Rozdział 7: Nie pozwolę ci jej zabić

piątek, 10 października 2014
,,Miłość jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące 
nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i 
sprawiające ból nie wiadomo dlaczego" 


*
          Astoria Greengrass siedziała w ławce w ostatnim rzędzie, z nogą założoną na nogę. Oddychała głęboko, starając się skupić. Spoglądała uparcie w stronę okna. Na zewnątrz szalała wichura i nie można było dostrzec zupełnie nic, oprócz gęstego, białego śniegu spadającego z nieba. Westchnęła. Profesor McGonagall już od piętnastu minut zawzięcie coś tłumaczyła z surową miną; Krukoni byli niezwykle inteligentni, więc nie czuła potrzeby powtarzania czegoś dwa razy. Szatynka jednak nie potrafiła skupić się na słowach już lekko siwej kobiety. Jej myśli krążyły wokół Skrzydła Szpitalnego, które niedawno opuściła. Gdyby mogła, z wielką chęcią jak najszybciej wybiegłaby z klasy i popędziła ponownie do ciemnowłosej przyjaciółki. Chciała chociaż przy niej być - tylko tyle była w stanie dla niej zrobić. Czuła się całkiem bezradna, a nienawidziła tego uczucia.
          Dalej siedziałaby tak, wpatrując się za szybę, oddychając głęboko i rozmyślając nad całą sytuacją, kiedy nagle usłyszała donośny huk. Podskoczyła na krześle, jak większość kolegów i koleżanek z jej roku. Jej bicie serca przyspieszyło, a oddech stał się ciężki. Gwałtownie odwróciła się w stronę odgłosu i ujrzała w drzwiach zapłakanego, niskiego chłopca z chusteczką w ręku. Miał rozczochrane włosy i zaróżowione policzki, a na dodatek ciężko dyszał co oznaczało, że musiał biec. Po chwili go rozpoznała.
          - Pani profesor! - krzyknął, a z jego błękitnych oczu popłynęły kolejne łzy. Nauczycielka odwróciła się w jego stronę i posłała mu zdziwione spojrzenie.
          Krukoni zaczęli się wiercić i niespokojnie kręcić, spoglądając na chłopca.
          - Carter, co ty tu robisz? - spytała, mierząc go wzrokiem. - Merlinie, jak ty wyglądasz!
          - Pani profesor! - zaszlochał ponownie, a Astoria nagle zapragnęła do niego podejść i przytulić. Domyślała się, jak się czuł - jego siostra ponad trzy tygodnie była w śpiączce.
          - O co chodzi, panie Carter? - Minerwa podeszła bliżej niego, nadal uważnie mu się przyglądając. Siliła się na miły ton, ale Greengrass wiedziała, że profesorka pragnęła na niego nakrzyczeć. W końcu wparował do jej klasy w połowie lekcji. Mimo wszystko szatynka ujrzała szczere zmartwienie na twarzy McGonagall.
          Chłopiec nie odpowiedział, tylko zaczął płakać jeszcze głośniej. Cały się trząsł i ciągał co chwilę zaczerwienionym nosem. Minerwa nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Podeszła więc od niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na nią i wtedy Astoria zaobserwowała duże podobieństwo między nim, a jego starszą siostrą. Miał jej oczy, zadarty, zgrabny nos, oraz kilka drobnych, niemal niezauważalnych piegów na ów nosie oraz gdzieniegdzie na policzkach. Również identyczny odcień włosów upodabniał go do Elizabeth. Greengrass zdziwiła się, że zauważyła to dopiero teraz.
          - Co się dzieje, Tom? - szepnęła szatynka.
          Chłopiec jednak ją usłyszał. Spojrzał na nią smutnym wzrokiem. Wstrzymała oddech, czując ukłucie w sercu. Nim się zorientowała, trzymała chłopca mocno w swoich ramionach, stojąc na środku klasy. Wszyscy Krukoni oraz nauczycielka przyglądali im się ze zdziwieniem, współczuciem i zaciekawieniem. Ignorowała to.
          - Oni chcą... chcą odłączyć... zabiją... Effy... - szeptał między atakami szlochu.
          Zamarła. Jej serce zatrzymało się na parę sekund, które dla niej trwały wieki. Poczuła, że kolana jej miękną. Ona sama już po chwili popędziła jak najszybciej potrafiła do Skrzydła Szpitalnego. Ciężko dyszała i potykała się o własne nogi, co jakiś czas się wywracając. Zdarła sobie kolana, upadając na schodach, ale to nie miało znaczenia. W tym momencie liczyło się tylko, żeby powstrzymać tych ludzi, którzy chcieli odebrać jej przyjaciółce życie. W jej oczach stanęły łzy, które już po chwili spływały swobodnie po jej zaróżowionych od biegu policzkach. Już po dwóch minutach wpadła do białego pomieszczenia pełnego pustych łóżek. Tylko jedno z nich było zajęte. Podbiegła do przyjaciółki i chwyciła jej bladą, zimną rękę.
          Nie mogła dopuścić do tego, aby odłączyli ją od aparatury. Nie wyobrażała sobie Slytherinu, Hogwartu, życia bez niej. Wszystko byłoby inne, straciłoby swój blask. Wiele osób pogrążyłoby się w smutku; wraz z odejściem Elizabeth zabrałaby ze sobą całe szczęście. Mimo jej trudnego charakteru była kochana przez wiele osób. Gdyby umarła, wszystko byłoby inne. Nic nie przywróciłoby pannom Greengrass oraz Pansy radości. Wyobraziła sobie przyjaciółkę leżącą w trumnie, ubraną w białą suknię i trzymającą w martwej dłoni czarną różę. Zacisnęła mocno powieki; nie chciała o tym myśleć, nie mogła do tego dopuścić.
          - Nie pozwolę ci umrzeć. Choćbym miała ich pozabijać, nie dam im odłączyć tego cholerstwa - wyszeptała, jeszcze mocniej ściskając dłoń dziewczyny.
          Miała nadzieję, że uda jej się powstrzymać tych ludzi. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby i w tej sytuacji pozostała bezradna. Nie, kiedy chodziło o życie Elizabeth.
          Po chwili do pomieszczenia weszła zdziwiona pani Pomfrey.
          - Co ty tutaj robisz? Odwiedziny są możliwe od godziny...
          - NIE POZWOLĘ WAM JEJ ZABIĆ! NIE POZWOLĘ, ROZUMIESZ?! - krzyknęła jak najgłośniej potrafiła, przerywając pielęgniarce. Zapadła cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem szatynki, która usiadła na sąsiednim łóżku. Po chwili zaszlochała żałośnie.
          - Panno Greengrass - zaczęła spokojnym głosem kobieta stojąca naprzeciw niej. - W tej sytuacji jest to konieczne. Pani przyjaciółka już nigdy się nie obudzi.

*
          Elizabeth Carter od kiedy zapadła w śpiączkę słyszała każde słowo, które w ciągu paru tygodni padło w tej sali. Nic jej nie umknęło, żaden wyraz. To była jedyna rzecz, która nie odmawiała jej posłuszeństwa - słuch. Cieszyła się, że ma chociaż tyle. Dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy podczas pobytu w szpitalu. Momentami miała ochotę krzyknąć, momentami roześmiać się, czasem zacząć płakać, a chwilami uśmiechnąć się kpiąco, jak o miała w zwyczaju. Mimo tego nie mogła zrobić żadnej z tych rzeczy, chociaż pragnęła tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Nie miała panowania nad własnym ciałem ani nad własnym planem, który wydawał się idealny pod każdym względem i nic nie mogła na to poradzić. 
          Astoria przychodziła do niej codziennie i ciągle do niej mówiła; o rzeczach istotnych i tych mniej ważnych, o tym, co się dzieje na lekcjach, w zamku; Elizabeth zaciekawiona była słowami panny Greengrass, które padły pewnego dnia - "wiesz, czasem nad sobą nie panuję. Miłość sprawiła, że stałam się żałosna, Effy". Nie miała jednak czasu, by się nad tym zastanowić, ani nie usłyszała wyjaśnienia z ust przyjaciółki. Pansy, Dafne i Blaise wpadali przynajmniej raz w tygodniu, a ona słyszała ich rozmowy między sobą; czasem niesamowicie ją to irytowało - nie mogła wtrącić żadnej uwagi, żadnego ciętego słowa, które sprawiłoby, że przestaliby gadać.
          Oprócz tej czwórki, odwiedzał ją ktoś jeszcze. Zawsze siadał obok niej i po prostu trzymał jej dłoń. Miała ochotę się uśmiechnąć, kiedy słyszała, jak po cichu wchodzi. Lubiła dotyk tej osoby, jej silne dłonie. Kiedy odczuwała je na swojej delikatnej skórze, czuła się całkowicie bezpieczna. Nie wiedziała jednak, kim był nieznajomy. Chłopak ani raz do niej nie przemówił i strasznie ją to irytowało. Nie mogła jednak niczego z tym zrobić, więc czekała.
          I czekała, i czekała, i czekała.
          Mijały kolejne dni, a ona wciąż nie wiedziała, kim jest ten tajemniczy chłopak. Strasznie chciała otworzyć oczy, odwzajemnić uścisk jego dłoni. Chciała się odezwać, odpowiedzieć Astorii na jej pytania, objąć ją, kiedy płakała. Ale pozostawało jej tylko czekać.
          Kiedy któregoś dnia usłyszała szloch swojego brata, miała dość. Nie chciała tego słyszeć. Kolejna osoba, którą kochała, płakała z jej powodu. A ona była bezradna. Musiała słyszeć cierpienie tych wszystkich osób.
          Kiedy jednak dowiedziała się, co doprowadziło jej małego braciszka do płaczu, sama zapragnęła zaszlochać jak najgłośniej. Ci ludzie chcieli odebrać jej życie. Chcieli odłączyć ją od aparatury, mówili, że już nigdy się nie obudzi. Miała ochotę zacząć krzyczeć, żeby tego nie robili. Chciała błagać, aby ją zostawili. Żadnej z tych rzeczy nie była w stanie zrobić.
           Jedyne, co tej nocy ją uspokoiło, to dotyk silnych dłoni, które pokochała. 

*
          Kiedy zajęcia się skończyły, czwarte łóżko od okna zostało otoczone kilkoma osobami, które miały niezwykle zacięte miny. Astoria, Dafne, Pansy, Blaise, Teodor Nott, Terrence Higgs i paru innych nie zamierzali dopuścić do odłączenia bladej szatynki od aparatury.
          Kiedy wszyscy dowiedzieli się o planach pielęgniarki od Astorii, wpadli w szał i rozpacz. Nie mieli pojęcia, jak powstrzymać to wszystko - nie mogli jednak pozostać bezradni. Musieli coś zrobić, więc nie pozostało im nic, jak bronić Elizabeth własnymi rękami, choćby mieli zostać za to wyrzuceni z Hogwartu. Zabini zebrał kilku chłopców ze Slytherinu, którzy bez sprzeciwu udali się razem z nimi do Skrzydła Szpitalnego. Nie mieli żadnego planu. 
          - Myślicie, że to coś nam da? - prychnęła blondynka, której kolor twarzy przybrał czerwony odcień. 
          - Nie wiemy, Dafne - odparł Blaise, ukradkiem łapiąc ją za rękę. Chciał dodać jej w ten sposób odwagi i pewności siebie i widząc jej słaby uśmiech, wiedział, że mu się udało.
          Stali pół godziny. Nikt nie wszedł w tym czasie do sali szpitalnej i uczniowie nie wiedzieli, co robić. Kilka osób zamierzało wrócić do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, kiedy do środka wszedł dyrektor szkoły, profesor Snape, Minerwa McGonagall oraz pani Pomfrey. Ze zdziwieniem spojrzeli na dziesięciu uczniów.
          - Co wy tu robicie? - syknął Severus, mierząc ich chłodnym wzrokiem. Zacisnął zęby.
          - Spokojnie, Severusie - rzekł Albus i uśmiechnął się do nich. - To miłe, że bronicie przyjaciółki, jednakże z drugiej strony jest to głupotą. Uważam, moi drodzy - zaczął przechadzać się po sali. - Że powinniście pozwolić jej odejść. Ona nigdy się już nie obudzi, a wy skażecie ją przez to na cierpienie. 
          - Nie zgadzam się! - warknęła Pansy Parkinson, a staruszek dostrzegł jej łzy.
          - Nie pozwolimy wam odebrać jej życia - wyszeptała Dafne, przysuwając się do czarnowłosej przyjaciółki, która cała się trzęsła.
          - W takim razie będziemy zmuszeni zrobić to siłą - oznajmiła McGonagall i wyjęła różdżkę, kierując ją w ich stronę. Uczniowie zrobili to samo i już mieli rzucać zaklęcia, kiedy Astoria postanowiła to przerwać.
          - Wystarczy - krzyknęła, wysuwając się do przodu. Stanęła przed nauczycielami i pielęgniarką, a oni posłali jej zdziwione spojrzenia. - Wystarczy - powtórzyła twardo.
          - Panno Greengrass - zaczęła Pomfrey cichym głosem.
          - Dyrektorze - przerwała szatynka, spoglądając na Dumbledore'a. 
          - Słucham, Astorio?
          - Niech pan da jej czas - szepnęła, przymykając na moment oczy. - Tylko o tyle proszę. Nie tylko ja, oni też - dodała, odwracając się w stronę Ślizgonów. - Ona jest dla nas naprawdę ważna i nie chcemy jej stracić. Jeśli nie wybudzi się do Nowego Roku, pani Pomfrey odłączy ją od aparatury.
          Albus Dumbledore spojrzał na nią ciepłym wzrokiem, uśmiechając się do niej. Ta dziewczyna była niezwykle oddaną przyjaciółką. Westchnął, zastanawiając się. Mógł poczekać.
          - Dobrze - kiwnął głową. - Daję jej czas do pierwszego stycznia. A zatem życzę wszystkim miłego dnia - uśmiechnął się wesoło i opuścił pomieszczenie, a za nim z mieszanymi minami reszta.

*
          Diabeł siedział na swoim ulubionym miejscu w Pokoju Wspólnym, otoczony przez kilka uroczych blondynek, które niesamowicie działały mu na nerwy. Nie rozumiał, jak można być aż tak pustą osobą. Trzepotały długimi, najprawdopodobniej sztucznymi rzęsami, szczerzyły się jak głupie i kleiły się do niego. Wystarczyło pięć minut, żeby wybuchnął. Odeszły z niezadowolonymi minami, ale chłopak wiedział, że nie odpędził się od nich na zawsze.
          Kiedy zauważył wysokiego blondyna o szarych oczach zmierzającego w jego kierunku, uśmiechnął się pod nosem. Dawno nie rozmawiał ze Smokiem, gdyż ten zaszywał się jak najdalej od wszystkich, nawet od przyjaciela.
          - Proszę, proszę. Widzę, że jednak raczyłeś zaszczycić mnie swoją obecnością - zakpił. Zobaczył uśmiech na twarzy Malfoy'a.
          - Znudziło mi się towarzystwo mojej ręki - odparł, po czym cicho się roześmiał. Ciemnoskóry uczynił to samo.
          - Co ci się stało?
          - Nie wiem - westchnął blondyn. - Po prostu potrzebowałem samotności.
          Ciemnooki skinął głową ze zrozumieniem; Draco nigdy nie był zbyt towarzyski, zawsze wolał przesiadywać sam. Kiedy jednak zaprzyjaźnili się bliżej, Zabini jak najczęściej wyciągał go z dormitorium. 
          - Słyszałem o jakiejś aferze z Carter - zaczął niepewnie Malfoy.
          - Ta, na szczęście wszystko w porządku.
          - O co chodziło? Widziałem jej brata na korytarzu, ryczał jak głupi - Diabeł z zadowoleniem zaobserwował zaniepokojenie w oczach przyjaciela.
          - Chcieli odłączyć ją od aparatury - wyjaśnił cicho. - Astoria namówiła Dumbledore'a, żeby poczekał do Nowego Roku.
          - Czyli jeśli Carter się nie obudzi...?
          - Umrze - szepnął ze spuszczoną głową. Usłyszał, jak blondyn klnie cicho pod nosem. 
          - Wybudzi się. Nie ma szans, że da tak szybko się pozbyć - zakpił, uśmiechając się. 
          - Racja - przytaknął i odwzajemnił gest.
          Musieli być dobrej myśli. Musieli wierzyć w to, że ciemnowłosa dziewczyna się wybudzi; gdyby tak się nie stało, nie mieli pojęcia, jak by się zachowali. Blaise z żalem pomyślał, że siostry Greengrass i Parkinson zamknęłyby się w sobie i nie chciałyby z nikim rozmawiać. On sam nie wychodziłby ze swojego dormitorium, w którym rozwalałby wszystko, co tylko mógł. Spojrzał na siedzącego obok blondyna i zamyślił się.
          Nie był pewien, jak zareagowałby na to Draco Malfoy. Czy by się przejął? Czy przestałby z nim rozmawiać, zaszywając się jak najdalej od całego świata? Czy znów zamknąłby się w sobie? Czy płakałby, gdyby umarła? Blaise tego nie wiedział, ale również nie chciał się przekonać. Musiał być dobrej myśli; Elizabeth Carter była niezwykle silna i nigdy się nie poddawała. 

*
          Szła szybkim krokiem, co sprawiało, że niemal biegła, ciężko dysząc. Co jakiś czas oglądała się za siebie, aby upewnić się, że nikt znajomy za nią nie idzie - to by się dla niej źle skończyło. Jej zaróżowione policzki dodawały jej niezwykłego uroku. Na jej twarzy malował się duży uśmiech. Jej oczy świeciły jeszcze bardziej, niż zwykle.
          Nie była pewna, dokąd zmierza. Liczyła po prostu na to, że spotka go po drodze. Tak, to byłoby cudowne - potrzebowała tego. Rozejrzała się - była sama na korytarzu. Odetchnęła głęboko, starając się uspokoić swój oddech. Jej serce biło dość szybko. Nagle poczuła uścisk na swojej szczupłej dłoni, a chwilę później została wciągnięta do komórki na miotły. Z jej gardła wydobył się cienki, cichy pisk, który już po chwili został przerwany pocałunkiem. Mimowolnie uśmiechnęła się.
          Spotykała się z nim już od ponad miesiąca. Była w nim zakochana po uszy, mimo, że był dwa lata starszy. Wiedziała, że on czuje do niej to samo. Dlaczego więc miałaby powstrzymywać swoje uczucia do niego? Oboje byli doskonale świadomi, że to nie będzie trwało wiecznie, że nie są sobie pisani i że ich związek nie ma szans na przetrwanie. Dziewczyna miała wyjść za człowieka, którego wybiorą jej rodzice, a to z pewnością nie był on. Byli jednak razem szczęśliwi i zamierzali jak najlepiej wykorzystać czas, jaki im został.
          Z radością zarzuciła mu ręce na szyję, a on objął ją w talii, przyciągając jak najbliżej. Przerwali pocałunek na parę sekund, aby spojrzeć sobie w oczy; widzieli bezgraniczną miłość. Ich usta znów się złączyły. Dziewczyna czuła się jak w niebie za każdym razem, gdy ją całował; miała wrażenie, że unosi się wysoko w chmury, a wokół nie istnieje nic innego - tylko oni i ich uczucie. Marzyli o tym, by być razem na zawsze, ale wiedzieli, że nie mogą. Dlatego też nigdy nie rozmawiali na ten temat - nic nie planowali, żyli chwilą, która w każdej chwili mogła się zakończyć. Ufali sobie bezgranicznie. Spotykali się prawie codziennie. Całe wieczory spędzali we dwójkę. Czuła się bezpiecznie w jego silnych ramionach. Zupełnie, jakby był jej aniołem stróżem, który nigdy nie pozwoli, aby stała jej się krzywda. 
          Z niechęcią oderwali się od siebie, uśmiechając się. Uwielbiała, gdy to robił - wyglądał wtedy jeszcze przystojniej, niż zawsze. 
          - Kocham cię - wyszeptał do jej ucha, a ona poczuła dreszcze. 
          - Ja ciebie też, Seamus - odparła Astoria, a ich spragnione usta ponownie połączyły się w czułym, namiętnym tańcu.

*
          Wieczór mijał wszystkim wyjątkowo spokojnie. Pansy Parkinson poszła na spacer z Harry'm Potterem, który poprosił ją o to w liście. Była zdziwiona, widząc nabazgrane na pergaminie słowa, ale mimo tego uśmiechnęła się. Zaczynała coraz bardziej lubić tego Gryfona i po rozmowie z Dafne zrozumiała, że nie robi tego ze względu na zakład.
          Szła wolnym krokiem w kierunku drzwi wyjściowych. Pogwizdywała pod nosem, a na jej twarzy malował się szeroki, szczery uśmiech. Było około godziny dwudziestej. Czarnowłosa ubrana była w zimowy płaszcz, zielony szalik i tego samego koloru czapkę. Na buty wciągnęła ciepłe kozaki. W kieszeni schowała rękawiczki, gdyż uznała, że mogą się przydać; zwłaszcza, kiedy rzuci się na Pottera ze śniegiem. 
          Dostrzegła go tuż przy drzwiach. Stał odwrócony tyłem. Miał na sobie czarną kurtkę, a jego szyja owinięta była gryfońskim szalikiem. Westchnęła w myślach; to była jedyna rzecz, która ich dzieliła - Slytherin i Gryffindor. Mimo to nie zamierzała zrywać tej znajomości. Za bardzo go polubiła. 
          - Cześć - powiedziała wesoło, szczerząc się. Odwrócił się szybko w jej stronę i odwzajemnił jej gest.
          - Cześć - odparł, mierzwiąc swoje czarne włosy. - To idziemy? - spytał jakby z zakłopotaniem. Wiedziała, że chłopak jest dość wstydliwy.
          - Idziemy - pociągnęła go za rękę. Mimowolnie zadrżała, czując dotyk jego skóry. 
          Co ty wyprawiasz, idiotko?, skarciła się w myślach. Opuścili zamek, zmierzając w nieznanym im kierunku. Nagle Parkinson wpadła na pewien pomysł. Zaczęła biec przed siebie, śmiejąc się wniebogłosy. 
          Potter przystanął i spojrzał na nią z dziwną czułością. Sam nie wiedział, za co lubił tę dziewczynę - była wredną, przebiegłą Ślizgonką. Mimo tego coś go do niej ciągnęło, a on nie zamierzał tego powstrzymywać. Wiedział, że Pansy nie była po stronie Czarnego Pana, więc na pewno nie udawała jego przyjaciółki, żeby go wydać. Uśmiechnął się, widząc, jak się wywraca.
          - Nie śmiej się, tylko mi pomóż, Potter - jęknęła, a on zaczął się śmiać. Po chwili jednak zlitował się nad nią i podszedł do niej.
          Leżała w śniegu z zaróżowionymi policzkami i ustami wygiętymi w udawanym grymasie. Jej oczy świeciły, a on nagle zapragnął ją pocałować. Potrząsnął ledwo zauważalnie głową i wyciągnął do niej rękę, aby pomóc jej wstać. Ona jednak miała całkiem inne plany; ujęła ją i z całej siły pociągnęła. Już po chwili Harry wylądował obok niej, twarzą w białym puchu. Ona natomiast wstała i zgięła się wpół ze śmiechu.
          - Teraz to ty chyba potrzebujesz pomocy, skarbie - zakpiła, a on usłyszał szczere rozbawienie w jej głosie. Przewrócił się na plecy.
          - Przegięłaś - zaśmiał się i próbował wstać, jednak go powstrzymała, siadając na nim okrakiem.
          - I co teraz zrobisz, Potter? - jej rozbawienie zmieniło się w tajemniczość. Naprawdę pragnął ją pocałować. Nim się zorientował, jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jej twarzy. 
          - To - wyszeptał i wpił się w jej różowe, ciepłe wargi. 
          Oboje zatracili się w pocałunku. Nie obchodziły ich wścibskie spojrzenia innych. Nie dbali o to, co ludzie sobie o nich pomyślą. Nie liczyło się to, że są w dwóch znienawidzonych domach. Ważna była tylko ich bliskość i uczucia, które nimi zawładnęły. Nie zamierzali tego przerywać. Czuli się wspaniale. 
          I nagle Pansy otrząsnęła się. Oderwała się od niego, a na jej twarzy widniało zaskoczenie. Szybko wstała z jego kolan, otrzepując się ze śniegu. Nim zdążył zareagować, ruszyła w stronę zamku. 
          - Przepraszam - powiedziała jeszcze, a później puściła się biegiem do Hogwartu.
          Kiedy weszła do dormitorium, usiadła na podłodze, a w jej oczach stanęły łzy. Miała ogromne wyrzuty sumienia. Po pierwsze, jej przyjaciółka mogła w każdej chwili umrzeć, a ona zabawiała się w najlepsze. Po drugie, stała się niemal zdrajcą krwi. Po trzecie, wcale nie żałowała tego pocałunku, a wręcz przeciwnie. Chciała więcej. Chciała ponownie wpić się w jego wargi. Chciała wtulić się w jego tors. Chciała poczuć zapach jego perfum, które tak uwielbiała. Z przerażeniem spojrzała w lustro.
          Zakochała się w Harrym Potterze. 


**************************
Miłego weekendu życzę, proszę również
o pozostawienie po sobie jakiegokolwiek znaku, choćby
kropki w komentarzu. Ostatnio bardzo się
rozleniwiłam i potrzebny mi porządny kopniak
w tyłek, a sądzę, że nic nie podziała lepiej,
niż dobra motywacja :)
Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt wiele.
Pozdrawiam!

15 komentarzy

  1. Pisałam już opinię na temat tego rozdziału, gdyż miałam okazję przeczytać go kilka dni wcześniej, ale mimo tego muszę skomentować ;-) Ładnie, czysto napisany, błędów nie widziałam najprawdopodobniej dlatego, że ich nie popełniasz, lub jest ich naprawdę mało. Styl pisania masz cudny, ale o tym już ci chyba wspominałam. Poza tym dzięki tobie przekonuję się powoli do dupka Hogwartu numer jeden, Malfoya, a to dopiero wyczyn! Nigdy za nim nie przepadałam, może ze względu na jego narcystyczny charakter - teraz rozumiem, że to pewnego rodzaju podporządkowanie się imieniu matki, hihi ;-)
    A teraz tak na poważnie. Rozdział zaciekawia, owszem, ale mam małe wrażenie, że akcja rozwija się ciut za szybko. Być może tylko mi się wydaje, a może właśnie tak to sobie zaplanowałaś. Może chcesz w ten sposób pokazać, że nie trzeba dużo czasu, aby coś zmieniło się w naszym życiu? No cóż, mogę na razie tylko dumać ;-)
    Pozdrawiam cieplutko kochana,

    Lady A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mimo braku czasu znalazłaś chwilę, aby napisać komentarz :) Wspominałam już, że ty jesteś tym kopniakiem, którego mi potrzeba?
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. JEZUNIU ELIZABETH MUSI SIĘ WYBUDZIĆ, JEŚLI JEJ NIE WYBUDZISZ TO ZABIJĘ CIĘ WŁASNYMI RĘKOMA!

    rozdział fajny:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, moja droga. Wszystko okaże się w swoim czasie :) Dziękuję, pozdrawiam.

      Usuń
  3. Fajnie wszystko opisane i no. Cieszę się że Malfoy jest taki ludzki i starasz się w jakimś stopniu pokazywać jego uczucia, których posiada naprawde wiele i odczuwa je jeszcze mocniej przez ukrywanie ich. Wbrew wszystkiemu Draco nie ma kolorowego życia :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, dziękuję bardzo i również pozdrawiam :)

      Usuń
  4. może od początku
    komentuję tutaj po raz pierwszy i robię to na szybko, więc moje wypociny będą krótsze niż zwykle
    piszesz ciekawie i ładnie, masz dobry styl, nie popełniasz zbyt wiele błędów
    poza tym miło w końcu znaleźć opowiadanie o Draco i dziewczynie, która nie jest szlamą Granger (nigdy nie przekonam się do tego pairingu)
    piszesz poprawnie, zdania są zrozumiałe
    troszkę brakuje mi opisów, ale wyczytałam w komentarzach, że nad tym pracujesz więc bardzo mnie to cieszy
    dialogi chwilami są sztywne, ale ogólnie wszystko jest okej
    przyznam szczerze, że zawsze wstrzymuję się od komentowania do momentu, kiedy autorka zamieści epilog
    teraz jednak postanowiłam złamać swoją złotą zasadę (na gacie Hagrida, dramatycznie zabrzmiało)
    nie wiem, co mnie do tego skłoniło, ale nie żałuję i mam nadzieję, że się nie rozczaruje
    na tę chwilę opowiadanie mnie intryguje, zaciekawia
    nie potrafię napisać zbyt wiele, gdyż jest to dopiero siódmy rozdział
    mam jednak nadzieję, że dotrwasz do końca, a myślę że wszyscy wiemy, że nie jest to proste
    z tego, co zaobserwowałam, prowadzisz jeszcze dwa inne blogi
    zgaduję, że nie zamieszczasz na nich postów od dłuższego czasu właśnie ze względu na historię Elizabeth i Dracona
    całkowicie to rozumiem i moim skromnym zdaniem dobrym wyjściem byłoby zawieszenie pozostałych blogów na czas prowadzenia tego
    oczywiście wcale nie musisz dostosowywać się do moich porad, potraktuj to jak natrętne ględzenie Ani :P
    miałam kilka zastrzeżeń co do rozdziału kiedy postanowiłam skomentować, ale teraz kompletnie wyleciały mi z głowy
    no nic, czekam na dalszy ciąg, który zapowiada się ciekawie

    życzę miłego tygodnia oraz powodzenia w dalszym pisaniu
    Ania Finnigan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ci dziękuję za tak długi komentarz, Aniu ;)
      Co do dwóch innych blogów - nadal się nad tym zastanawiam i myślę, że to jest najlepsze wyjście.
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Rozdział fajny, chyba jeden z najlepszych na Twoim blogu. A tak w ogóle, nie jestem przekonana do Pansy. Nigdy jej nie lubiłam i do tej pory mi to zostało, więc może jakoś uda Ci się mnie do niej przekonać. Powodzenia i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi.
      Jeśli mam być szczera, ja sama nigdy nie przepadałam za Pansy i chyba właśnie dlatego jest jedną z bohaterek. Piszę o niej, aby samą siebie do niej przekonać. Jak na razie idzie mi nawet nieźle, a więc mam nadzieję, że i twoje nastawienie uda mi się zmienić ;)

      Usuń
  6. Dziwie się, że tak mało komentarzy :o fajny rozdział i w ogóle wszystko mi sie podoba, czekam na dalszy, pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa z komentarzami jest już przegadana milion razy i nadal nic się nie zmienia, ale cóż ;) Również pozdrawiam.

      Usuń
  7. Bardzo misie podoba. Kiedy nowy?

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy potrzebujesz szybkiej i gwarantowanej pożyczki, aby opłacić rachunki lub założyć firmę? Oferuję zarówno usługi pożyczek osobistych, jak i biznesowych, aby zaspokoić Twoje potrzeby finansowe przy niskim oprocentowaniu 3%. Skontaktuj się z nami już dziś przez williamsloanfirm00@outlook.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy