Rozdział 4: Impreza urodzinowa, część 1.

niedziela, 14 września 2014
          Nim wszyscy się obejrzeli, minął pierwszy tydzień nauki. Nauczyciele nie dawali im odpocząć i męczyli ich wypracowaniami, testami. Wszyscy musieli się starać.
          Elizabeth Carter rozmyślała przez te parę dni o zakładzie. Zupełnie nie wiedziała, jak zbliżyć się do Dracona Malfoy'a. To on łamał serca dziewczynom, nigdy na odwrót. To było najtrudniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek otrzymała od przyjaciółek. Pansy już kręciła się wokół Pottera, który nie do końca jej ufał. Parkinson tłumaczyła swoje zachowanie miłością do Quidditcha i już po paru dniach Wybraniec i czarnowłosa latali na miotłach, ścigając się na błoniach. Elizabeth, Dafne i Astoria zaśmiewały się, widząc ich poczynania. Greengrass w ciągu trzech dni zdążyła uwieść i zranić Goyle'a. Nie był to żaden wyczyn, gdyż gruby chłopak z chęcią rzuciłby się na każdą dziewczynę w zamku, nawet, gdyby miała to być ruda Weasley.
         Szatynka prawie wcale nie opuszczała swojego dormitorium. Posiłki przynosiły jej Pansy i Dafne. Ciągle leżała w łóżku, wpatrując się tępym wzrokiem w biały sufit. Jej przyjaciółki domyślały się, co ją tak martwi. Wiedziały jednak, że nie mogą jej w tej sprawie pomóc, więc się nie wtrącały. Dafne podejrzewała, że Elizabeth obmyśla plan.
          Nie tylko Carter rozmyślała na ten temat. Również Draco Malfoy czuł złość i bezsilność. Nie chciał zostawać Śmierciożercą. Nie chciał być taki, jak jego ojciec. Nie chciał zabijać. Tym razem jednak nie chodziło tylko o niego - wiedział, że musi wstąpić do szeregów Czarnego Pana, inaczej Narcyza zginie. Lucjusz wiedział, jak podejść syna i zagroził, że jeśli Draco się sprzeciwi, zabije panią Malfoy. Wtedy blondyn zaczął brzydzić się własnym ojcem; nienawidził go z całego serca, o ile je posiadał.
          Blaise Zabini również cierpiał i nie ukrywał tego; zawsze pokazywał swoje emocje, nie chowając się za maską obojętności. Na dodatek dwójka jego przyjaciół, za których mógłby zabić, siedziała zamknięta w swoich dormitoriach. Jego jedyną towarzyszką stała się Dafne Greengrass. Czarnoskóry dobrze się z nią dogadywał i spodobała mu się. Wiedział jednak, że blondynka ma już swojego wybrańca, za którego wyjdzie po ukończeniu szkoły.
          Slytherin nigdy nie był tak przygnębiony. Wszyscy wiedzieli, że zbliża się wojna, która zakończy życia wielu z nich.

*
          Pewnego chłodnego wieczoru młody Malfoy postanowił opuścić w końcu swoją sypialnię i przejść się po zamku. Odetchnął, kiedy nie zauważył żadnego z jego znajomych w Pokoju Wspólnym. 
          Jego kroki mimowolnie skierowały go na Wieżę Astronomiczną. W poprzednich latach lubił tam przesiadywać. Wtedy czuł spokój, mógł odetchnąć od tego tłoku. Uwielbiał tę ciszę, kiedy siedział, wpatrując się w niebo. 
          Kiedy wszedł na wieżę, zauważył drobną postać stojącą na drugim końcu. Była szczupła, niezbyt wysoka i miała ciemne włosy. I już wiedział, kto to. W pierwszej chwili chciał odwrócić się na pięcie i wrócić do swojego dormitorium, jednak tego nie zrobił. Jakaś niewidzialna siła popchnęła go w stronę dziewczyny. Szatynka, słysząc szmer, gwałtownie się odwróciła. 
          - Malfoy? Co ty tu robisz? - jej twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji i zastanowił się, czy on również potrafi tak świetnie maskować uczucia. Co jak co, ale Carter była w tym mistrzynią i przekonał się o tym już kilka razy.
          - Mogę spytać o to samo, Carter - odparł. - Szukałem spokojnego miejsca, w którym nie będę słyszał krzyków Ślizgonów.
          - Ja tak samo - westchnęła. - Ale nie zamierzam stąd uciekać tylko dlatego, że ty potrzebujesz ciszy.
          - Jakoś się dogadamy - szepnął. Podszedł nieco bliżej. Robiło się ciemno.
          - Wiesz, Malfoy - zaczęła niespodziewanie, przerywając kilkuminutową ciszę. Spojrzał na nią, ale jego wzrok został bez uczuć. - Czasem chciałabym uciec jak najdalej od tego syfu. 
          - To nie jest takie proste.
          - Właśnie w tym problem. Wiem, że on by mnie znalazł.
          - Czarny Pan? - szepnął. Potrząsnęła głową.
          - Nie. Mój ojciec - odpowiedziała, wpatrując się uparcie w jeden punkt. - Ale najpierw zabiłby moją mamę.
          - Mam ten sam problem - powiedział i natychmiast ugryzł się w język. Nie zamierzał się jej zwierzać! Nie potrzebował marnych słów pocieszenia.
          - Ode mnie ich nie usłyszysz.
          - Wyjdź z mojej głowy, Carter - szepnął. 
          - Kiedy byłam mała, wszystko wydawało się inne - zaczęła. Wywrócił oczami. Zdecydowanie zbyt dużo gadała. - Myślałam, że Hogwart będzie wspaniałym miejscem, w którym będę czuła się bezpieczna. Myślałam, że rodzice będą mnie zawsze kochać. Myślałam, że poznam kogoś, w kim się zakocham i za niego wyjdę. Tymczasem wszystko jest inne.
          Przemilczał jej słowa. Czuł jednak, że dziewczyna ma rację. On sam, kiedy był jeszcze mały, wszystko wyobrażał sobie całkiem inaczej. Dziwił się, że szatynka była tak szczera w stosunku do niego. Nigdy przecież się dobrze nie dogadywali.
          - Carter, co ci się stało? - spytał. 
          - O co ci chodzi?
          - Zebrało ci się na zwierzanie? Dlaczego akurat mi?
          - Bo mam cię pod ręką - zakpiła, uśmiechając się pod nosem. - Nie wiem, Malfoy. 
          Nagle poczuła, że to może być jej szansa. W końcu zakład to zakład, a ona nigdy nie przegrywała. 
          Niespodziewanie Ślizgon poczuł, że dziewczyna nieco się do niego zbliżyła. Mimowolnie uśmiechnął się kpiąco. Czyżby Carter pchała się prosto w jego ramiona? Smok nigdy nie odmawia, a zwłaszcza pięknym kobietom. 
          - Carter, cała drżysz - zauważył. Rzeczywiście, dziewczyna czuła dreszcze na całym ciele. Miała jedynie krótki rękaw, a wiatr wiał jak szalony. 
          - Wiem - odparła krótko.
          - Dżentelmen na moim miejscu dałby ci swoją marynarkę.
          - Ale nie jesteś dżentelmenem, Malfoy.
          - Zdziwiłabyś się - szepnął.
          - Czyżby? - spojrzała na niego, uśmiechając się kpiąco. - Udowodnij. 
          Jej słowa sprawiły, że przygarnął ja do siebie, łapiąc ją w talii. Była taka delikatna i krucha, trzymając ją w swoich ramionach, czuł jednak, że trzyma silną kobietę. 
          - Cieplej, Carter? - mimowolnie dziewczyna uśmiechnęła się.
          - Cieplej, Malfoy.
          Stali tak pół godziny, może więcej. Żadne z nich już się nie odezwało; oboje wpatrywali się w gwiazdy, których z każdą sekundą było coraz więcej. Wtedy Elizabeth poczuła, że ten zakład nie będzie aż tak trudny, jak sądziła. Malfoy mimo wszystko był człowiekiem i wiedziała, że gdzieś w środku ma serce. A ona zamierzała to wykorzystać. 

*
          - Nie wierzę! - Pansy i Dafne siedziały, patrząc na nią z niedowierzaniem.
          - Draco nigdy nie zwracał uwagi na dziewczyny! Myślał tylko o sobie!
          - A jednak - odparła wymijająco Elizabeth. Przyjaciółki po wysłuchaniu jej opowieści nie dawały jej spokoju.
          - Ale - zaczęła Pansy piskliwym głosem. - To Malfoy! 
          - Owszem.
          - On nigdy nie dbał o nikogo, tylko o siebie.
          - Owszem - powtórzyła ze zniecierpliwieniem szatynka.
          - Coś jest na rzeczy - szepnęła Dafne, wpatrując się ze swoim słynnym uśmieszkiem na Carter. Dziewczyna wywróciła oczami.
          - Daj spokój, Dafne - odparła. - Zakład to zakład, wiecie, że zrobię wszystko, żeby go wygrać, więc pozwólcie mi na to.
          - No tak, ale - Parkinson uparcie drążyła temat. - On nie jest typem romantyka, który dba o swoją dziewczynę jak o skarb!
          - Może dlatego, że nie potrafi kochać - mruknęła.
          - Potrafi - zaprzeczyła czarnowłosa. - Ale jeszcze nie znalazł odpowiedniej dziewczyny. Kto wie, może jest bliżej, niż się spodziewa - Elizabeth nie dostrzegła, jak jej przyjaciółki mrugają do siebie z dzikimi uśmiechami.
          - Koniec tematu, dziewczyny - zarządziła panna Carter. - Lepiej opowiadaj, jak ci idzie z Potterem, Pans.
          - Jest... dobrze.
          - Dobrze? Tylko tyle nam powiesz?
          - Pansy?
          - No okej! Potter jest... miły - ostatnie słowo szepnęła tak, że przyjaciółki prawie go nie usłyszały. Obie zamarły.
          - Nie wierzę - zaczęła Dafne.
          - Co? - Pansy ukryła swoją zaróżowioną twarz za włosami.
          - Ty...
          - Go...
          - Lubisz! - dokończyła Elizabeth.
          - Co? Nie! Nie, nie, nie! To nie tak, ja po prostu...
          - Pansy lubi Pottera, Pansy lubi Pottera - śpiewały Dafne i Effy. 
          - Oh, zamknijcie się - jęknęła Parkinson, rzucając w nie poduszką.

*
          Draco Malfoy i Blaise Zabini siedzieli w Pokoju Wspólnym Ślizgonów na kanapie, którą zawsze zajmowali. Z przyzwyczajenia nikt inny nie siadał na tym miejscu, nie chcąc się narazić blondynowi, który był dość nerwowy.
          Rozmawiali cicho, co chwilę rzucając komuś zabójcze spojrzenie. Dziewczyny, które trzepotały sztucznymi rzęsami, chcąc się do nich dosiąść, po prostu spławiali. To nie było w ich stylu; jeszcze w poprzednim roku szkolnym obaj wykorzystaliby sytuację, zabawiając się z naiwnymi dziewczętami. Teraz jednak żaden z nich nie miał humoru.
          - Zbliża się zima - powiedział Zabini, a jego głos nie wyrażał żadnych uczuć. Spoglądał uparcie w jakiś punkt przed sobą. 
          Draco nie odpowiedział. Kiwnął niezauważalnie głową; był świadomy, że czas leci coraz szybciej i że jego wolność nie będzie trwała zbyt długo. Spojrzał na swoje przedramię i mimowolnie wyobraził sobie na nim Mroczny Znak. Warknął cicho i skrzywił się.
          - Idę spać - oznajmił czarnoskóry, wstając. Spojrzał ostatni raz na przyjaciela i odszedł.
          Malfoy nawet nie drgnął. Dalej siedział, wpatrując się w miejsce, na którym już niedługo miał pojawić się niechciany tatuaż. Przez chwilę zastanowił się nad słowami Carter; gdyby miał możliwość ucieczki i zapewnienia bezpieczeństwa Narcyzie, już dawno by go nie było w Anglii. Tymczasem pozostało mu jedynie czekać, później patrzeć, jak Mroczny Znak pojawia się na jego ręce. A potem walczyć po stronie Czarnego Pana. Prychnął pod nosem. 
          Chciał zapłakać. Chociaż nie. On chciał wyć, chciał zwijać się z bólu. Pragnął tego równie mocno, jak zmienienia swojego losu. Nie potrafił. Jego maska obojętności już dawno nim zawładnęła; nie potrafił jej zdjąć. Poczuł jednak, jak w oczach stają mu łzy. Żadna z nich nie popłynęła. Malfoy'owie nigdy nie płaczą, pomyślał ze szczerym żalem, który jednak nie pojawił się na jego twarzy. 
          Czas pogodzić się z losem, Draco. Wstał i szybkim krokiem wspiął się po schodach, zmierzając w kierunku swojego dormitorium.

*
          Tygodnie mijały coraz szybciej i już po chwili nadszedł koniec października. Dla większości Ślizgonów nie znaczyło to nic szczególnego. Trzy piękne dziewczyny uważały inaczej; trzydziesty października był dniem urodzin Astorii Greengrass. Elizabeth, Pansy i Dafne planowały zorganizować w Pokoju Życzeń imprezę, na którą zaprosiłyby Ślizgonów i paru Krukonów. 
          Trzy przyjaciółki zajmowały się zorganizowaniem przyjęcia od ponad tygodnia. Pomagał im Blaise Zabini i Teodor Nott, który lubił młodszą pannę Greengrass. Pansy i Teodor zajmowali się wystrojem, Dafne prezentami, Blaise alkoholem a Elizabeth zaproszeniami. Szatynka wiedziała, że nikt nie będzie w stanie jej odmówić, a jeśli odmówi... źle skończy.
          Dwudziestego ósmego października Carter postanowiła zacząć swoje zadanie. Podczas obiadu, kiedy w Wielkiej Sali byli wszyscy uczniowie, podeszła pewnym krokiem do stołu Ravenclawu. Uśmiechnęła się do Astorii, która posłała jej zdziwione spojrzenie. Elizabeth zignorowała to i po kolei podchodziła do chłopaków, których uważała za przystojnych. Wystarczyło, by uśmiechnęła się i oblizała usta, a żaden jej nie odmówił. Zadowolona, ruszyła z powrotem do stołu Slytherinu.
          Każdy Ślizgon się zgodził, słysząc słowa "impreza" i "alkohol". Z kpiącym uśmiechem ruszyła krokiem modelki na sam koniec.
          - Wybacz, słońce - klepnęła jakąś blondynkę w ramię. - Wydaje mi się, że to moje miejsce.
          - Ale ja tu byłam pierwsza - odparła buntowniczo dziewczyna, odwracając się w jej stronę. Miała sztuczne, długie rzęsy, różowe usta i zaróżowione policzki. Trzeba też dodać, że kilo tapety wcale nie sprawiało, że była ładna; wręcz przeciwnie. 
          - Rozumiem - Carter zaśmiała się kpiąco. - Jednak wydaje mi się, że nie chcesz mieć ze mną problemów, blondi. Mam rację? - nieznajoma kiwnęła głową i szybko odeszła. Szatynka z zadowoleniem zajęła jej miejsce.
          - To było podłe, Carter - Draco Malfoy przyglądał się całej sytuacji z zadowoleniem. 
          - Ale skuteczne, Malfoy - odparła. - Mam sprawę.
          - Domyśliłem się, kiedy usiadłaś tutaj siłą.
          - Więc jednak nie jesteś tak głupi, jak sądziłam przez te parę lat - uśmiechnęła się do niego wrednie. - Nie wiem, czy wiesz, ale za dwa dni moja przyjaciółka obchodzi urodziny.
          - Coś tam słyszałem - powiedział. - Co ja mam z tym wspólnego?
          - Chodzi o to, że dziewczyny i Blaise uparli się, żebyś tam przyszedł.
          - A ty? - spytał.
          - Co ja?
          - Chcesz, żebym przyszedł? - spytał, uśmiechając się ironicznie.
          - Uwierz, że sama doskonale rozkręciłabym zabawę...
          - Nie wątpię, słońce.
          - ...ale nie chcę przez kolejny tydzień słyszeć narzekania Zabiniego i reszty, że nie zaprosiłam króla Slytherinu - zakpiła. 
          - Czyli chcesz, żebym przyszedł.
          - Nie powiedziałam tego, Malfoy.
          - Ale pomyślałaś.
          - Żyjesz w złudnej nadziei, kochanie - pogłaskała go po policzku i wstała.
          - A ty dokąd? Skoro kłóciłaś się o to miejsce i pozbawiłaś mnie partnerki, wypadałoby mi towarzyszyć w ramach pokuty.
          - Wybacz, ale mam ważniejsze sprawy na głowie, Malfoy - odeszła, kołysząc biodrami. Westchnął na ten widok; niewątpliwie była pociągająca i pragnęło ją większość chłopców.
          - Jeszcze cię dorwę, Carter - szepnął sam do siebie, uśmiechając się dziko. 

*
          Przygotowania szły pełną parą. Teodor i Pansy świetnie się zajęli Pokojem Życzeń, zmieniając go w klub. Był tam parkiet, bar, kanapy i scena. Zabini załatwił wiele trunków, których nazw nikt nie był w stanie zapamiętać. Dafne kupiła trzy prezenty; jeden od niej, drugi od Pansy, trzeci od Elizabeth.
          Astoria niczego się nie spodziewała. Carter zakazała wszystkim zaproszonym osobom wspominaniu w jej towarzystwie o imprezie i miała nadzieję, że ci imbecyle się nie wygadają. Krukoni podobno byli inteligentni, więc o nich się nie martwiła. Ślizgoni natomiast... no cóż, niewielu z nich było dość mądrymi osobami. Obiecała jednak każdemu, kto się wygada, że ich wykastruje i liczyła na to, że wezmą tę groźbę na poważnie, ponieważ ani trochę nie żartowała.
          Następnego dnia przy stole Slytherinu podczas śniadania dało się słyszeć wiele szeptów i przyjaciółki domyśliły się, że chodzi o przyjęcie. Elizabeth posyłała każdemu mordercze spojrzenia i z czasem ciche rozmowy umilkły. 
          Po południu, kiedy skończyli zajęcia, Carter, Parkinson i panny Greengrass ruszyły na błonia, korzystając z wyjątkowo ciepłego dnia. Rozłożyły koc pod jednym z drzew i usiadły, wpatrując się w jezioro. 
          - Dostałam list od rodziców - powiedziała nagle Astoria, a pozostałe dziewczyny spojrzały na nią z zaciekawieniem. - Wybrali mi kandydata na męża.
          - Naprawdę? Wiesz już, kto to?
          - Nie, ale napisali, że jest to Ślizgon i z pewnością go znam. Jest w waszym wieku - jęknęła. 
          - Współczuję wam - szepnęła Pansy, przymykając oczy. - Mój ojciec powiedział, że mam prawo sama decydować o swoim życiu.
          - Szczęściara - odparła Elizabeth. - Ja nie wiem, czego się spodziewać po moim kochanym tatusiu. Wiem tylko, że mój wybranek będzie czystej krwi. No i moi rodzice muszą lubić się z jego rodziną, a to jest rzadko spotykane. 
          - Racja, twój ojciec jest dość... konfliktowy - stwierdziła Dafne. - Właśnie dlatego dogaduje się z moim - zakpiła.
          - Dokładnie - potwierdziła Astoria. - Co jutro robimy? Jest sobota.
          - Właściwie, to my musimy się uczyć na test - powiedziała pewnie panna Parkinson, a w jej głosie nie dało się wyczuć kłamstwa.
          - Co? Ale przecież zawsze wymykałyśmy się z zamku na weekend i...
          - Przykro mi, Astoria. Jutro nie damy rady.
          - Ale...
          - Nie - przerwała jej Dafne, patrząc na nią surowo. - W niedziele ci to wynagrodzimy. Jutro możesz spędzić czas z kimś z Ravenclawu. Przecież jesteś dość lubiana, prawda siostro?
          - Tak - szepnęła szatynka, odwracając głowę. Zapomniały, pomyślała z żalem.

********************************
Cześć wszystkim!
Jak w szkole? 
U mnie już masa nauki, a to dopiero pierwszy miesiąc.
Jak się podoba rozdział? 
Druga część zostanie opublikowana najprawdopodobniej
we wtorek. 
Pozdrawiam!

8 komentarzy

  1. Cześć.
    "Ech" - to było pierwsze, co nasunęło mi się, kiedy weszłam. Wiesz dlaczego? Bo nikt jeszcze nie skomentował. To straszne, bo naprawdę masz wspaniałego bloga. Do rzeczy jednak, bo po coś te komentarze są.
    Zauważyłam kilka błędów:
    1) „- Czarny Pan? - szepnął. Kiwnęła głową.
    - Nie. Mój ojciec - odpowiedziała, wpatrując się uparcie w jeden punkt. - Ale najpierw zabiłby moją mamę.”
    Kiwnęła głową i zaraz potem powiedziała "nie"? Chyba powinno być potrząsnęła głową.
    2) „ trzydziesty październik był dniem urodzin Astorii Greengrass.”
    trzydziesty, ale października!
    Teraz czas na treść. Powiem tak - idealnie wpisałaś się w mój nastrój. Scena na wieży astronomicznej była cudowna! Ach... sama chciałabym utonąć w ramionach Malfoya. Nadzieja matką głupich :P Elizabeth już mnie tak nie irytuje jak wcześnie, to na plus. Jeśli chodzi o dziewczyny to najbardziej jednak lubię Daphne. Sama nie wiem czemu. Pansy mnie denerwuje, a Astoria to ofiara. A Draco jest taki... taki swój, taki jak powinien być.
    Dziękuję ci bardzo za ten post, jak już pisałam wcześniej, idealnie wpisał się w mój nastrój.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny. xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wytknięcie błędów, moja droga :)
      Ja również pozdrawiam i życzę weny ;)
      Miłego dnia!

      Usuń
  2. ojej, ale cudny rozdział!
    strasznie podoba mi sie twój styl pisania, ja ledwo piszę krótki tekst, hihi :D
    czekam ze zniecierpliwieniem na dalszy ciąg
    pozdrowionka kochana <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny rozdział,
    pozdrowienia od Ślizgonki <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za komentarz, również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny, widzę że błędy zdążyłaś już poprawić :) Z każdym rozdziałem jest coraz lepiej, serio. Idziesz w jak najlepszym kierunku. Czuję, że wystarczy parę miesięcy, a na twoim blogu pod rozdziałem nie będzie 6 komentarzy, a 60. Naprawdę, mam taką nadzieję, moja droga :) Elizabeth jest ciekawą osobą, a twój Draco jest po prostu świetny - przedstawiasz go w zupełnie innym, ale jakże prawdziwym świetle. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu, droga Elizabeth Malfoy.
    Na twój adres e-mail wysłałam krótki tekst. Proszę, abyś właśnie przez pocztę informowała mnie o nowych postach na tym blogu. Oczywiście, jeśli będziesz miała taką możliwość :)
    Tymczasem lecę komentować kolejne rozdziały :D

    Lady A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło widzieć kogoś, kto nie dość, że komentuje, to jeszcze jego komentarze są długie :)
      Dziękuję bardzo :)

      Usuń

Obserwatorzy