzę weny!

11 komentarzy

  1. Witaj!
    Twoje zamówienie zostało zrealizowane. Znajdziesz je pod tym linkiem: http://graphicpoison.blogspot.com/2014/08/mozesz-przegrac.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Mam co prawda mały problem z ustawieniem szablonu, nie mam pojęcia, dlaczego. Spróbuję jednak jeszcze kilka razy, może się uda.

      Usuń
  2. Cześć! Wpadłam tu całkiem przypadkiem, kiedy zobaczyłam na GraphicPoison szablon z Kayą i Draco wiedziałam, że to musi być świetne opowiadanie! Nie zawiodłam się :) Piszesz bardzo ciekawie i podoba mi się Twoja kreacja bohaterów :) Oboje mnie bardzo zaciekawili i nie mogę się odczekać, co będzie dalej! :D Widać, że Draco i Effy nie przepadają za sobą, ale coś czuję, że coś tam zaiskrzy i mam nadzieję, że jak najszybciej! :3
    Czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam ;3
    http://you-were-my-backbone.blogspot.com/
    http://our-time-is-short.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pierwszy komentarz. Od razu nabrałam zapału do działania, naprawdę, miło wiedzieć, że ktoś czyta moje wypociny.
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Elizabeth strasznie mnie intryguje.
    No i ma świetne imie! <3
    Tak w ogóle to Draco i Effy świetnie brzmi, co nie? Elizabeth Malfoy <3
    dobra dobra ja kończę bo piszę głupoty, jak zawsze :*
    Pozdrowionka kochana <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również podzielam Twoje zdanie, droga Sectum Sempra, dlatego też tak właśnie brzmi moja nazwa. Jej imię i jego nazwisko idealnie współgrają ze sobą, ale to tylko moje zdanie :) Również pozdrawiam.

      Usuń
  4. Jak widzisz komentuję wszystko po kolei. Robię to dlatego, że nie mogę, po prostu nie mogę się pogodzić z tak małą ilością komentarzy u ciebie! -_- Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Pozdro <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, zauważyłam i bardzo się z tego cieszę. Miło mi wiedzieć, że choć kilka osób docenia moją pracę :) Wbrew pozorom to wcale nie takie łatwe - pisanie nowego rozdziału. Czasem wena znika, jednak staram się z całych sił. Dziękuję za motywację, moja droga :)

      Usuń
  5. Początki zawsze są najtrudniejsze, a jednak podołałaś. Świetnie napisany, błędów nie widziałam. Ja również, tak, jak koleżanka wyżej, komentuję ze względu na ilość komentarzy. Robię to bardzo rzadko, także ten, możesz czuć się zaszczycona (haha, taki żarcik :)) Postaci świetne, nie są sztuczne.

    Pozdrawiam,
    Lady A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się - początki są ciężkie. Nawet nie wiesz, jak się cykałam przed opublikowaniem :D

      Usuń
  6. Kto to jest na tym zdjęciu? To jakaś aktorka?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy