Rozdział 6: Blizny

piątek, 3 października 2014
          Mijały minuty, godziny, dni, tygodnie. Czas leciał jeszcze szybciej, niż zwykle, a mimo tego nie stało się zupełnie nic. Cisza, ból, cierpienie i strach. Wszystko straciło dawne znaczenie. Nie liczyło się to, że błonia zdobił biały puch. Nie liczyło to, że zbliżają się święta. Nie liczyły się także lekcje. Zupełnie nic. Ta sytuacja sprawiła, że trzy młode dziewczyny stały się wrakami.
          Jedyne, co robiły, to z niechęcią zjawiały się na lekcjach, a po nich odwiedzały niemal martwą przyjaciółkę. Siedziały przy jej łóżku cały dzień, rozmawiając między sobą lub opowiadając jej, co ciekawego się wydarzyło. Astoria mówiła, że szatynka jest w stanie je usłyszeć, jedynie nie może odpowiedzieć. Każdego dnia budziły się z nadzieją, że kiedy wejdą do Skrzydła Szpitalnego, ujrzą uśmiechniętą Elizabeth, zaśmiewającą się z ich głupoty. Tak bardzo chciały, aby w końcu uchyliła ze zmęczeniem powieki i uśmiechnęła się kpiąco, jak zawsze. Brakowało im jej głosu, jej dogryzania im, jej codziennego spóźniania się na zajęcia. Czasem miały wrażenie, że w połowie pierwszej lekcji szatynka wpadnie zdyszana do klasy i bez tłumaczenia usiądzie obok nich ze swoim firmowym uśmieszkiem. Niestety - nic podobnego się nie wydarzyło. Widziały tylko jej zamknięte oczy, szczupłą, zmęczoną twarz i zaschnięte wargi, które straciły malinowy kolor. Była przeraźliwie blada, a jej klatka piersiowa ledwo zauważalnie unosiła się. Nic nie zapowiadało, że wybudzi się ze śpiączki.
          Blaise Zabini przez to wszystko zbliżył się do Dafne Greengrass. Oboje się z tego cieszyli, ponieważ coś do siebie czuli; żadne z nich jednak nie miało odwagi tego wyznać.Wieczory spędzali na wspólnym siedzeniu w Pokoju Wspólnym; nie rozmawiali, jedynie wpatrywali się przed siebie. Zawsze trzymał ją mocno w swoich silnych ramionach, jakby bał się, że i ona zaśnie. Żył w ciągłym strachu; nie mógł już wytrzymać, chciał, żeby Carter w końcu się wybudziła. Bez niej wszystko było inne; lekcje dziwnie ciche, Pokój Wspólny pusty. Bał się, że usłyszy od pielęgniarki, że szatynka już nigdy się nie wybudzi. To byłby da niego cios prosto w serce. Na dodatek od czasu, kiedy zaniósł ją do pani Pomfrey, czuł, że stracił jeszcze jedną ważną dla siebie osobę.
          Draco Malfoy unikał jakiegokolwiek towarzystwa, zaszywając się codziennie w Wieży Astronomicznej, Pokoju Życzeń lub we własnym dormitorium. Zawsze rzucał na siebie zaklęcie kameleona; czuł, że potrzebuje samotności. Sam nie miał pojęcia, dlaczego to wszystko robi. Z chwilą, kiedy zobaczył dziewczynę leżącą na szpitalnym łóżku, jego zimne serce rozpadło się na kilkaset małych kawałeczków. Nigdy nie sądził, że jedna osoba będzie w stanie wzbudzić w nim tyle emocji i uczuć. Kiedy patrzył na jej piękną, zmęczoną twarz, myślał tylko o jednym - marzył, by w końcu uniosła powieki, a on mógłby ujrzeć cudowny błękit jej zimnych, beznamiętnych oczu. Ta dziewczyna nieodwracalnie zmieniła jego życie i wiedział, że nie będzie w stanie już nigdy powrócić go do poprzedniego stanu; nawet o tym nie myślał, nie chciał tego. Czuł do niej coś wyjątkowego, ale nie potrafił nazwać tego uczucia. Było to coś zmieszanego z troską, strachem, pożądaniem, namiętnością. Wzbudzała w nim sprzeczne emocje, których sam nie potrafił wytłumaczyć. Z jednej strony jej nienawidził, z drugiej pragnął jej całym sobą. Była wyjątkowa; całkiem inna od wszystkich panienek z Hogwartu. Była silna, samodzielna i taka podobna do niego. Oboje ukrywali prawdziwe uczucia i emocje za maskami obojętności. Oboje uwielbiali rozkochiwać w sobie płeć przeciwną, a potem łamać serca. Oboje najprawdopodobniej nie byli gotowi na prawdziwy związek. Nie potrafili do końca zaufać, oboje udawali spokojnych, kiedy wewnątrz wrzeli ze złości. Łączyło ich o wiele więcej, niż myśleli. Z drugiej strony bardzo się różnili; zupełnie, jak dwa przeciwieństwa, które przyciągały się nawzajem. Draco nie wiedział, o co chodzi w ich całej relacji. Jednakże poczuł coś do tej dziewczyny; jakaś niewidzialna siła pchała go w jej stronę, nie pozwalała zapomnieć nawet na sekundę o jej słodkim zapachu, o jej malinowych ustach i błękitnych oczach.
          Tak, blondwłosy Ślizgon, obiekt pożądania większości dziewcząt w zamku, łamacz damskich serc, arystokratyczny dupek i casanova, zapragnął Elizabeth Carter na więcej, niż jedną noc. Zapragnął jej już na zawsze przy sobie. Chciał widzieć jej uśmiech rano, kiedy się nie wysypiała. Chciał słyszeć jej zmęczony głos każdej nocy, kiedy wpatrywała się w gwiazdy. Chciał być przy niej, kiedy była szczęśliwa i zła; chciał widzieć uśmiech na jej twarzy - nie ten kpiący, ironiczny, lecz ten najszczerszy i najprawdziwszy, który widział u niej tylko raz. Chciał dostrzegać błysk w jej oczach, taki, jak podczas ich pocałunku. Chciał znów poczuć jej zimne, czułe wargi. Chciał złapać ją w swoje ramiona i nigdy jej nie puszczać. Chciał, aby była jego. Do końca.
          Tak bardzo jej pragnął.

*
          Kiedy wybiła godzina piętnasta, uczniowie z ulgą rozeszli się do dormitoriów po skończonych zajęciach. Jedni zaszyli się w bibliotece, Pokojach Wspólnych i korytarzach, inni szaleli na podwórku w śniegu. Czarnoskóry chłopak w końcu westchnął. Zmierzał szybkim krokiem w stronę Skrzydła Szpitalnego.
          W jego głowie kotłowało się wiele myśli. Zbliżała się przerwa świąteczna i z całego serca miał nadzieję, że jego przyjaciółka nie wybudzi się do tego czasu - to by oznaczało, że również musi wrócić do domu, a wtedy nic nie mogłaby zrobić i Mroczny Znak pojawiłby się na jej przedramieniu. Wiedział, że znienawidziłaby się za to. Troszczył się o nią jak o własną siostrę, której nigdy nie miał - nie zamierzał pozwolić, aby ponownie stała jej się krzywda, jednak wiedział, że nie uchroni jej przed Czarnym Panem. 
          Kiedy wparował do sali szpitalnej, ze zdziwieniem zaobserwował jeden dziwny fakt. Otóż obok łóżka dziewczyny siedział, a raczej spał na krześle Draco Malfoy. To jednak nie zdziwiło go tak bardzo, jak chwila, w której zauważył jeszcze jedno - blondyn trzymał kurczowo rękę szatynki. I wtedy Blaise wszystko zrozumiał. Już wszystko wiedział.
          - Smoku - powiedział dość donośnym głosem, mając nadzieję, że to podziała. - Smoku - powtórzył i tym razem Ślizgon otworzył zaspane oczy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i natychmiast puścił szczupłą dłoń, starając się nie pokazywać żadnych uczuć. Ale Diabeł już wiedział.
          - Diable - odparł, przeczesując swoje blond włosy. - Wpadłem sprawdzić, co u niej. 
          - Rozumiem - kiwnął głową. - Od kiedy, Draco?
          - Co masz na myśli? - widział zaskoczenie w oczach przyjaciela. Uśmiechnął się w myślach; Malfoy był dobrym aktorem.
          - Wiesz, o czym mówię.
          - Nie, więc może mnie oświeć, przyjacielu - odparł uparcie.
          - Chodzi mi o nią - wyjaśnił. 
          Ślizgon zamarł i nie wiedząc, jak zareagować i co powiedzieć - roześmiał się z udawanym rozbawieniem w oczach. Widział zdziwienie na twarzy Zabiniego. Udało się.
          - Żartujesz? - wstał, nie przestając się zaśmiewać.
          - Nie, Smoku.
          - Przecież wiesz, czemu się do niej zbliżyłem. Chcę ją w swoim łóżku, Diable. Jest mi potrzebna do mojej kolekcji - mrugnął do ciemnoskórego.
          Blaise poczuł przypływ ogromnej złości, jakiej nie czuł od dawna. Nie bez powodu nazywany był Diabłem. Kiedy ktoś go zdenerwował, było po nim. Nie mógł i nie chciał wierzyć w słowa blondyna, ale Malfoy mówił to z takim przekonaniem, że ciężko było uznać to za kłamstwo.
          - Nigdy tak nie mów - stwierdził hardo Zabini, ciskając w niego błyskawicami. Przyparł go do ściany, łapiąc za kołnierz jego koszuli. - Nie zbliżaj się do niej. Nie pozwolę ci jej skrzywdzić - warknął i uderzył własnego przyjaciela. 
          - Diable, do cholery! - krzyknął, próbując go uspokoić. To nic nie dało - dalej widział w jego ciemnych oczach ogromną złość. 
          - Wynoś się stąd i nigdy więcej tu nie przychodź - rozkazał i zajął miejsce przy łóżku dziewczyny. Draco spojrzał na to z żalem, który po chwili ukrył.
          Bez słowa opuścił Skrzydło Szpitalne, trzaskając drzwiami. Nie mógł widzieć uśmiechu na ustach Blaise'a. To utwierdziło go w jego przekonaniu - Draco Malfoy pokochał.

*
          Od tamtego czasu młody blondyn odwiedzał dziewczynę jedynie późnymi wieczorami, kiedy nikogo już u niej nie było. Nie chciał się narazić przyjacielowi, ani sprawić, żeby go przejrzał - to byłoby ujmą dla jego honoru i dumy. Nie chciał, aby Blaise domyślił się, że mu zależy, bo wtedy Smok nie zaznałby spokoju.
          Pięć dni przed wyjazdem do Malfoy Manor, kiedy siedział przy jej łóżku, wpatrywał się w nią. Widział cierpienie na jej twarzy i zacisnął pięści ze złości - był bezsilny, tylko Potter mógł zabić Czarnego Pana, a podejrzewał, że wszystko stało się właśnie przez niego. Jego wzrok powoli sunął się dalej po jej ciele. Widział wystający obojczyk i zaklął w duchu; naprawdę się głodziła. Mierzył wzrokiem jej chude, blade ramię. Kiedy doszedł do nadgarstka, doznał szoku.
          Ujrzał na jej ciele kilkanaście blizn i ran. Niektóre były już zagojone, inne były strupami. Nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał tego dopuścić do siebie - czystokrwista czarownica pochodząca z arystokratycznej rodziny, okaleczała się. To było iście mugolskie zachowanie. Tylko niemagiczne istoty robiły sobie samym krzywdę w tak okrutny i bolesny sposób - najczęściej żyletkami lub szkłem. Na jego twarzy malował się szok. Nie rozumiał, dlaczego nikt do tej pory tego nie zauważył. Miał ochotę rozszarpać Parkinson i siostry Greengrass. Były jej przyjaciółkami, do cholery! Jak mogły nie dostrzec krwi na jej nadgarstkach? Jak mogły nie dostrzec świeżych ran, czy cienkich, białych blizn? Zaklął pod nosem, zrywając się z miejsca.
          - Ty idiotko! - warknął, łapiąc się za głowę. Zaczął krążyć po sali. - Ty głupia idiotko! Masz pojęcie, co zrobiłaś? - nie mógł się uspokoić. - Jak mogłaś? Jak mogłaś się okaleczać? Tak robią tylko mugole, na Salazara! Jak mogłaś? - w jego głosie dało się wyczuć wielki żal. 
          Jak najszybciej potrafił, wybiegł z białego pomieszczenia. Puścił się biegiem korytarzem, wpadając co chwilę na kolejne osoby; ignorował ten fakt, musiał znaleźć te trzy beznadziejne kretynki. Nic innego się dla niego wtedy nie liczyło. Kiedy wpadł na Pottera, nie mógł się powstrzymać.
          - Zabij go jak najszybciej się da, Potter - warknął do niego i nie czekając na jego reakcje, zniknął za rogiem, zostawiając bruneta na środku korytarza ze zdziwieniem w oczach. 
          Kiedy znalazł się w lochach, odetchnął. Wiedział, że znajdzie je w Pokoju Wspólnym. Zaciskając pięści, wymówił hasło i wszedł przejściem w ścianie. Tak jak się spodziewał - zastał je siedzące na kanapie, popijając Ognistą Whiskey. Poczuł jeszcze większą złość, którą musiał rozładować. Padło na nie. 
          - Wy głupie, puste, bezuczuciowe, samolubne kretynki! - podszedł do nich, rzucając butelką trunku o ścianę. Spojrzały na niego z szokiem i lekkim strachem. Nie miały pojęcia, o co tym razem chodzi nadętemu Ślizgonowi.
          Blondyn dyszał ciężko. Nie potrafił się opanować. Wybuch nadszedł, a on nie zamierzał go powstrzymywać. Nie w takiej chwili. Nie, kiedy chodziło o Elizabeth Carter.
          - O co ci chodzi, do cholery? - warknęła Dafne, wstając i patrząc na niego ze złością. Nie widział w jej oczach strachu, co go jeszcze bardziej zdenerwowało. 
          - Draco, opanuj się - dodała Pansy.
          - Jak mam się, do cholery, opanować? Jak?! - krzyknął, a one odsunęły się; wiedziały, że nie warto z nim zadzierać, kiedy jest w takim stanie. Nigdy nie wiadomo, jaka klątwa przyjdzie mu do głowy.
          - Uspokój się i powiedz nam o co chodzi, idioto! - odezwała się Astoria, a on mimowolnie wziął głęboki oddech. Nie pomogło.
          - Gdybyście nie dbały tylko o swój tyłek, wiedziałybyście, o co mi chodzi, na Salazara! Od kiedy Carter dziwnie się zachowuje?!
          - Co to ma do rzeczy? O co chodzi, ty napuszona fretko?! 
          - Odpowiedz mi! - warknął, łapiąc Parkinson za kołnierzyk. Wstrzymała oddech.
          - Malfoy, puść ją - obok nich stanął Blaise z różdżką wcelowaną w serce Smoka. Blondyn jęknął i z niechęcią wykonał jego polecenie. To nie był czas na głupie kłótnie i pojedynki. Nie, kiedy chodziło o nią.
          - Posłuchajcie mnie, do cholery!
          - To się uspokój, skończony debilu - powiedział chłodnym, opanowanym głosem Zabini. 
          - Zamknijcie się wszyscy! - rozkazała Dafne. - Powiedz w końcu, o co chodzi.
          - Widzieliście jej nadgarstki? Widzieliście?! - krzyknął, nie panując nad sobą. Zaczął przechadzać się nerwowym krokiem po pomieszczeniu.
          - O czym ty mówisz?
          - O niej! Carter się okaleczała, kurwa! Okaleczała się tak, jak ci jebani mugole! A żadna z was nie raczyła tego zauważyć! Byłyście zbyt zajęte swoimi własnymi tyłkami, prawda? Ty, Parkinson, wolałaś latać za Potterem! Greengrass, Zabini, myślicie, że nie wiem, że pieprzycie się każdej nocy w Pokoju Życzeń?! A ty uznałaś, że lepszym zajęciem jest siedzenie w bibliotece! Jesteście wszyscy skończonymi egoistami! Ona jest waszą przyjaciółką, a wy nie zauważyliście jej blizn, jej ran! Nikt z was! Jedynie ja, chociaż nigdy za sobą nie przepadaliśmy! Tylko ja dostrzegłem jej poranione ręce! Tylko ja - szepnął na koniec, siadając na zielonym fotelu. Schował twarz w dłoniach, a oni zamarli.
          - Nie wierzę - szepnęła Pansy i również usiadła. Po jej policzkach spływały duże łzy. - Nie wierzę... - powtórzyła. 
          - Przecież ona nigdy nie... Ona zawsze była taka silna, nie płakała, nie...
          - Zawsze zakładała tę pieprzoną maskę! - krzyknęła Dafne, szlochając. - Zawsze, każdego jebanego dnia! Ukrywała swoje prawdziwe uczucia, pozostając na zewnątrz zimna i bez uczuć! 
          - Dafne - Astoria położyła rękę na jej ramieniu. Draco z żalem pomyślał, że żadna z nich nie miała owych ran; jedynie ona. Jedynie Elizabeth.
         - A ty, Malfoy? - szepnęła nagle blondynka. Spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem. - Dlaczego ty nie zwracałeś na to uwagi? Dlaczego, hmm? Czemu nie zainteresowałeś się nią? 
         - Bo ja nie mam żadnych powodów, Greengrass.
         - Czyżby? Jesteś pewien? Bo ja mam wrażenie, że jednak u ciebie tych powodów jest sporo.
         - Co masz na myśli? - warknął cicho.
         - To, że ją kochasz! Kochasz ją całym swoim zimnym, pieprzonym sercem! Kochasz ją na swój własny, pokręcony sposób! Jest dla ciebie ważniejsza, niż ktokolwiek inny! Byłbyś w stanie dla niej zabijać, nawet własnych rodziców! Zrobiłbyś wszystko! Gdyby zażyczyła sobie gwiazdkę z nieba, miałaby ją od ciebie w ciągu paru minut! Kochasz ją, Malfoy! I za to jej tak nienawidzisz! Podoba ci się od dawna, ty cholerny, zadufany w sobie kretynie! Wmawiając sobie, że chcesz jej tylko w swoim łóżku, niczego nie zmienisz! Pragniesz jej serca, a nie ciała, Draco! Chcesz, żeby była twoja już na zawsze! Jak widać, twoja maska nie jest taka idealna, jak jej. Można z ciebie wyczytać wszystko.
         Kiedy słuchał jej monologu, miał ochotę rzucić w nią Avadą. W nią, a potem w Elizabeh Carter. Nienawidził tej dziewczyny i żałował, że kiedykolwiek ją poznał. Nie mógł jednak cofnąć czasu - pozostało mu jedynie nałożenie jednej z masek. Tej najgorszej - pełnej obojętności i pozbawionej uczuć. Nie chciał, ale musiał. Nie mógł kochać, był Malfoy'em. Nie mógł kochać nikogo. A już na pewno nie jej. 

*
          Następny dzień obył się bez większych kłótni między Ślizgonami. Draco zaszył się gdzieś, a nikt nawet nie miał zamiaru go szukać. Blaise siedział na błoniach z Dafne, a Pansy i Astoria postanowiły sprawdzić słowa Malfoy'a.
          Kiedy weszły cicho do Skrzydła Szpitalnego, zobaczyły stojącą nad łóżkiem panią Pomfrey. Trzymała w ręku kilka eliksirów i wlewała je siłą w śpiącą dziewczynę. Widać było zmęczenie na twarzy kobiety - utrzymanie nastolatki przy życiu było naprawdę ciężkim zadaniem, jednak dyrektor, Albus Dumbledore, prosił ją, aby zrobiła wszystko, co w jej mocy. Tak więc starała się jak najbardziej, opiekowała się szatynką. Tylko tyle była w stanie wykonać - to, czy się wybudzi, zależało tylko od Carter.
          - Dzień dobry - powiedziały jednocześnie, a pielęgniarka spojrzała na nie smutno.
          - Dzień dobry - odparła, odchodząc od Elizabeth. - Nie siedźcie zbyt długo. Jej stan się pogorszył - oznajmiła i zamknęła się w swoim gabinecie.
          Astoria i Pansy stanęły jak wryte. Nie mogły w to uwierzyć; minęły ponad trzy tygodnie i wszyscy spodziewali się poprawy, tymczasem stan ich przyjaciółki był coraz gorszy. Czuły się jak w jakimś okropnym koszmarze, z którego nie potrafiły się wybudzić. W ich oczach stanęły łzy, ale żadna z nich nie pozwoliła im płynąć. 
          Parkinson podeszła powoli do szpitalnego łóżka, patrząc na Carter smutnym wzrokiem. Tak bardzo chciała, żeby ta dziewczyna w końcu się obudziła! Bez niej wszystko nie miało sensu, było inne. 
          - Obudź się, Effy - szepnęła. - Obudź się. Nie dajemy sobie bez ciebie rady. Carter, na Salazara, obudź się. Proszę - nie powstrzymywała już łez. Słone, wielkie krople kapały na dłoń śpiącej królewny. 
          - Pansy, czy ona...? - zaczęła Greengrass, która nadal stała w miejscu. Czarnowłosa spojrzała powoli na nadgarstek przyjaciółki i zaszlochała.
          - Tak - odparła. - Nie wierzę, że żadna z nas nie zauważyła... Jak mogłyśmy być takie głupie i nic nie widzieć? - jęknęła, dotykając blizn przyjaciółki.
          - To nie nasza wina, Pan... 
          - Właśnie, że nasza! To my jesteśmy beznadziejne! Nie zasługujemy na jej zaufanie. Nie wierzę, że tak ją zawiodłam - pocałowała nadgarstek szatynki. - Wybacz mi, Effy.
          Zerwała się z miejsca i ruszyła w kierunku drzwi, nawet nie patrząc na stojącą przy wejściu Greengrass. Czuła ogromny ból i żal do samej siebie. Zraniła własną przyjaciółkę.
          - Przyjdę wieczorem - szepnęła jeszcze i jej sylwetka zniknęła. 
          Astoria, która również musiała się powoli zbierać, gdyż za pół godziny miała pociąg, podeszła szybko do leżącej Elizabeth i uśmiechnęła się słabo.
          - Wiesz, Effy, mam czasem wrażenie, że zrobiłaś to celowo - westchnęła. - Akurat przed świętami... Nieważne, muszę lecieć na zajęcia. Pozdrowię od ciebie Snape'a. A kiedy wrócę wieczorem, masz się wybudzić - zagroziła i pogłaskała błękitnooką po policzku. Następnie lekko ją ucałowała w to miejsce i odeszła. - Kocham cię, Eff - szepnęła jeszcze, wychodząc.

*
           Witajcie święta, z pewnością będziecie wspaniałe, pomyślała z żalem Ślizgonka leżąca na czwartym łóżku pod oknem. Astorio, widać, że jesteś Krukonką, dodała i gdyby była w stanie, uśmiechnęłaby się kpiąco. Tak, to był jej idealny plan i wszystko poszło doskonale. Wszystko, oprócz tego, że nie miała pojęcia, ile jeszcze będzie tak leżała.
          Poradzę sobie. Wybudzę się jeszcze w tym tygodniu. W końcu jestem Elizabeth Carter, wszystko zawsze idzie po mojej myśli.

******************
W końcu piątek :)
Oto nowy rozdział, mam nadzieję, że
jest lepszy niż poprzednie. Pisałam go ponad
miesiąc temu. Obecnie jestem w trakcie tworzenia
rozdziału dwudziestego trzeciego, więc myślę, że
tego bloga doprowadzę do samego końca.
Oczywiście z odpowiednią motywacją :)
Pozdrawiam i miłego weekendu życzę!

11 komentarzy

  1. Znasz moją opinię na temat twoich rozdziałów :) Czytając post miałam kilka zastrzeżeń, wyłapałam parę błędów, ale teraz kompletnie wyleciały mi z głowy. Ogólnie wszystko jest okej i idziesz w jak najlepszym kierunku co do pisania tego opowiadania, z czego się bardzo cieszę, moja droga Elizabeth.

    Lady A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo, droga Lady A. Jesteś chyba jedyną osobą, która stara się motywować mnie z całych sił do dalszego działania. Kiedy tego potrzebuję, dostaję od ciebie porządnego kopniaka w tyłek. Dziękuję, że jesteś i nadal marnujesz kilka chwil swojego czasu na skomentowanie moich wypocin :) Pozdrawiam.

      Usuń
  2. jaki fajny rozdzial :3

    OdpowiedzUsuń
  3. ale mi sie strasznie podoba
    martwie sie o elizabeth jejku biedna mam nadzieje ze sie wkrotce wybudzi z tej spiaczki
    kiedy nowy rozdzial?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a co do zakonczenia opowiadaniato nie widze innej opcji. nie bede mogla spac po nocach jesli nie dokonczysz tej historii ��

      Usuń
    2. Uwierz, moja droga, iż ja również miałabym niespokojne noce, gdybym musiała żyć ze świadomością, że kolejny raz zawiodłam :) Bądźmy dobrej myśli, pozdrawiam.

      Usuń
  4. ladnie napisane
    nie bede wymieniala bledow bo jak widac pisze z telefonu. twoi bohaterowie coraz mocniej mnie zaciekawiaja za co masz u mnie wielkieeeeego plusa. boje sie o elizabeth ale wierze ze wszystko bedzie dobrze
    pozdrawiam i weny

    OdpowiedzUsuń
  5. JAK RO ELIZABETH SIĘ CIĘŁA???
    WOW. serio potrafusz zaciekawic czytelnika
    czeiamna dalszy ciag

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy