Rozdział nieco inny, niż poprzednie.
Mam nadzieję, że uda mi się napisać coś takiego.
Dzisiaj Draco Malfoy zostaje narratorem.
*
Siedząc w w swoim dormitorium, którego nie muszę na szczęście z nikim dzielić dzięki ojcu, pakowałem za pomocą różdżki najpotrzebniejsze rzeczy prosto do kufra, który miałem zabrać ze sobą. Zawsze było mi na rękę to, że jestem sam w tym pomieszczeniu. Tylko tam mogłem w końcu stać się sobą wiedząc, że nikt tego nie zobaczy.
To był ten dzień. Właśnie dziś byłem zmuszony wrócić do ukochanego domu na wspaniałe święta które z pewnością będą niezwykle udane. Na samą myśl o tym czułem, jak moje serce przyspiesza bicie; bałem się i to bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Świadomość tego, kim się stanę, jaki się stanę mnie przerażała. Nigdy nie wyobrażałem sobie przyszłości w ten sposób. Marzyłem o dostaniu się do drużyny Quidditcha. Nie chciałem być postrzegany jako morderca, lecz człowiek, który osiągnął coś w życiu. Dlaczego nie było mi to dane? Cyba nigdy się nie dowiem. Westchnąłem. Byłem doskonale świadomy tego, że nie mam innego wyjścia. Nie mogłem decydować o swoim własnym losie, więc nie pozostało mi nic, jak stać obok i patrzeć na moje życie spadające na samo dno. Widok mi się rozmazał i wiedziałem, że to łzy; nie pozwoliłem im popłynąć. Draco Malfoy nie płacze. Nigdy.
Kiedy uporałem się z ubraniami, byłem gotowy do wyjścia. Zielony zegar wiszący na białej ścianie wskazywał godzinę siedemnastą czternaście. Miałem więc szesnaście minut do odjazdu pociągu i w normalnej sytuacji już dawno czekałbym na peronie. Nigdy nie lubiłem się spóźniać. Tym razem jednak miałem inny zamiar. Chwytając delikatnie za rączkę bagażu, opuściłem dormitorium i wolnym krokiem zszedłem po czarnych schodach. Przeszedłem przez Pokój Wspólny, nawet nie patrząc w stronę znajomych, którzy krzyknęli moje imię; nie chciałem wiedzieć, czego ci idioci ode mnie chcą. Już po chwili korytarz wypełniało echo moich kroków. Szedłem jak najszybciej potrafiłem.
Musiałem ją zobaczyć przed wyjazdem. Jej blada twarz i blizny sprawiały mi ból, niemal tak wielki, jak fakt, że zostanę Śmierciożercą. Mimo tego musiałem spojrzeć na nią po raz ostatni jako ten Draco Malfoy. Byłem świadomy, że po powrocie do szkoły już nie będę tym samym człowiekiem. Nie będę też mógł do niej przychodzić, ponieważ mój pan zamierzał powierzać mi setki zadań. Nie rozumiałem do końca, dlaczego tak bardzo zależy mi na jej obecności. Chociaż, być może rozumiałem, ale nie chciałem tego do siebie dopuścić. Tak czy siak, ta dziewczyna zrobiła mi pranie z mózgu i muszę się za to zemścić. O tak. To idealny powód do odwiedzin. Prychnąłem cicho pod nosem i chwyciłem klamkę drzwi.
Leżała tam, gdzie zawsze, na czwartym łóżku pod oknem. Nie zmieniła pozycji; dalej spoczywała na plecach. A jej twarz nadal wyrażała ból i cierpienie. Zacisnąłem mocno pięści. Nie mogłem patrzeć na jej drobne ciało bez życia. Nie chciałem widzieć zaciśniętych powiek, które ukrywały jej oczy. Elizabeth miała piękne oczy. Często zastanawiałem się nad ich kolorem. Zawsze wydawały mi się niebieskie. Kiedyś jednak, gdy była zdenerwowana, dostrzegłem w nich nutę zieleni. Czasem owijał je delikatny, piwny odcień. Były dla mnie kompletną tajemnicą, nieodkrytym lądem. Pragnąłem je znów zobaczyć, ale nie było mi to dane.
Podszedłem do niej, zajmując to miejsce, co zawsze. Znów wziąłem jej drobną dłoń w swoją. Była taka zimna, taka krucha. Miałem wrażenie, że zaraz rozpłynie się w mojej. I nagle zapragnąłem zaszlochać; to było tak intensywne uczucie, że zaraz wypełniło całe moje chłodne, bezlitosne serce. Wstrzymałem oddech. Sam nie wiedziałem, kiedy moja druga ręka zaczęła gładzić jej ciemne włosy. Były takie delikatne i miłe w dotyku, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, ale to już nie było ważne. Liczyła się tylko ona. Czyżby jedna dziewczyna w tak krótkim czasie zdołała zmienić moje nastawienie i szarpnąć uczuciami? Nie, z pewnością nie.
Zgaduje, że to prawda.
Jestem dobry w numerkach na jedną noc.
Ale ciągle potrzebuje miłości, bo jestem tylko człowiekiem.
Te noce wydają się nigdy nie iść zgodnie z planem.
Nie chcę żebyś odchodziła.
Czy potrzymasz mnie za rękę?
Mogłem mieć przecież każdą. Dosłownie, bez żadnego wyjątku. Gdybym tylko chciał, nawet szlama Granger czy wiewiórka Weasley pchałyby się do mojego łóżka. Dlaczego więc z tylu dziewcząt w zamku wybrałem ją? Nie wiem, ale czułem, że nie mam w tej sprawie nic do gadania. Po raz pierwszy od wielu lat odezwało się we mnie serce. Zaśmiałem się cicho. Czy ja je miałem? Nigdy w to nie wierzyłem, to wydawało się niesamowicie nieprawdopodobne. Teraz jednak, kiedy na nią patrzyłem, czułem dziwne ciepło w okolicach klatki piersiowej. Nie, to nie miłość, pomyślałem uparcie.
Och, czy nie zechciałabyś zostać ze mną?
Bo Ty jesteś wszystkim czego potrzebuje.
Jest oczywiste, że to nie miłość.
Ale kochanie zostań ze mną.
Ja nie potrafiłem kochać. Tego słowa nawet nie było w moim słowniku. Bo co to znaczy kochać? Czym jest miłość? Samym bólem, rozczarowaniami i złamanym sercem. Miłość to słabość, która niszczy cię od wewnątrz. Miłość nie jest prawdziwa; to jedynie przelotne uczucie, które pozostawia po sobie znamię już na zawsze. Szczęśliwa miłość istnieje tylko w książkach. Ta prawdziwa, w realnym świecie, nie wygląda tak cudownie. Na cholerę więc komuś takie uczucie, które rani bardziej, niż cokolwiek innego? Prychnąłem pod nosem, odwracając wzrok od dziewczyny. Wytrzymałem trzy sekundy. Tak, liczyłem.
Dlaczego jestem taki uczuciowy?
Nie, to nie wygląda dobrze, powinienem zacząć się kontrolować.
Głęboko w środku wiem, że to nigdy nie działa.
Ale możesz leżeć ze mną,
Aby nie bolało.
Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, marzyłem o swojej własnej księżniczce, której będę mógł dać nawet gwiazdkę z nieba. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. Moje dzieciństwo naprawdę nie było złe i przez chwilę zapragnąłem znów być dzieckiem. Tak, to byłoby cudowne; żyć w ciągłym przekonaniu, że świat jest piękny, że życie to dar, a miłość jest najsilniejsza. Wszystko to okazało się kłamstwem. Nic nie było prawdziwe i poczułem dziwne ukłucie rozczarowania. Moje serce coraz częściej dawało o sobie znać. Ponownie pokręciłem głową, jakby próbując odgonić własne myśli. Nie odeszły.
Och, czy nie zechciałabyś zostać ze mną?
Bo Ty jesteś wszystkim czego potrzebuje.
Jest oczywiste, że to nie miłość.
Ale kochanie zostań ze mną.
- Nie kocham cię - szepnąłem uparcie, przymykając oczy. Kiedy tylko to wypowiedziałem, w mojej głowie rozpętała się wojna.
Czyżbym właśnie skłamał? Czy moje uczucia do tej przeklętej Carter można było nazwać miłością? Przecież ja nie potrafię kochać i nigdy się nie nauczę. Nawet gdybym chciał, nie dam rady. Ale nie chcę. Nie chcę cierpieć przez własną głupotę i serce. Nie pokocham. Nikogo. Nigdy. Ale czy aby nie jest za późno?
Och, czy nie zechciałabyś zostać ze mną?
Bo Ty jesteś wszystkim czego potrzebuje.
Jest oczywiste, że to nie miłość.
Ale kochanie zostań ze mną.
Zerwałem się z krzesła, które leżałoby po chwili na ziemi, gdyby nie mój refleks. Zacząłem ponownie krążyć po całej sali, nerwowo tupiąc butami, które niosły echo po skrzydle. To była chwila, w której emocje i uczucia mną zawładnęły; nie mogłem sobie na to pozwolić. A wszystko przez nią. Wszystko przez piękną Effy, która skradła moje serce. Kolejna łza na moim policzku. Jak w tak krótkim czasie mogłem obdarzyć ją tak silnym uczuciem? Poczułem, że muszę to wszystko jak najszybciej przerwać. Nie mogłem dopuścić do tego, aby stać się słabym. Malfoyowie nie kochają nikogo, oprócz samych siebie. Gdybym tylko odszedł, byłoby lepiej. I dla mnie, i dla niej. Nie mogę być słaby. Nie mogę kochać. Nie tej kobiety, nie teraz, kiedy stanę się jednym z pionków zła. Nie mogę jej kochać.
Jest oczywiste, że to nie miłość.
Ale kochanie zostań ze mną.
- Żegnaj - wyszeptałem.
Ostatni raz podszedłem do niej i spojrzałem na nią. Jej wyraz twarzy nadal się nie zmieniał, zupełnie, jakby była martwa. Odrzuciłem od siebie tę myśl. Poczułem mocne szarpnięcie w okolicach klatki piersiowej. Wstrzymałem na chwilę oddech. Było za późno na ratunek. Dawny Draco zniknął i już nigdy nie miał wrócić. Stałem się słaby.
Ostatni raz podszedłem do niej i spojrzałem na nią. Jej wyraz twarzy nadal się nie zmieniał, zupełnie, jakby była martwa. Odrzuciłem od siebie tę myśl. Poczułem mocne szarpnięcie w okolicach klatki piersiowej. Wstrzymałem na chwilę oddech. Było za późno na ratunek. Dawny Draco zniknął i już nigdy nie miał wrócić. Stałem się słaby.
Złożyłem na jej bladych, zaschniętych ustach delikatny pocałunek, który miał być naszym ostatnim. Odetchnąłem głęboko i szybko wyszedłem; gdybym został chwilę dłużej, nie byłbym w stanie odejść.
*
Z każdą chwilą spędzoną w pociągu Hogwart-Londyn byłem coraz bliżej domu. Zaśmiałem się cicho; czy to można nazwać domem? W mojej głowie dom zawsze był i zawsze będzie miejscem, do którego wraca się z chęcią, za którym się tęskni. Dom to miłość, a Malfoy Manor nią nie było. Nie miało dla mnie żadnego znaczenia; jedynie złe wspomnienia mnie z nim wiązały.
Spojrzałem powoli na przyjaciela siedzącego naprzeciwko mnie. Blaise z zamyśleniem wpatrywał się za szybę. W jego oczach dostrzegłem to, co w moich, patrząc na odbicie w lustrze. Wielki strach przed tym, co będzie. Przynajmniej wiedziałem, że nie siedzę sam w tym syfie. Było to może marny rodzaj otuchy, a jednak miałem ochotę odetchnąć z ulgą.
- Blaise - zacząłem. Nie spojrzał na mnie. - Blaise - powtórzyłem, nieco głośniej.
Jego spojrzenie powoli, z ociągnięciem skierowało się na mnie. Ciemne, niemal czarne oczy Zabiniego przeszywały mnie na wskroś, jak zawsze. O ile nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, teraz chciałem zapaść się pod ziemię. Czułem, jakby odbierał mi moją tajną broń. Czytał ze mnie jak z otwartej księgi.
- Tak, Smoku? - odparł, a ja wyczułem w jego głosie drżenie.
- Siedzimy w tym razem - oznajmiłem.
- Wiem - potwierdził, spuszczając wzrok.
- I razem zginiemy, Diable. Całe piekło należy do nas - dodałem.
Znów na mnie spojrzał i zaobserwowałem, że strach malujący się w jego oczach ustąpił pewnego rodzaju radości.
- Zmieniłeś się - zauważył. Prychnąłem.
- To życie mnie zmieniło.
- Racja - zamyślił się na chwilę. - Ona cię zmieniła.
- Jaka ona? - spytałem, przeczesując swoje blond włosy. Zawsze tak robiłem, gdy byłem zdenerwowany; taki nawyk.
- Ona.
- Diable, ile mam ci powtarzać, że...
- Że robisz to tylko dla tego, żeby się z nią przespać? - kiwnąłem głową. - Cóż, musisz się postarać, jeśli chcesz, żebym uwierzył w tę bajeczkę.
- Nie wiem, co siedzi w twojej głowie, ale uwierz, że ona nic dla mnie nie znaczy.
- Mylisz się, Smoku - jego pewny siebie głos nieco mnie zadziwił. Patrzył hardo prosto w moje oczy, a ja poczułem zakłopotanie.
- Doprawdy?
- Znam cię od dziesięciu lat. Wiem o tobie zdecydowanie więcej, niż się spodziewasz - oznajmił spokojnie. Przejrzał mnie na wylot, jak zawsze.
- W takim razie znasz mnie źle, Diable, skoro sądzisz, że byłbym w stanie pokochać. Ja nie mam serca, nie wiem, co to miłość. Jedyne co czuję to strach o swój tyłek - to bolało mnie niemal tak bardzo, jak pożegnanie z Elizabeth. Po prostu, tak musiało być.
- Skoro tak mówisz - kiwnął głową, a ja miałem ochotę odetchnąć z ulgą. - Ale wiedz, że i tak ci w to nie uwierzę, choćbyś nie wiem jak się starał - dodał. - Idę do toalety.
Wyszedł, a ja czułem, że długo nie wróci; z pewnością umówił się z Dafne Greengrass. Od dawna wiedziałem, że ta dwójka ma się ku sobie. Nie spodziewałem się jednak, że sobie to wyznają i zaczną się spotykać - zwłaszcza, kiedy blondynka ledwo poznała swojego przyszłego męża. I nagle zamyśliłem się.
Rodzice wspominali, że dowiem się, kto zostanie moją żoną. Prychnąłem. Nigdy nie chciałem żenić się z przymusu. Wolałem do końca życia być samotny - tak, to zdecydowanie byłaby najlepsza dla wszystkich opcja. Nie potrafiłbym pokochać żadnej kobiety, która nie miałaby jej oczu, jej ust, jej zadartego noska, jej delikatnych piegów, jej figury, jej dłoni, jej zapachu. Nie byłbym w stanie poczuć czegokolwiek do kogoś, kto nie byłby nią.
Zaraz, zaraz. Czy ja właśnie przyznałem sam przed sobą, że kocham Elizabeth Carter? Zaśmiałem się pod nosem. Nie, to niemożliwe. Nie w tym świecie, nie teraz, kiedy dzieje się tyle zła. Nie teraz, kiedy ja mam do tego zła dołączyć i je poszerzać. Nie, po prostu nie. Nie mogę jej kochać, nie mogę o niej myśleć. Nie mogę czuć niczego, bo on to wykorzysta. Wystarczy, że zobaczy słabość w moich oczach i już po mnie. Jestem martwy, a ona razem ze mną. Cholera.
Spojrzałem powoli na przyjaciela siedzącego naprzeciwko mnie. Blaise z zamyśleniem wpatrywał się za szybę. W jego oczach dostrzegłem to, co w moich, patrząc na odbicie w lustrze. Wielki strach przed tym, co będzie. Przynajmniej wiedziałem, że nie siedzę sam w tym syfie. Było to może marny rodzaj otuchy, a jednak miałem ochotę odetchnąć z ulgą.
- Blaise - zacząłem. Nie spojrzał na mnie. - Blaise - powtórzyłem, nieco głośniej.
Jego spojrzenie powoli, z ociągnięciem skierowało się na mnie. Ciemne, niemal czarne oczy Zabiniego przeszywały mnie na wskroś, jak zawsze. O ile nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, teraz chciałem zapaść się pod ziemię. Czułem, jakby odbierał mi moją tajną broń. Czytał ze mnie jak z otwartej księgi.
- Tak, Smoku? - odparł, a ja wyczułem w jego głosie drżenie.
- Siedzimy w tym razem - oznajmiłem.
- Wiem - potwierdził, spuszczając wzrok.
- I razem zginiemy, Diable. Całe piekło należy do nas - dodałem.
Znów na mnie spojrzał i zaobserwowałem, że strach malujący się w jego oczach ustąpił pewnego rodzaju radości.
- Zmieniłeś się - zauważył. Prychnąłem.
- To życie mnie zmieniło.
- Racja - zamyślił się na chwilę. - Ona cię zmieniła.
- Jaka ona? - spytałem, przeczesując swoje blond włosy. Zawsze tak robiłem, gdy byłem zdenerwowany; taki nawyk.
- Ona.
- Diable, ile mam ci powtarzać, że...
- Że robisz to tylko dla tego, żeby się z nią przespać? - kiwnąłem głową. - Cóż, musisz się postarać, jeśli chcesz, żebym uwierzył w tę bajeczkę.
- Nie wiem, co siedzi w twojej głowie, ale uwierz, że ona nic dla mnie nie znaczy.
- Mylisz się, Smoku - jego pewny siebie głos nieco mnie zadziwił. Patrzył hardo prosto w moje oczy, a ja poczułem zakłopotanie.
- Doprawdy?
- Znam cię od dziesięciu lat. Wiem o tobie zdecydowanie więcej, niż się spodziewasz - oznajmił spokojnie. Przejrzał mnie na wylot, jak zawsze.
- W takim razie znasz mnie źle, Diable, skoro sądzisz, że byłbym w stanie pokochać. Ja nie mam serca, nie wiem, co to miłość. Jedyne co czuję to strach o swój tyłek - to bolało mnie niemal tak bardzo, jak pożegnanie z Elizabeth. Po prostu, tak musiało być.
- Skoro tak mówisz - kiwnął głową, a ja miałem ochotę odetchnąć z ulgą. - Ale wiedz, że i tak ci w to nie uwierzę, choćbyś nie wiem jak się starał - dodał. - Idę do toalety.
Wyszedł, a ja czułem, że długo nie wróci; z pewnością umówił się z Dafne Greengrass. Od dawna wiedziałem, że ta dwójka ma się ku sobie. Nie spodziewałem się jednak, że sobie to wyznają i zaczną się spotykać - zwłaszcza, kiedy blondynka ledwo poznała swojego przyszłego męża. I nagle zamyśliłem się.
Rodzice wspominali, że dowiem się, kto zostanie moją żoną. Prychnąłem. Nigdy nie chciałem żenić się z przymusu. Wolałem do końca życia być samotny - tak, to zdecydowanie byłaby najlepsza dla wszystkich opcja. Nie potrafiłbym pokochać żadnej kobiety, która nie miałaby jej oczu, jej ust, jej zadartego noska, jej delikatnych piegów, jej figury, jej dłoni, jej zapachu. Nie byłbym w stanie poczuć czegokolwiek do kogoś, kto nie byłby nią.
Zaraz, zaraz. Czy ja właśnie przyznałem sam przed sobą, że kocham Elizabeth Carter? Zaśmiałem się pod nosem. Nie, to niemożliwe. Nie w tym świecie, nie teraz, kiedy dzieje się tyle zła. Nie teraz, kiedy ja mam do tego zła dołączyć i je poszerzać. Nie, po prostu nie. Nie mogę jej kochać, nie mogę o niej myśleć. Nie mogę czuć niczego, bo on to wykorzysta. Wystarczy, że zobaczy słabość w moich oczach i już po mnie. Jestem martwy, a ona razem ze mną. Cholera.
*
Wchodząc do Malfoy Manor poczułem ten sam chłód, co zawsze, kiedy wracałem do domu. Rezydencja była ogromna i nietrudno było się w niej zgubić. Kiedy tylko przekroczyłem próg, przypomniałem sobie, dlaczego tak nienawidzę tego miejsca. Tak było zawsze, gdy przyjeżdżałem. Zawsze.
Nim zdążyłem zrobić chociaż jeden krok, przede mną stanął nasz skrzat domowy. Na jego twarzy malowała się radość i podekscytowanie, a ja prychnąłem cicho.
- Paniczu Malfoy, witamy w domu - powiedział.
Wywróciłem oczami; jedyne, czego w tej chwili pragnąłem, to udać się do swojej sypialni i zasnąć na zawsze. Tak, to byłoby wspaniałe.
- Gdzie moi rodzice? - spytałem, nawet nie siląc się na miły ton. Skrzat był do tego przyzwyczajony.
- Państwo Malfoy rozkazali, aby rozpakował pan swoje rzeczy, a następnie zjawił się w bawialni - istota ukłoniła się nisko, a następnie zniknęła.
Wziąłem głęboki oddech, po czym wspiąłem się po długich, czarnych schodach. Na pierwszym piętrze skręciłem w prawo. Kiedy doszedłem do końca korytarza, złapałem za klamkę drzwi mojego pokoju. Wyglądał tak, jak zawsze.
Urządzony był w barwach Slytherinu; uwielbiałem zieleń nie tylko z powodu domu w Hogwarcie. Uspokajała mnie i zawsze, kiedy miałem ochotę kogoś rozszarpać, zaszywałem się w sypialni i spoglądałem na ścianę. Może to dziwne, ale mi pomagało.
Położyłem kufer na podłodze, tuż obok łóżka. Wiedziałem, że skrzaty zajmą się rozpakowaniem moich ubrań. Nie musiałem robić zupełnie nic. Podszedłem powoli do lustra; moje włosy były w zupełnym nieładzie, jednak od początku tego roku nie dbałem o to. Moja twarz była nieco bledsza i chudsza, niż zwykle, ale to nie miało znaczenia. Poprawiłem czarną marynarkę i rzucając ostatnie spojrzenie własnemu odbiciu, opuściłem pomieszczenie. Ponownie skierowałem się na dół, do bawialni. Obawiałem się spotkania z ojcem. Za matką natomiast się stęskniłem; była jedyną osobą, która kiedykolwiek okazała mi miłość. Szanowałem ją jak nikogo innego.
Dostrzegłem ich, siedzących na wielkiej kanapie. Rozmawiali przyciszonymi głosami, a kiedy mnie dostrzegli, umilkli. Wysiliłem się na słaby uśmiech.
- Draco - szepnęła Narcyza, podchodząc do mnie i przyciągając do siebie. W matczynych ramionach poczułem się bezpiecznie, to uczucie minęło jednak, gdy powoli się ode mnie odsunęła. Na jej twarzy malowało się szczęście.
- Synu - ojciec skinął głową, a ja uczyniłem to samo.
- Witaj, ojcze - przywitałem się równie chłodnym tonem, co on.
Lucjusz Malfoy nigdy nie okazywał nikomu uczuć. Był bezlitosny dla swoich skrzatów. Uważał się za lepszego, chociaż dla mnie był zwykłym śmieciem. Kiedy coś mu się nie podobało, byłem torturowany; z biegiem czasu przyzwyczaiłem się do bólu. Nie potrafiłem mu jednak wybaczyć. Znienawidziłem go, kiedy miałem trzynaście lat.
- Usiądź, Draco - rozkazał, a ja wykonałem jego polecenie, nie chcąc mu się narazić już pierwszego dnia. Spojrzałem na niego wyczekująco.
- Jak w szkole? - spytała mama, ale została skarcona wzrokiem Lucjusza. Głupi frajer.
- Nie o tym będziemy rozmawiać, Narcyzo.
- Racja - szepnęła i odwróciła się. Nienawidziłem, kiedy ją tak traktował; zupełnie, jakby wcale nie była jego żoną, jakby była czymś pokroju skrzata domowego.
- A więc synu - zaczął ponownie, kładąc rękę na moim ramieniu. Pragnąłem ją odtrącić, wziąć matkę za rękę i teleportować się jak najdalej. - Zbliża się ten dzień.
- Wiem - oznajmiłem chłodno.
- I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów - dodał, nawet na mnie nie patrząc.
- Jestem tego świadomy, ojcze - ostatnie słowo niemal wyplułem z pogardą. Nie mogłem spoglądać na tego człowieka. Wzbudzał we mnie obrzydzenie.
- Dobrze, Draco - jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, który najprawdopodobniej miał być uśmiechem. Prychnąłem w myślach.
- To wszystko?
- Tak, możesz odejść.
Nawet na niego nie patrząc, szybko wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. Mijając matkę, spojrzałem na nią ze słabym uśmiechem, który odwzajemniła. Zawsze była taka szczera w stosunku do mnie, dla mnie ściągała swoją maskę obojętności, którą nakładała przy ojcu, własnej siostrze i większości Śmierciożerców.
Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak taka wspaniała osoba jak Narcyza mogła wyjść za takiego drania. Kiedy jej o tym powiedziałem, mając dziesięć lat, zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie z czułością. Powiedziała wtedy, że ojciec kocha ją na swój własny, pokręcony sposób, a ona to uczucie odwzajemnia.
Ojciec nigdy nie podniósł ani ręki, ani różdżki na matkę. Darzył ją dużym szacunkiem. Cieszyłem się z tego, bo gdyby coś jej zrobił, nie ręczyłbym za siebie. Swoje tortury mogłem znosić, ale nie pozwoliłbym, aby krzywdził Narcyzę. Nigdy.
Wchodząc do swojej sypialni, nie marzyłem o niczym innym, jak o ucieczce jak najdalej od przeklętego Malfoy Manor.
Nim zdążyłem zrobić chociaż jeden krok, przede mną stanął nasz skrzat domowy. Na jego twarzy malowała się radość i podekscytowanie, a ja prychnąłem cicho.
- Paniczu Malfoy, witamy w domu - powiedział.
Wywróciłem oczami; jedyne, czego w tej chwili pragnąłem, to udać się do swojej sypialni i zasnąć na zawsze. Tak, to byłoby wspaniałe.
- Gdzie moi rodzice? - spytałem, nawet nie siląc się na miły ton. Skrzat był do tego przyzwyczajony.
- Państwo Malfoy rozkazali, aby rozpakował pan swoje rzeczy, a następnie zjawił się w bawialni - istota ukłoniła się nisko, a następnie zniknęła.
Wziąłem głęboki oddech, po czym wspiąłem się po długich, czarnych schodach. Na pierwszym piętrze skręciłem w prawo. Kiedy doszedłem do końca korytarza, złapałem za klamkę drzwi mojego pokoju. Wyglądał tak, jak zawsze.
Urządzony był w barwach Slytherinu; uwielbiałem zieleń nie tylko z powodu domu w Hogwarcie. Uspokajała mnie i zawsze, kiedy miałem ochotę kogoś rozszarpać, zaszywałem się w sypialni i spoglądałem na ścianę. Może to dziwne, ale mi pomagało.
Położyłem kufer na podłodze, tuż obok łóżka. Wiedziałem, że skrzaty zajmą się rozpakowaniem moich ubrań. Nie musiałem robić zupełnie nic. Podszedłem powoli do lustra; moje włosy były w zupełnym nieładzie, jednak od początku tego roku nie dbałem o to. Moja twarz była nieco bledsza i chudsza, niż zwykle, ale to nie miało znaczenia. Poprawiłem czarną marynarkę i rzucając ostatnie spojrzenie własnemu odbiciu, opuściłem pomieszczenie. Ponownie skierowałem się na dół, do bawialni. Obawiałem się spotkania z ojcem. Za matką natomiast się stęskniłem; była jedyną osobą, która kiedykolwiek okazała mi miłość. Szanowałem ją jak nikogo innego.
Dostrzegłem ich, siedzących na wielkiej kanapie. Rozmawiali przyciszonymi głosami, a kiedy mnie dostrzegli, umilkli. Wysiliłem się na słaby uśmiech.
- Draco - szepnęła Narcyza, podchodząc do mnie i przyciągając do siebie. W matczynych ramionach poczułem się bezpiecznie, to uczucie minęło jednak, gdy powoli się ode mnie odsunęła. Na jej twarzy malowało się szczęście.
- Synu - ojciec skinął głową, a ja uczyniłem to samo.
- Witaj, ojcze - przywitałem się równie chłodnym tonem, co on.
Lucjusz Malfoy nigdy nie okazywał nikomu uczuć. Był bezlitosny dla swoich skrzatów. Uważał się za lepszego, chociaż dla mnie był zwykłym śmieciem. Kiedy coś mu się nie podobało, byłem torturowany; z biegiem czasu przyzwyczaiłem się do bólu. Nie potrafiłem mu jednak wybaczyć. Znienawidziłem go, kiedy miałem trzynaście lat.
- Usiądź, Draco - rozkazał, a ja wykonałem jego polecenie, nie chcąc mu się narazić już pierwszego dnia. Spojrzałem na niego wyczekująco.
- Jak w szkole? - spytała mama, ale została skarcona wzrokiem Lucjusza. Głupi frajer.
- Nie o tym będziemy rozmawiać, Narcyzo.
- Racja - szepnęła i odwróciła się. Nienawidziłem, kiedy ją tak traktował; zupełnie, jakby wcale nie była jego żoną, jakby była czymś pokroju skrzata domowego.
- A więc synu - zaczął ponownie, kładąc rękę na moim ramieniu. Pragnąłem ją odtrącić, wziąć matkę za rękę i teleportować się jak najdalej. - Zbliża się ten dzień.
- Wiem - oznajmiłem chłodno.
- I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów - dodał, nawet na mnie nie patrząc.
- Jestem tego świadomy, ojcze - ostatnie słowo niemal wyplułem z pogardą. Nie mogłem spoglądać na tego człowieka. Wzbudzał we mnie obrzydzenie.
- Dobrze, Draco - jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, który najprawdopodobniej miał być uśmiechem. Prychnąłem w myślach.
- To wszystko?
- Tak, możesz odejść.
Nawet na niego nie patrząc, szybko wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. Mijając matkę, spojrzałem na nią ze słabym uśmiechem, który odwzajemniła. Zawsze była taka szczera w stosunku do mnie, dla mnie ściągała swoją maskę obojętności, którą nakładała przy ojcu, własnej siostrze i większości Śmierciożerców.
Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak taka wspaniała osoba jak Narcyza mogła wyjść za takiego drania. Kiedy jej o tym powiedziałem, mając dziesięć lat, zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie z czułością. Powiedziała wtedy, że ojciec kocha ją na swój własny, pokręcony sposób, a ona to uczucie odwzajemnia.
Ojciec nigdy nie podniósł ani ręki, ani różdżki na matkę. Darzył ją dużym szacunkiem. Cieszyłem się z tego, bo gdyby coś jej zrobił, nie ręczyłbym za siebie. Swoje tortury mogłem znosić, ale nie pozwoliłbym, aby krzywdził Narcyzę. Nigdy.
Wchodząc do swojej sypialni, nie marzyłem o niczym innym, jak o ucieczce jak najdalej od przeklętego Malfoy Manor.
*
Dni w rezydencji mijały mi dziwnie spokojnie. Trzeciego dnia swojego pobytu, dzień przed Wigilią, skrzaty domowe biegały tam i z powrotem, wieszając świąteczne ozdoby i inne bzdety, które według mnie były zupełnie niepotrzebne.
Schodząc do wielkiej jadalni, ujrzałem Stworka, który piekł ciasto. Inne skrzaty zajęły się resztą dań, które miały tego dnia zagościć na stole. Rozejrzałem się i dostrzegłem matkę, która dyrygowała służącymi wieszającymi ozdoby.
- Dzień dobry, Draco - uśmiechnęła się do mnie i wróciła do swojego zajęcia.
Usiadłem przy wielkim, czarnym stole.
- Po co to wszystko? - spytałem, przyglądając jej się ze skupieniem. Widziałem zmieszanie na jej twarzy.
- Chcę, żebyś choć w połowie poczuł świąteczną atmosferę - wyjaśniła.
- Nie musisz - odparłem. Podeszła bliżej.
- Draco, zmieniłeś się. Czy to przez...
- Tak, mamo. To przez to, że nie mogę decydować o własnej przyszłości. To przez to, że ciągle ktoś kieruje moim życiem, nie dając mi się wtrącić. To przez to, że nigdy nie mogłem i nie będę mógł mieć własnego zdania.
Widziałem smutek na jej zmęczonej twarzy i poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Nigdy nie chciałem, aby było jej przykro z mojego powodu. Nie chciałem być jak Lucjusz Malfoy.
Widziałem smutek na jej zmęczonej twarzy i poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Nigdy nie chciałem, aby było jej przykro z mojego powodu. Nie chciałem być jak Lucjusz Malfoy.
- Draco - jej dłoń znalazła się na mojej, a ona usiadła na krześle naprzeciwko. - Wiem, że to wszystko ci się nie podoba i uwierz, że nie tylko ty tak uważasz - westchnęła. - Niestety, dobrze wiesz, że twojemu ojcu nie można się sprzeciwić.
- Wiem - kiwnąłem ledwo zauważalnie głową, a ona uśmiechnęła się do mnie słabo.
- To wszystko się skończy, kiedy Potter zabije Czarnego Pana.
- Skąd pewność, że to on wygra? - prychnąłem pod nosem; nie wyobrażałem sobie śmierci Voldemorta z rąk Złotego Dziecka.
- To nie pewność, ale nadzieja, Draco - wyjaśniła cicho.
- Nadzieja matką głupich.
- Czasem tylko ona trzyma nas przy życiu - wstała i wróciła do poprzedniego zajęcia.
Zastanowiłem się. Miała zupełną rację. Tylko to dodawało radości większości w tych czasach. Tylko to sprawiało, że niektórzy się nie poddawali. Tylko nadzieja, której było coraz mniej. I dla mnie, i dla Pottera, i dla szlam, i dla czystokrwistych, i dla mugoli. Dla każdego.
*
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się nerwowo dookoła; byłem w nieznanym sobie miejscu. Ciemne pomieszczenie nieco mnie przerażało. Moje serce biło nienaturalnie szybko, dłonie się trzęsły, a pot spływał po moim czole. Dyszałem ciężko, nie byłem w stanie opanować oddechu.
Zmrużyłem oczy. Widziałem wielki, czarny fortepian, stojący naprzeciw łóżka, na którym leżałem. Wszystko było czarne. Zupełnie, jakbym znalazł się w jakiejś trumnie bez wyjścia. Wstrzymałem oddech. Nie panując nad swoim ciałem, wstałem w posłania i skierowałem swoje kroki w stronę instrumentu. Nim się zorientowałem, moje palce zaczęły wybijać melodię. Z przerażaniem zauważyłem, iż była to pieśń czarodziejska, grana na każdym pogrzebie. Nie byłem jednak w stanie przestać. Usłyszałem syk; nie odwróciłem się. Nie zareagowałem w żaden sposób, nawet, kiedy poczułem coś zaciskającego się na mojej bladej szyi. Po prostu grałem.
Traciłem oddech, a wąż dusił mnie coraz mocniej. Mimo wszystko moje palce nie odrywały się od białych klawiszy. Z moich oczu poleciały łzy.
- Zawiodłeś mnie, Draconie - usłyszałem tuż przy swoim uchu; wąż zniknął. Zamiast niego stał za mną Czarny Pan.
Nie byłem w stanie wydobyć z gardła ani jednego słowa. Poruszałem ustami, nie wydając żadnego, nawet najbardziej cichego dźwięku.
- Wiesz, jaka czeka cię za to kara - syknął. - Avada Kedavra!
Obudziłem się zdyszany.
****************************
No to mamy ósmy rozdział.
Przyznaję, że jestem bardzo zdziwiona.
Wchodzę dziś na bloga, a tu 4000 wejść i
100 komentarzy :)
Naprawdę bardzo się cieszę, że ktoś
czyta moje wypociny.
Najbardziej dziękuję jednak tym, którzy
znajdują choć chwilę, aby dodać komentarz.
Dziękuję, że jesteście!
na brodę Hagrida i gacie Merlina
OdpowiedzUsuńnie zdziw się, jeśli mój komentarz będzie trochę chaotyczny
po prostu zrobiłaś coś niemożliwego i to jest takie nieprawdopodobne...
może najpierw co do rozdziału
piosenka na początku idealnie dopasowana do stanu, w jakim znalazł się Malfoy
na dodatek jest to jedna z moich ulubionych piosenek, które kojarzą mi się z wieloma miłymi chwilami, które wydarzyły się w stosunkowo niedługim czasie
napisany ładnie, czysto i bezbłędnie
dobry pomysł z tym pisaniem jako Draco, naprawdę ci to wyszło za co gratuluję, bo wszyscy wiemy, że niełatwo wcielić się w Malfoya
założę się, że twoim zmartwieniem podczas publikowania było to, że komuś nie spodoba się twój opis uczuć Draco, że źle to zrobiłaś
rozwieję twoje wątpliwości jednym zdaniem: NAPISAŁAŚ TO IDEALNIE
a co najlepsze (a może najgorsze) dokonałaś rzeczy niemożliwej
w z r u s z y ł a ś m n i e!
w pierwszej części, kiedy Draco odwiedził Effy, wystarczyła chwila, abym zaczęła ryczeć jak idiotka
nigdy, ale to NIGDY nie popłakałam się, czytając bloga
na dodatek nie stało się nic szczególnego, a jednak nie mogłam się opanować i potrzebowałam długiej przerwy, aby ponownie zabrać się do czytania
przyznaję, że czytam ten rozdział chyba trzynasty raz i zaraz zamierzam to zrobić znowu i znowu, i znowu ;-P
pisz dalej, nie poddawaj się i pamiętaj, że nawet jeśli nie dostaniesz tego, czego oczekujesz, jeśli będę nawet jedyną osobą, która to skomentuje, wyświetlenia wskazują, że ktoś to czyta i docenia twoją pracę
pozdrawiam cieplutko
trzymaj się
Ania Finningan
Dziękuję Aniu :) Każdy twój komentarz strasznie motywuje mnie do działania. Również pozdrawiam :)
UsuńCześć i czołem!
OdpowiedzUsuńMoże od początku - nazywam się Adelaide Blue i dopiero dziś znalazłam twoje opowiadanie, a to mój pierwszy komentarz. Tematyka Potterowska jest od zawsze jedną z moich ulubionych, a jednak jak na razie pozostaję jedynie czytelnikiem. Dlaczego? Może dlatego, że obawiam się, że jeśli zabiorę się za pisanie czegoś swojego związanego z HP, spapram to i będę miała do siebie żal, a tego chciałabym uniknąć :)) Tak więc raz po raz zabieram się za czytanie kolejnych opowiadań. Jedne są lepsze, drugie gorsze. Jedne nawiązują bezpośrednio do Trójcy Hogwartu, inne opowiadają o bohaterach drugoplanowych, lub całkiem wymyślonych. Jedni autorzy mają dobry styl pisania i nie popełniają błędów, inni piszą w sposób tak niezrozumiały i wręcz głupi, że nie da się tego czytać. Spotkałam się naprawdę z setkami blogasków, które opowiadały o DrAcUsIu i panience MiOnCe, którzy się pokochali i od razu rzucili się sobie w ramiona. To było bardzo żałosne i czasami sama zastanawiałam się, dlaczego ludzie bez talentu pisarskiego (taka prawda) zabierają się za tworzenie blogów. Mimo wszystko spotkałam się również z dziesiątkami dobrych opowiadań. Każde z nich przykuło moją uwagę w jakiś szczególny sposób, zmuszając mnie do dalszego czytania. Takich blogów jest naprawdę niewiele i wiesz co? Twój już do nich należy :)) Może nie piszesz zachwycająco, może popełniasz błędy - jak każdy zresztą - i może nie jest to wybitne i oryginalne opowiadanie, a jednak chwyciłaś mnie za serce. Elizabeth strasznie kojarzy mi się z samą sobą. Na dodatek ja również całkiem niedawno zapadłam w śpiączkę, o czym za wszelką cenę staram się zapomnieć. Czytając, czuję, jakbym to ja była główną bohaterką, jakby to były moje przeżycia. To jest piękne, moja droga. Zachwyciłaś mnie w stu procentach i jestem pewna, że zostanę tu do końca.
Zawsze :))
Bardzo się cieszę, dziękuję za tak długi komentarz :)
Usuńno nie wierze! przeczytalam rozdzial na lekcji bo nie moglam sie powstrzymac a teraz musze, po prostu musze skomentowac! z pewnoscia poryczenie sie na fizyce wygladalo komicznie, ale co poradze na to, ze zawsze latwo sie wzruszam? no nic, na razie napisze tylko tyle, ze bardzo mi sie podoba, ale jak wroce do domu, mozesz liczyc na dluuuuuugi omentarz
OdpowiedzUsuńMiło mi, pozdrawiam :)
UsuńPlanowałam nie komentować, dopóki nie nazbieram większej ilości spostrzeżeń, którymi mogłabym się z Tobą podzielić. Ale ten rozdział po prostu spadł mi z nieba i całkowicie mnie oczarował. Byłam bardzo zmęczona po całym dniu i potrzebowałam zrobić coś miłego i relaksującego, ale wszystko wydawało mi się zbyt męczące. I wtedy zobaczyłam rozdział, który był po prostu idealny na moje samopoczucie, więc dzięki Ci wielkie. <3
OdpowiedzUsuńTen rozdział tak mnie wciągnął, że nawet nie miałam czasu ani ochoty patrzeć na tekst od strony poprawności i tam innych pierdół. Ten sposób narracji, szczerość płynąca z monologu Draco - coś pięknego. Naprawdę genialnie Ci to wyszło. W dodatku na początku spodziewałam się, że Effy jednak się obudzi (choć im bliżej byłam odejścia Draco tym bardziej w to wątpiłam, biorąc pod uwagę Twoje podejście), a tu nie i to mi się podoba. To dlatego, że bardzo lubię elementy zaskoczenia.
W sumie jedyne niedociągnięcie, które przykuło moją uwagę, to sposób zapisu w dialogach. Tekst po myślniku może dotyczyć tylko i wyłącznie osoby, która wcześniej się wypowiada. Jeżeli chcesz napisać reakcję kogoś innego, należy to zrobić w osobnym akapicie. Tak jak masz tutaj:
"- Zmieniłeś się - zauważył. Prychnąłem.
- To życie mnie zmieniło."
Należałoby zapisać:
"-Zmieniłeś się - zauważył.
Prychnąłem.
- To życie mnie zmieniło."
Ewentualnie to prychnięcie dać po myślniku po wypowiedzi Dracona. W momencie kiedy Draco sam mówi i nikt mu nie odpowiada, ale dajesz dłuższy opis uczuć czy czynności, które wykonuje po wypowiedzeniu czegoś, też lepiej dać to 'powiedział', czy 'pomyślał' po myślniku, ale potem dąć kropkę, a co on tam dalej robił już od akapitu. Tak mówię, bo po prostu taki tekst w środku wtrącenia nie wygląda dobrze. Ale to tak tylko dla informacji, nie zmienia faktu, że wciąż jestem zakochana w tym rozdziale i z niecierpliwością czekam na następny. ^^
Pozdrawiam i życzę weny
Bardzo ci dziękuję za wytknięcie błędu. Postaram się już więcej go nie popełniać :)
UsuńRównież pozdrawiam ;)