Rozdział 4: Impreza urodzinowa, część 2.

piątek, 19 września 2014
          Nadszedł wyczekiwany przed trzy przyjaciółki dzień, trzydziesty października. Wszystko było idealnie przygotowane. Pokój Życzeń został wypełniony masą prezentów, wszystkie trunki stały za barem, a parkiet był przystrojony migającymi światełkami.
          Plan był prosty - wszyscy mieli czekać w miejscu, gdzie odbędzie się impreza. Elizabeth miała niby przypadkiem wpaść na Astorię i zaciągnąć ją do biblioteki. Wszystkie trzy były pewne, że młoda Greengrass będzie zachwycona. Cały dzień chodziły z szerokimi uśmiechami, ignorując pełne żalu spojrzenia Astorii, która nie domyślała się niczego.
          - Ej, Carter! -
          Szatynka zmierzała właśnie szybkim krokiem do Pokoju Wspólnego Krukonów, gdzie na pewno znalazłaby solenizantkę.
          - Nie teraz, Malfoy. Spieszę się, a ty powinieneś dawno czekać w Pokoju Życzeń.
          - Zawsze mam wielkie wejścia, słońce - mrugnął do niej, idąc obok.
          - I zawsze mnie wkurzasz, skarbie - zakpiła, wywracając oczami. - To nie ty dziś jesteś gwiazdą wieczoru, więc proszę, nie zepsuj tego. Ufam ci, Malfoy - szepnęła, skręcając w stronę Wieży Ravenclawu.
          Chłopak przystanął i ze zdziwieniem spojrzał na oddalającą się sylwetkę dziewczyny. Zdziwiło go jej wyznanie. W końcu był Draco Malfoyem, jemu się, do cholery, nie ufa! Mimowolnie na jego twarz wkradł się słaby, smutny uśmiech, który zniknął szybciej, niż się pojawił. Blondyn zaklął pod nosem i zawrócił w kierunku Pokoju Życzeń.

*
          Astoria Greengrass siedziała w Pokoju Wspólnym Ravenclawu, na największym fotelu, z książką w ręku. Czuła ogromny żal i złość; jej przyjaciółki i siostra zapomniały o jej urodzinach. Było jej niesamowicie przykro i miała ochotę płakać. Resztkami sił powstrzymywała łzy cisnące się do jej niebiesko-szarych oczu. 
          Kiedy postanowiła pójść do swojego dormitorium, zobaczyła w wejściu do salonu Elizabeth. Prychnęła pod nosem, kiedy szatynka się do niej uśmiechnęła.
          - Hej, Astoria.
          Błękitnooka usiadła na oparciu fotela, uśmiechając się do dziewczyny.
          - Potrzebuję twojej pomocy.
          - O co chodzi? - odpowiedziała mimo niechęci.
          - Jesteś mądra...
          - Skąd ten pomysł - zakpiła Greengrass.
          - ...i wiesz, gdzie szukać niektórych książek w bibliotece.
          - Chcesz, żebym pomogła ci w nauce? - Astoria nie mogła w to uwierzyć. 
          - Dokładnie tak. To jak będzie? - zamrugała do niej, robiąc maślane oczka.
          Szatynka nigdy nie potrafiła odmówić, a zwłaszcza jej. Zgodziła się i wstała. Mimo wszystko spodziewała się czego innego. Miała nadzieję, że nagle zza rogu wyskoczy Dafne i Pansy, śpiewając jej sto lat. 
          Już po chwili obie zmierzały w stronę królestwa pani Pince. Elizabeth ciągle się uśmiechała i pogwizdywała pod nosem, jakby była z czegoś zadowolona. Astoria wręcz przeciwnie - szła jak na skazanie. Jej nadzieja na to, że jednak nie zapomniały, całkiem wyparowała. 
          Poczuła zdziwienie, kiedy przyjaciółka pociągnęła ją za ramię w całkiem inny korytarz. 
          - Co ty...? - dziewczyna uciszyła ją ruchem dłoni. 
          - W Pokoju Życzeń jest ciszej i nie będzie tylu osób, co w bibliotece - wyjaśniła pospiesznie, przechodząc trzy razy pod ścianą.
          Ukazały im się drzwi, które Carter uchyliła.
          Astoria niemal pisnęła z zachwytu, słysząc setki osób śpiewających jej "Sto lat". Rozejrzała się pospiesznie i zaobserwowała, że pokój zmienił się w klub. Gdzieś w kącie ujrzała stosik prezentów. Na ladzie stało wiele przeróżnych alkoholów. Niewiele myśląc, rzuciła się z piskiem na przyjaciółki i siostrę.
          - Jednak nie zapomniałyście - szepnęła do nich.
          - Żartujesz? Miałybyśmy zapomnieć o twoich urodzinach? Nigdy - wyszczerzyła się Pansy.
          - Dziękuję.
          Impreza rozkręciła się i już po godzinie większość szalała na parkiecie. Astoria, jako solenizantka, zatańczyła z każdym chłopakiem. W pewnym momencie Elizabeth, Pansy i Dafne zniknęły.
          Astoria czuła się zagubiona, nie widząc nigdzie swoich przyjaciółek, ale mimo wszystko stwierdziła, że tej nocy nic nie jest w stanie zepsuć jej dobrej zabawy. Tańczyła właśnie z Blaisem Zabinim, śmiejąc się z jego dowcipów, kiedy zgasły światła.
          Cały Pokój Wspólny wypełnił szmer i nerwowe szepty.
          - Co, do cholery? - zaklęła, rozglądając się dookoła.
          Po chwili światła znów się zapaliły, a na scenie stały trzy piękne kobiety.
          Carter, Greengrass i Parkinson ubrały się w obcisłe, czarne stroje, w których niewątpliwie wyglądały niesamowicie seksownie. Przyglądały się wszystkim z kpiącymi uśmiechami.
          - Dobra, ludzie - zaczęła Effy. - Jak wszyscy wiedzą, to przyjęcie jest zorganizowane dla Astorii, która ma dzisiaj urodziny...
          - ...mamy nadzieję, że wszyscy się dobrze bawicie - kontynuowała Pansy, a wszyscy zawyli, w celu potwierdzenia jej słów.
          - I chcemy zaprosić na scenę Fatalne Jędze!
          Czternastoletnia dziewczyna zapiszczała, skacząc z radości. To był jej ulubiony zespół, ale nigdy nie miała okazji zobaczyć ich na żywo. Teraz, dzięki jej przyjaciółkom, grali koncert na jej własnych urodzinach! Już po chwili została porwana pod scenę.
          Uścisnęła trzy dziewczyny, które zaśmiewały się, widząc jej rozmarzoną minę. Koncert się zaczął; Fatalne Jędze naprawdę dały czadu na scenie. Złożyli jej również życzenia urodzinowe - była wniebowzięta.

*
          Draco Malfoy siedział przy barze, popijając Ognistą Whiskey. Z niechęcią spoglądał na tłum szalejący przy scenie; nie rozumiał ich zachwytu zespołem. To nie było nic szczególnego. On zdecydowanie wolał upić się do nieprzytomności.
          Co jakiś czas dosiadały się do niego dziewczyny, najwyraźniej próbując zaciągnąć go do łóżka. Każdą z nich mierzył uważnym spojrzeniem i kazał im odejść. Żadna z nich nie spełniała jego oczekiwań.
          - A ja spełniam? - usłyszał szept tuż przy swoim uchu.
          Przeszły go dreszcze. Wiedział, do kogo należał głos. Uwielbiał go słuchać. Nie potrafiłby nie poznać. Natychmiast odwrócił się i zobaczył przed sobą najpiękniejszą dziewczynę na całej imprezie.
          - Carter, uwierz, że nie chcesz znać odpowiedzi - uśmiechnął się z kpiną, mierząc ją wzrokiem. 
          Jej rozpuszczone, natapirowane włosy sięgały jej lekko za ramiona. Ubrana była w czarną, skórzaną sukienkę, podkreślający jej figurę. Jej długie nogi odziane były w czarne rajstopy. Poczuł podniecenie na jej widok i nie wydawało mu się to dziwne - była pociągającą, seksowną kobietą i wiedział, że nie jest jedynym chłopakiem, który z chęcią by się na nią rzucił.
          - A co, jeśli tak? - poczuł, jak siada na jego kolanach i wstrzymał oddech.
          Co się z tobą dzieje, do cholery?, pomyślał ze złością. 
          - Skoro nalegasz - przyciągnął ją bliżej, tak, że stykali się nosami.
          Dostrzegł, że dziewczyna oblizała lubieżnie swoje malinowe wargi i niemal westchnął. Działała na niego jak żadna inna dziewczyna. Była tajemnicza, seksowna, a przede wszystkim była kobietą, a nie głupią nastolatką. Owszem, miała szesnaście lat, ale była bardzo dojrzała jak na swój wiek. Reszta dziewcząt w zamku nie dorastała jej do pięt i mógł to przyznać każdy chłopak. Elizabeth Carter była marzeniem.
          - Spełniasz - szepnął jej do ucha.
          Odsunęła się od niego z zadowoloną miną i zamierzała odejść. O nie, Carter, nie zostawia się rozbudzonego smoka, pomyślał blondyn, zaśmiewając się w myślach. Wiedział, że nie może jej pozwolić tak po prostu odejść. Chciał wykorzystać to, w jakim była stanie. Wiedział, że oboje nie będą tego pamiętać, więc czemu nie? Dlaczego miałby nie poznać smaku ust piękności Hogwartu? Dlaczego miałby nie dołączyć jej do swojej kolekcji?
          Zacisnął swoją dużą dłoń na jej, o wiele mniejszej i delikatniejszej. Zadrżał pod wpływem dotyku; zignorował ten fakt. Wstawiona dziewczyna odwróciła się z uśmiechem i rzuciła mu zdziwione spojrzenie, choć wiedział, że wcale nie była zaskoczona. 
          - Idziemy się zabawić, Carter - oznajmił. Uniosła jedną brew. - Masz brudne myśli, skarbie. Chodzi mi o taniec.
          Miał ochotę się roześmiać, widząc jej minę. Zaciągnął ją na parkiet, obejmując w talii. Dziewczyna pewnie zarzuciła mu ręce na szyje, przysuwając się. Kołysali się powoli w rytm muzyki. Oboje czuli się dobrze w swoich objęciach. Idzie coraz lepiej, pomyślała z uśmiechem. 
          Kiedy rozbrzmiała szybsza melodia, poczuł, jak Elizabeth się od niego odsuwa. W pierwszej chwili chciał znów ją przyciągnąć i nigdy nie puszczać, ale spojrzał na nią z zaciekawieniem. Zaczęła tańczyć u jego boku, a on mimowolnie uśmiechnął się władczo. Uwielbiał mieć nad kimś kontrolę.
          Następnego dnia pamiętał jedynie jej taniec, dotyk jej dłoni i smak alkoholu oraz jej ust.

*
          Trzydziesty pierwszy października był najgorszym dniem w całym roku szkolnym. Żaden z zaproszonych na imprezę Ślizgonów nie pojawił się tego dnia ani na śniadaniu, ani obiedzie. Nauczyciele byli zdziwieni zachowaniem wychowanków Slytherinu i postanowili sprawdzić wieczorem sytuację w lochach.
          Tymczasem każdy miał po przyjęciu urodzinowym wielkiego kaca. Większość nie mogła wstać w łóżka; ci, którzy mniej wypili, próbowali wykraść eliksir na ból głowy. Elizabeth, Dafne i Pansy spały do godziny dwunastej. O dziwo, pierwsza obudziła się Carter.
          Natychmiast złapała się za głowę i jęknęła, rozglądając się. Dormitorium było porozwalane. Na ten widok wywróciła oczami i usiadła, próbując przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. Nie udało jej się, więc odpuściła, budząc przyjaciółki.
          - Cholera - zaklęła Dafne. - Głowa mi pęknie.
          - Ciszej, Dafne - warknęła pod nosem Parkinson, chowając się pod kołdrę.
          - Pójdę po jakiś eliksir.
          - Tylko szybko - zawołała za nią Greengrass, po czym dostała w twarz poduszką. 
          Elizabeth nie wiedziała, do kogo się zwrócić po zbawczy płyn. Stanęła w Pokoju Wspólnym, zastanawiając się. Nagle wpadł jej do głowy czarnoskóry przyjaciel. Pobiegła w stronę jego dormitorium.
          - Blaise!
          Weszła do jego sypialni bez pukania i zobaczyła chłopaka rozłożonego na wielkim łóżku. Chrapał w najlepsze, a ona mimowolnie zachichotała.
          - Blaise - podeszła bliżej i usiadła.
          Nawet nie drgnął. Szturchnęła go, nic. Pisnęła mu do ucha, nic. W końcu zniecierpliwiona wyjęła różdżkę.
          - Aguamenti - szepnęła, a na twarz przyjaciela prysnął strumień zimnej wody. 
          - Co do cholery?! - krzyknął i spadł z łóżka, a ona nie wytrzymała i roześmiała się. - Zabawne, ty wredna małpo.
          - Też cię kocham, Zabini - nie mogła się opanować. Tarzała się po jego łóżku, trzymając się za brzuch. 
          - A więc co się stało, że musiałaś mnie obudzić w taki drastyczny sposób?
          - Mam wielkiego kaca - jęknęła. - Musisz mi pomóc.
          - No nie wiem - zakpił. - A co będę z tego miał?
          - Oszczędzę ci na przyszłość takiego budzenia - mrugnęła do niego. - To jak?
          Chłopak niechętnie podszedł do szafki i wyjął z szuflady eliksir, który w tym momencie był dla szatynki najważniejszą rzeczą na świecie.
          - O to chodziło - z uśmiechem wyrwała mu butelkę i wybiegła z jego dormitorium. Pokiwał głową z dezaprobatą i skoczył na łóżko, chowając głowę pod poduszką. 

*
          Kiedy większość ogarnęła się po imprezie, siedzieli w Pokoju Wspólnym, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniej nocy. Nikt nie potrafił opowiedzieć dokładnie wszystkiego. Nie dali rady ustalić niczego, co niektórzy przyjęli z ulgą, spodziewając się tego, że najprawdopodobniej na imprezie się upokorzyli.
          Elizabeth Carter siedziała w wielkim, skórzanym fotelu, z daleka od innych. Czuła, że musi sobie znowu wszystko przemyśleć. Całą tę wojnę, która miała miejsce w jej głowie. Sama nie wiedziała, o co dokładnie chodziło. Czuła jednak, że wczorajszej nocy coś się zmieniło, zmieniając również jej życie i jej osobę. Irytowało ją dziwne uczucie w brzuchu i smak w ustach. Jej wargi były spuchnięte i nie tak zimne, jak zawsze, co doprowadzało ją do szaleństwa.
          Nie miała pojęcia, co zaszło na imprezie. Równie dobrze mogła się z kimś przespać, a następnego dnia o tym nie pamiętać. To strasznie ją irytowało i była na skraju wytrzymałości. Chciała za wszelką cenę dowiedzieć się, co się stało. Cholerny brzuch, pomyślała ze złością. Miała wrażenie, że eksploduje, a najgorsze było to, że nie miała pojęcia, co było tego powodem.
          - Effy? - usłyszała.
          Zignorowała jednak głos przyjaciółki, który w tym momencie strasznie ją denerwował. Zresztą, jak wszystko inne, co ją otaczało.
          Astoria Greengrass usiadła naprzeciwko niej i spojrzała na nią badawczym wzrokiem. Elizabeth nienawidziła, gdy tak robiła; czuła wtedy, że dziewczyna czyta z niej jak z otwartej księgi. Znowu zaczyna, jęknęła w myślach.
          - Hej, ziemia do Carter - szatynka pomachała jej ręką przed oczami.
          Nic. Zero reakcji. Błękitne oczy nadal wpatrywały się otępiale w jakiś niewidzialny punkt.
          - Merlinie, Eff, co z tobą? Chyba jednak za dużo wczoraj wypiłaś! - mimowolnie szatynka skrzywiła się, słysząc krzyk przyjaciółki.
          - Ucisz się, do cholery - szepnęła ze zirytowaniem. - Próbuję myśleć.
          - Och, doprawdy? - Astoria uniosła jedną brew, tak, jak to miała w zwyczaju.
          - Tak - stwierdziła miękko Carter.
          - W takim razie nad czym tak próbujesz myśleć?
          - Nie odczepi się - mruknęła pod nosem szatynka, wywracając oczami.
          Wywołało to śmiech dziewczyny siedzącej naprzeciwko.
          - Nie ma szans - potwierdziła. - A teraz gadaj.
          - Chodzi o to, że nic nie pamiętam - jęknęła. Jej przyjaciółka spojrzała na nią z rozbawieniem, a Elizabeth zapragnęła rzucić na nią Avadę. Powstrzymała się ostatkami sił.
          - Nie tylko ty, skarbie. Mi urwał się film po występie Fatalnych Jędz.
          - Ale to nie wszystko! - zaprzeczyła szybko. Skoro zaczęła się skarżyć, to powie wszystko. Niech wielce mądra Krukonka jej doradzi. - Ja czuję coś dziwnego.
          - To pewnie po alkoholu. Naprawdę, nie mam pojęcia, skąd Zabini to wytrzasnął.
          - Astoria, na Salazara! Nie chodzi o alkohol, ani o Blaise'a, ani o urwany film!
          - W takim razie o co? - Greengrass przekręciła lekko głowę i zmrużyła oczy.
          - Wczoraj... wczoraj musiało się coś stać - zaczęła niepewnie.
          - W to nie wątpię, w końcu to była niezła impreza - wtrąciła szatynka.
          - Zamknij się, Greengrass.
          - No dobra, dobra. Już jestem cicho - zapewniła, uśmiechając się niewinnie.
          - Czuję takie dziwne coś w brzuchu - kontynuowała, nie patrząc na twarz przyjaciółki. Nie chciała widzieć jej miny. - No i moje usta! Coś z nimi nie tak!
          Astoria nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. Elizabeth wyglądała przekomicznie.
          - Co dokładnie... jest z nimi... nie tak? - wysapała, trzymając się za obolały ze śmiechu brzuch. Dalej patrzyła na nią z rozbawieniem.
          - Są jakieś spuchnięte, miękkie i ciepłe! Ciepłe, do cholery! Nigdy nie miałam ciepłych ust! - Carter wcale nie było do śmiechu. Miała poważną, nieco zmartwioną minę i trzymała palce na swoich wargach.
          - To nic dziwnego, skoro się całowałaś - wzruszyła ramionami Astoria, jak gdyby nigdy nic. Effy rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
          - Jak to się całowałam? - spytała głupio.
          - Na Merilna, nawet tego nie pamiętasz?
          - Z kim? - jej głos był twardy. Wpatrywała się w pannę Greengrass zirytowanym wzrokiem.
          - No...
          - Z kim? - powtórzyła, po czym jęknęła. - Astoria!
          Zapadła cisza. Napięcie i przerażenie rosło z każdą pojedynczą sekundą. Carter miała nadzieję, że nie usłyszy nazwiska, którego się spodziewała.
          - Z Malfoyem!
          Zamarła. Jej serce jakby na parę sekund przestało bić, a ona znów wpatrzyła się w niewidzialny punkcik nad głową przyjaciółki. Nie mogła w to uwierzyć, dopóki nie zaczęła sobie przypominać zdarzeń z poprzedniej nocy.

          Kiedy przestali tańczyć, postanowili się upić. A właściwie, to on postanowił upić ją i wykorzystać to w obleśny sposób, jak podejrzewała Elizabeth. W tej chwili cieszyła się, że nie ma słabej głowy. Zdolność do picia bez upijania się odziedziczyła po ojcu i to była jedyna dobra cecha, którą po nim miała.
          Zamówili drinki, których nazw nie zdołała zapamiętać. Zresztą, to nie było ważne. Liczyli się wtedy tylko oni, tylko ta chwila, ta noc. Uchwyciła jego spojrzenie pełne pożądania i uśmiechnęła się sama do siebie; czuła, że powoli osiąga swój cel. Popijając drinka, stwierdziła, że udało jej się zawrócić w głowie Malfoya. "Najwyraźniej nie wierzyłam w swoje możliwości", pomyślała z kpiną, przyglądając się chłopakowi siedzącemu obok niej. Zastanowiła się.
         Był niewątpliwie przystojny i gdyby nie jego charakter, nie dziwiłaby się, że tyle dziewczyn wskoczyło do jego łóżka. Pomyślała nawet, że gdyby go nie znała, sama by to zrobiła i to z wielką chęcią. Potrząsnęła głową. "Co? Przecież on jest obleśny!", skarciła się. Mimo wszystko, wcale tak nie uważała. Zamruczała, kiedy objął ją w talii. Spojrzała w jego szare oczy; zwykle zimne, teraz okazywały wiele uczuć, których nie potrafiła - albo nie chciała - zrozumieć. Jego twarz była coraz bliżej. "Naiwny Malfoy", zadrwiła w myślach.
          I nagle ją pocałował. Poczuła jego ciepłe usta na swoich wargach. Jej żołądek jakby podskoczył do gardła, a ona zapragnęła, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie zorientowała się, kiedy sama przyciągnęła go bliżej siebie, tak, że dzieliły ich jedynie milimetry. Czuła jego silne dłonie na swoich biodrach. Wplotła mu ręce we włosy; były miękkie w dotyku i pomyślała, że mogłaby to robić już zawsze. Jęknęła w jego usta, kiedy jego język zaczął toczyć walkę z jej. Czuła przyjemny szum w głowie i nie była pewna, czy to od alkoholu, czy od jego warg - zresztą, czy to ważne? Nie. Ważny był tylko i wyłącznie on, tylko ta chwila. Nogi się pod nią ugięły. Nie chciała, za cholerę nie chciała tego przerywać! Było jej tak dobrze. 
          Nagle się odsunął. Wszystko runęło; żołądek wrócił na swoje miejsce, ona sama zachwiała się i z niechęcią odsunęła się od niego. A on dalej patrzył na nią, jednak inaczej, niż wcześniej; pożądanie zmieniło się w zdziwienie, radość i coś, czego nie potrafiła opisać. Było to jednak uczucie, którego nie znała. 
          Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła. Tak po prostu, uciekła. 

          - Niemożliwe - wyszeptała, znów dotykając swoich warg. Nadal były ciepłe, takie, jak jego.
          - Effy, wszystko dobrze? - Astoria zbliżyła się do niej. - Jesteś strasznie blada.
          - Muszę iść - Carter poderwała się z fotela i rzuciła ostatnie spojrzenie zaskoczonej przyjaciółce. Już po chwili wspięła się po schodach do dormitorium i wparowała do łazienki, zamykając się.
          Potrzebowała ciszy, spokoju i długiej kąpieli.


*
Oto przybywam z nowym rozdziałem :)
Jak się czujecie? W końcu mamy piątek! Ja się zbytnio nie cieszę,
biorąc pod uwagę fakt, że jutro niestety muszę odrobić zaległy dzień w szkole.
Szkoła w sobotę, też coś.
Jak się podoba druga część czwartego rozdziału?
Ja osobiście nie wiem, czy powinnam być zadowolona z siebie, czy wręcz
przeciwnie. Liczę na wasze komentarze.
Naprawdę, jeśli ktoś to czyta, proszę chociaż o głupią kropkę.
Myślę, że widzicie, jak jest u mnie z ilością komentarzy. To bardzo
zniechęca mnie do dalszego pisania, ale nie poddaję się.
To nie tak, że proszę się o komentarze, po prostu miło byłoby widzieć,
że ktoś docenia moją pracę.
No, coś się rozpisałam :)
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu!

10 komentarzy

  1. Wchodzę na tego bloga od prologu i czekałam na moment, aż będę mogła skomentować chociaż jeden rozdział. Jak zapewne zauważyłaś - nie miałaś zaznaczonego zezwolenia na anonimowe komentarze. Ja niestety nie posiadam konta na bloggerze, a ze względu na moje lenistwo, nie zakładałam go. Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Masz ładny styl pisania, nie popełniasz błędów.
    Jak do tej pory nie mam żadnych zastrzeżeń. Btw, pierwszy komentarz, pozdrawiam każdą osobę czytającą ten rozdział.
    Ale przejdźmy do rzeczy.
    Uważam, że powinnaś wprowadzić więcej uczuć. Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi, ale mam nadzieję, że tak. Brakuje mi emocji, takich prawdziwych. Owszem, starasz się, ale mnie jest ciągle mało. Być może to dlatego, że po prostu jestem uczuciowa :P
    Jesteś świetna, naprawdę.
    Nawet nie próbuj zawieszać lub opuszczać tego bloga, bo osobiście cię dopadnę i dostaniesz avadą :P
    Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu :)

    Lady A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak długi komentarz. Bardzo miło mi czytać pozytywną opinię :)
      Owszem, nie zezwalałam na komentarze anonimowe. Zauważyłam to dopiero dzisiaj :)
      Co do uczuć - staram się. Jestem w trakcie pisania 19 rozdziału i próbuję z całych sił wprowadzić prawdziwe emocje do opowiadania. Mam nadzieję, że będzie dobrze.
      Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam :)

      Usuń
    2. A ja uważam, że uczucia są i jest ich dużo:):) Co do rodziału - naprawde świetny i zgadzam sie z tym, że nie jest miło pisać kolejne posty, widząc mało komentarzy
      spokojnie, mam swoją armię, damy radę :D
      pozdrowionka <3

      Usuń
    3. W takim razie pozdrowienia zarówno dla ciebie, jak i twojej armii, droga Choco_Pudding :)

      Usuń
  2. wow, to jedyne co potrafie napisac. wow.

    OdpowiedzUsuń
  3. czytam od dawna, czekalam, az bede mogla skomentowac bo nie pamietam hasla do bloggera, niewazne :-D
    swietny rozdzial, zajebiscie napisany i tyle, no kurde
    jestes super :-D pisz dalej, pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. jaki fajny rozdział *_*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy