Rozdział 20: Astoria Malfoy

środa, 20 maja 2015
          Nadszedł dzień, w którym przyszli małżonkowie mieli się spotkać i lepiej poznać. Pani Greengrass już kilka dni wcześniej wysłała sowę z zaproszeniem na obiad. Rodzice wybranka Astorii z chęcią przyjęli prośbę. Dlatego też od rana pani domu krzątała się po kuchni. Chciała, aby wszystko było idealne.
          Astoria nie wykazywała żadnego, nawet najmniejszego entuzjazmu. Czuła się okropnie i marzyła jedynie o tym, by uciec do Seamusa - on jedyny miał prawo do jej serca. Dafne wspierała ją z całych sił. Wiedziała, jakie trudne może być to dla siostry. Wbrew wszystkiemu, Astoria miała dopiero czternaście lat, nie była jeszcze dojrzałą kobietą. Tymczasem musiała poznać swojego przyszłego męża; nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. Szatynka usiadła na swoim łóżku, wpatrując się w okno. Była piękna pogoda - błękitne, bezchmurne niebo i wielkie słońce rażące wszystkich swoimi natrętnymi promieniami.
          Dziewczyna chciała uciec jak najdalej. Myślami była daleko od rodzinnego domu, od mamy i taty, od swojego przyszłego małżonka. Niestety, jej ciało i dusza nie miały możliwości ucieczki. Była bezradna. Nie miała prawa sprzeciwiać się rodzicom. Jedynym wsparciem była Dafne. Siostry zawsze pocieszały się wzajemnie - były nie tylko rodziną, ale i przyjaciółkami. Bezgranicznie sobie ufały. Cieszyły się z tego, że miały siebie. Astoria westchnęła i potrząsnęła głową. W jej głowie malowała się roześmiana twarz Seamusa. Nie mogła o nim myśleć - to tylko pogarszało sprawę, cierpiała jeszcze bardziej. Nie tak to sobie wyobrażała; ona i Finnigan mieli być razem długo i szczęśliwie, nic nie miało zniszczyć ich miłości, tymczasem ten związek nawet nie miał szans by istnieć. Powstrzymała łzy.
          - Astorio! - usłyszała.
          Zignorowała krzyk matki. Zerknęła na zegar; wskazywał godzinę trzynastą trzydzieści. Oznaczało to, że jej przyszły mąż wraz z rodzicami mieli zjawić się w ich domu już za dziesięć minut. Tymczasem ona nie była nawet przygotowana - siedziała w piżamie, z rozczochranymi włosami i zmęczoną twarzą. Nie bardzo się tym przejmowała; wiedziała jednak, że nie może zawieść rodziców. Ku jej uldze, do pokoju wpadła Dafne. Blondynka ubrana była w letnią, zwiewną sukienkę o niebieskim kolorze, który doskonale pasował do jej oczu. Włosy rozpuściła; wyglądała pięknie, jak zawsze. Widząc siostrę, złapała się za głowę i jęknęła.
          - Na Salazara, Astorio! Jak ty wyglądasz? - skrzywiła się.
          - Liczę na to, że w ten sposób ich odstraszę - zakpiła.
          Starsza panna Greengrass wywróciła oczami.
          - Nie ma szans - westchnęła. - A teraz wstawaj i marsz do łazienki. Ja wybiorę ci sukienkę.
          Chcąc nie chcąc, czternastolatka zwlokła się z łóżka i ruszyła do toalety. Czuła się, jakby szła na skazanie. Wcale nie miała ochoty widzieć swojego przyszłego męża - równie dobrze ich pierwsze spotkanie mogłoby odbyć się przy ślubnym kobiercu, za parę lat. Nie odczułaby żadnej różnicy; i tak nigdy nie kochałaby tego mężczyzny, kimkolwiek by się okazał. Podczas kiedy Astoria brała zimny prysznic i próbowała uporać się z rozczochranymi włosami, Dafne przewróciła zawartość jej szafy do góry nogami. Uważała, że młodsza siostra musi oczarować przyszłego męża.
          Kiedy młodsza panna Greengrass w końcu opuściła łazienkę, jęknęła. Wszystkie jej ubrania leżały rozwalone na podłodze. Dafne natomiast stała pomiędzy nimi, z dzikim uśmiechem na twarzy i białym materiałem w dłoni. Była to sukienka - zwiewna, letnia i bardzo dziewczęca. Obcisła w pasie, rozszerzana ku dołu i sięgająca krócej niż do kolan. Astoria nie protestowała, gdy blondynka zarzuciła na nią sukienkę.
          - Nie maluj się, tak jest dobrze - mruknęła jeszcze. - Ubierz te sandałki.. czekaj, gdzieś tutaj je widziałam...
          Nie zważając na zrezygnowaną minę siostry, niemal zanurkowała w setkach porozwalanych ubrań, rozwalając je jeszcze bardziej. Astoria pacnęła się dłonią w czoło i kiwnęła głową z dezaprobatą. Podczas kiedy ona zaśmiewała się z siostry, blondynka stanęła do pionu z tryumfem na twarzy. W rękach trzymała białe, letnie sandałki.
          - Ubieraj.
          W ten sposób Astoria po dokładnie dziesięciu minutach schodziła na dół, przybierając na twarz sztuczny, wymuszony uśmiech. Wyglądała pięknie i była wdzięczna siostrze za pomoc. Dafne dreptała z niechęcią za nią - nie wyglądała na zadowoloną i wcale nie zamierzała tego ukrywać. Tym właśnie się różniły - Astoria nie lubiła sprawiać przykrości innym, dla Dafne było to hobbym. Zerknęła po raz ostatni na blondynkę. Dziewczyna położyła dłoń na jej opalonym ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Niewiele to dało, ale panna Greengrass mogła poczuć, że ma wsparcie. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie, który z pewnością miał być uśmiechem. Postawiła nogę na ostatnim stopniu schodów.
          - Wyglądasz cudownie - usłyszała.
          Pan Greengrass przyglądał się im z szerokim, dumnym uśmiechem. Stał w wielkim przedpokoju, najwyraźniej chcąc przywitać gości. Ubrany był w czarny niczym smoła garnitur. Zarówno Astoria, jak i Dafne, rzadko widywały go tak eleganckim. Była to jednak niepowtarzalna okazja - nie codziennie oddaje się rękę najmłodszej córki.
          Na wielkim stole państwa Greengrass pojawiły się najróżniejsze i najbardziej wykwintne dania. Musi im bardzo zależeć, pomyślała z kpiną i żalem. Przez cały czas miała nadzieję, że wszystko okaże się koszmarem, a ona za chwilę się obudzi. Niestety, nic takiego nie nadeszło zarówno, gdy zasiadła przy stole, jak i wtedy, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała szybko na Dafne. Po chwili skierowała wzrok na zadowoloną minę pani Greengrass.
          - Pójdę otworzyć - oznajmiła uradowana kobieta i niemal pobiegła w stronę przedpokoju.
          Już po paru sekundach Astoria mogła dosłyszeć dźwięk otwieranych drzwi, a następnie głośne stukanie obcasów. Pani domu przywitała się z gośćmi; nie rozpoznawała ich głosów, co przyjęła z ulgą. Niechętnie wstała i powoli ruszyła w stronę drzwi. To, co zobaczyła, wprawiło ją w niedowierzanie. Chciała uciec jak najdalej, krzyczeć z bólu.
          Dostrzegła Draco Malfoya.

*
          Po długich namowach ostatecznie ojciec Pansy Parkinson zgodził się na to, aby wróciła do Hogwartu i ukończyła ostatni rok nauki. Brunetka była z siebie dumna. Nie sądziła, że uda jej się przekonać ojca, a jednak, zgodził się. Cała w skowronkach, postanowiła napisać list do jednej z przyjaciółek. Padło na Elizabeth - wiedziała, że siostry Greengrass tego dnia miały ważnych gości.
          Bez zastanowienia złapała pióro i pergamin. Odsłoniła okna, wpuszczając do pokoju promienie słoneczne. Po chwili usiadła przy biurku. Przez chwilę zastanowiła się, co mogłaby napisać. Po chwili uśmiechnęła się sama do siebie i zaczęła skrobać piórem po pergaminie.

Kochana Effy,

     jak mijają Ci wakacje? U mnie co prawda były małe komplikacje, ale już jest dobrze.
Wakacje dopiero się zaczęły, a ja już za Wami tęsknię. Salazarze, co Wy ze mną robicie.
     Przez ostatnie kilka dni jedyne, co robiłam, to wykłócałam się z ojcem - to było powodem
braku listów do Was. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Do rzeczy. Dlaczego się z 
Nim kłóciłam? Nie pozwalał mi wrócić do Hogwartu na siódmy rok. Na szczęście, udało
mi się go przekonać i dzięki za to Salazarowi, bo nie wytrzymałabym dziesięciu miesięcy
w domu, żyjąc w strachu o własne życie. Tata wspominał coś, że Śmierciożercy, którzy
zawładnęli Ministerstwem Magii, czytają wszystkie wysyłane listy. My nie mamy jednak
nic do ukrycia, prawda Eff? Ktokolwiek z brudnych sługusów Voldzia to czyta - pieprz się.
Ale właściwie nie dlatego piszę. Co powiesz na spotkanie? Wiem, że ostatnio wszędzie jest
niebezpiecznie, ale zawsze można znaleźć jakieś ciche i spokojne miejsce. Wymyślisz coś,
prawda? W końcu jesteś Carter.
     Odpisz jak najszybciej (wiem, że i tak nie posłuchasz i dostanę od Ciebie list dopiero
za tydzień, ale warto poprosić). 
  
Pozdrawiam i całuję,
Pansy Parkinson

          Po jakimś czasie wpatrywała się w odlatującą sowę. Westchnęła i usiadła na parapecie. Wszystko stało się takie zagmatwane. Jeszcze parę miesięcy było dobrze, nikt nie bał się o swoje życie i nie ukrywał się w domach zabezpieczonych zaklęciami. Wszystko zmieniło się wraz ze śmiercią Albusa Dumbledore'a. Pansy bała się myśleć o tym, co będzie działo się w Hogwarcie. Słyszała, że dyrektorem szkoły został Severus Snape - Śmierciożerca i wierny sługa Czarnego Pana. Z całego serca miała nadzieję, że są to tylko plotki wyssane z palca. 
          Przypomniała sobie rozmowę z Hermioną Granger w pociągu, podczas powrotu do Londynu. Brązowowłosa Gryfonka zaczepiła ją na korytarzu i zaciągnęła do wolnego przedziału. Mówiła, że ona, Weasley i Harry - jej Harry - nie wrócą do Hogwartu. Nie wyjaśniła zupełnie nic. Pansy nie była do końca pewna, dlaczego panna Granger jej to powiedziała. Może nie chciała, aby Parkinson się martwiła. Przymknęła oczy; zastanawiała się, co teraz robi Potter. Bała się o niego najmocniej na świecie. Był ścigany przez połowę świata magii - tych, którzy stali po stronie Voldemorta. Z każdym dniem było ich coraz więcej - jedni zostawali zmuszeni zaklęciem, innym grożono, kolejni robili to z chęci władzy.
         Mroczne czasy się zaczęły.
         To był początek końca.

*
          Draco Malfoy jeszcze nigdy nie czuł się tak zakłopotany. Podczas kiedy jego rodzice wesoło rozmawiali z państwem Greengrass, on siedział ze spuszczoną głową, bawiąc się różdżką. Ta cała sytuacja była tak nieprawdopodobna, że nie mógł w to uwierzyć. On i Astoria Greengrass? W życiu!
          Szatynka również była mocno wstrząśnięta. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, a jej starsza siostra kiwała z dezaprobatą głową. Zarówno Malfoy, jak i Krukonka byli zupełnie bezradni. Ich rodzice postanowili i nie mieli prawa się sprzeciwiać.
          - Nasz syn jest bardzo wysportowany - pochwaliła się Narcyza, chcąc ukazać Draco w jak najlepszym świetle. - Gra w quidditcha na pozycji Szukającego.
          - Naprawdę? - zachwycił się pan Greengrass.
          Blondyn kątem oka dostrzegł, jak Astoria wywraca oczami i wykrzywia twarz w dziwnym grymasie. Wyglądała przezabawnie.
          - Astoria jest bardzo nieśmiała - wtrąciła pani Greengrass. - Ciężko jej zawierać nowe znajomości. Większość czasu spędza na czytaniu książek...
          - Mamo - jęknęła Astoria.
          - Nie bez powodu trafiła do Ravenclawu - potwierdził z dumą ojciec.
          Młodsza panna Greengrass wyglądała na zażenowaną całą sytuacją. On sam czuł się niezwykle niezręcznie. To było niedorzeczne. Miał poślubić przyjaciółkę kobiety, którą pokochał. Zupełnie, jakby znalazł się w jakimś beznadziejnym mugolskim dramacie. Westchnął cicho - wiedział, że Lucjusz nie zmieni zdania. Widział jego uśmiech i spojrzenia kierowane na Astorię. Spodobała mu się i uznał ją za odpowiednią kandydatkę na żonę swojego jedynego syna.
          Obiad przygotowany przez panią domu był przepyszny i Draco uznał go za o wiele lepszego niż ten przygotowywany codziennie przez skrzaty w Malfoy Manor. Wiedział jednak, że Narcyza nie posiada zdolności kulinarnych - nigdy nie robiła niczego sama, tak była wychowana. Kiedy talerze zostały opróżnione, dostrzegł ponaglający wzrok ojca. Mężczyzna siedzący obok niego lekko trącił go łokciem w żebro. Draco domyślał się, o co mu chodziło. Uparcie go ignorował - nie dbał o to, że zostanie przez to ukarany.
          - Na zewnątrz jest bardzo ładna pogoda - zaczęła Narcyza.
          - Och, tak! - pan Greengrass najwyraźniej podchwycił temat.
          Astoria rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie. Wiedział, że wyraża niechęć w takim samym stopniu, co on. Owszem, była naprawdę ładną dziewczyną, mądrą i inteligentną, z dobrego domu, bogatą. Mimo wszystko nie wyglądała, nie zachowywała się i nie była Elizabeth Carter. Nie mógłby jej pokochać i wiedział, że ona również nie byłaby w stanie obdarzyć jego miłością.
          - Może wyjdziecie na spacer? - zaproponowała pani domu.
          Wiedział, ze ktoś w końcu wypowie te słowa. Przełknął ślinę, a kiedy poczuł ból w żebrach, jęknął i powoli, z niechęcią wstał od stołu i zerknął na Krukonkę. Dziewczyna wywróciła oczami i poszła w jego ślady, stając obok.
          - A zatem chodźmy.
          Rzucił ostatnie spojrzenie starszej pannie Greengrass, po czym skierował się do wyjścia z domu. Ta rezydencja była o wiele mniejsza, niż Malfoy Manor. Będąc w niej, odczuwał jednak rodzinne ciepło, jakiego nigdy nie poczuł we własnym domu. Zazdrościł im.
          Przemierzali powolnym krokiem ogród państwa Greengrass. Pani domu dbała o niego w każdej wolnej chwili, używając przeróżnych zaklęć. Dzięki temu wyglądał pięknie. Rosły w nim jabłonie i białe róże. Draco zamyślił się; zastanawiał się, co będzie robił przez następne kilka miesięcy. Nie wracał do Hogwartu. Ojciec uznał, że o wiele ważniejsze jest spełnianie woli Czarnego Pana. Nie dbał o edukację syna - jego zdaniem równie dobrze Draco mógł uczyć się w domu. Chłopak na szczęście nie był przywiązany do Hogwartu.
          - Oni zwariowali - usłyszał.
          Cichy głos dziewczyny wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na nią; usiadła na drewnianej ławce, a jej twarz oświetlały promienie słoneczne. Założyła nogę na nogę i skrzyżowała dłonie na piersi. Zmrużyła oczy i spoglądała na niego ze złością.
          - Racja - westchnął.
          - Nigdy za ciebie nie wyjdę, Malfoy - warknęła.
          Poczuł przypływ złości.
          - Uwierz, że ja również nie wyrażam zainteresowania twoją osobą.
          Usłyszał jej westchnięcie. Spojrzał na nią ze zdziwieniem; wyglądała na zmartwioną. Niewiele myśląc, usiadł obok niej, zachowując bezpieczną odległość. Nie chciał, aby źle o nim pomyślała - w końcu była przyjaciółką Effy, jego Effy.
          - Nie chodzi mi o to, że jesteś zły - powiedziała nagle, przerywając ciszę. - Nie mówię oczywiście, że jesteś przykładem dobrego człowieka, ale nie jesteś zły. Po prostu nie wyobrażam sobie, żebym miała zostać żoną...
          - Śmierciożercy?
          Prychnęła niczym kotka.
          - Nie to miałam na myśli - fuknęła. - Nie mogłabym zostać twoją żoną ze względu na Effy.
          Wbił wzrok gdzieś w dal, a jego myśli mimowolnie powędrowały w kierunku niskiej, zgrabnej szatynki, która skradła ostatki jego zimnego serca. Uśmiechnął się słabo; nigdy nie pomyślałby, że on, Draco Malfoy, będzie w stanie pokochać. Nie wierzył w miłość, a tymczasem wpadł w jej sieci i to bezpowrotnie. To było silniejsze od niego. Nawet, gdyby chciał o niej zapomnieć - nie potrafił. Nie kontrolował własnych uczuć, emocji.
          - Naprawdę jej zależy, wiesz? - mruknęła.
          Spojrzał na nią. Na jej twarzy malował się błogi uśmiech.
          - Wiem.
          - Więc nie spieprz tego.
          Westchnął. Tak bardzo chciał, aby mu się to udało - wiedział, że w jego wypadku to nierealne. Był Śmierciożercą, synem Lucjusza, przyszłym mężem Astorii i złym człowiekiem. Nigdy nie potrafiłby dać jej szczęścia. Cierpiałaby u jego boku, a do tego nie chciał dopuścić. Kiedy mu zależało, był w stanie zrobić wszystko dla drugiej osoby. Prychnął na myśl o tym, że to wszystko stało się w tak krótkim czasie. W zeszłe wakacje nawet nie pomyślałby o tym, że pokocha właśnie ją - Elizabeth Carter, dumną, przebiegłą, wredną i ironiczną Ślizgonkę, która była doskonała w ukrywaniu uczuć. Pomyślał ze zdziwieniem, że dawno widział ją zakładającą maskę obojętności. Dlaczego tak się stało? Nie wiedział, ale zdecydowanie wolał ją pełną uczuć, niż zimną.
          - Jesteś jakiś nierozmowny, Malfoy.
          - A ty podobno nieśmiała - odparł.
          Roześmiała się. Jej śmiech był tak szczery i wesoły, że sam poczuł rozbawienie. Jego kąciki ust nieznacznie drgnęły.
          - Co z tym zrobimy, Malfoy?
          Ich rozbawienie prysnęło niczym bańka mydlana. Oboje nie mieli pojęcia, w jaki sposób mogli przekonać rodziców do zmiany decyzji. On kochał Elizabeth, a Astoria nie chciała ranić przyjaciółki. Ta sytuacja była żałosna. Blondyn westchnął i przeczesał włosy opadające swobodnie na jego zmarszczone czoło.
          - Nie możemy nic zrobić.
          Zamarł, kiedy dziewczyna zerwała się z miejsca i spojrzała na niego ze złością.
          - Jak to nie możemy?! Malfoy, do cholery! Małżeństwo nie trwa miesiąc, tylko całe życie! Nie zgadzam się na to, rozumiesz? Podobno Ślizgoni są sprytni! Wymyśl jakiś plan!
          Dyszała ciężko, zaciskając zęby i pięści. Ciskała w niego błyskawicami, przed którymi niezdolny był się schronić. Nie spodziewał się jej wybuchu. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, ale i spokojem oraz opanowaniem. Westchnął.
          - Nie wiem, Greengrass. To nie jest takie proste - warknął.
          Prychnęła.
          - Na razie nie pozostaje nam nic innego, jak czekać.
          - Sam sobie czekaj, ja coś wymyślę - warknęła.
          Po chwili przyglądał się jej odchodzącej sylwetce. Wiedział, że to wszystko będzie trudne. Voldemort, ginący czarodzieje i mugole, Mroczny Znak, śmierć Dumbledore'a, miłość, nienawiść.
          Prawdziwe piekło dopiero się zaczynało.

*
           Uśmiechnęła się, czytając list od przyjaciółki. To była jedyna rzecz, która odciągnęła jej myśli od Toma. Od kiedy widziała go po raz ostatni, nie mogła w ogóle spać. Nie funkcjonowała jak normalny człowiek. Wyglądała niczym śmierć - blada, zapadnięte policzki, wychudzona. Nie przypominała już dawnej Elizabeth. Stała się jej wrakiem.
           To całkiem zabawne - Czarny Pan wykończył ją bez używania różdżki, bez torturowania i uśmiercającego zaklęcia. Wystarczyło jego spojrzenie i dotyk. Czuła się jak kompletna kretynka. Chcąc zapomnieć o Tomie, zabrała się za odpisywanie. 

Pansy,

     wakacje mijają mi idealnie, naprawdę. Wszystko jest doskonale i czuję się
dobrze. Mam nadzieję, że u Ciebie też tak jest.
     Ja na szczęście nie kłócę się z rodzicami. Nie widziałam ich jeszcze ani raz
od mojego powrotu. Myślę, że wiesz, że mi to bardzo na rękę. Wolę samotność, 
niż ich obecność. Co do Twojego powrotu do Hogwartu - bardzo się cieszę, że
go przekonałaś, aczkolwiek nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł. Wiesz,
jak teraz jest. Śmierciożercy całkowicie przejęli zamek. Ja nie wracam. Nie pytaj,
dlaczego, bo sama nie znam powodu. Wiem tylko, że ojciec woli, abym spędzała
czas w domu. Nie wiem, czy tak będzie lepiej, czy gorzej. Nie wiem nic. Przyszłość
wydaje się taka niewiadoma, Pansy. Owszem, nie mam nic do ukrycia - każdy może
przeczytać ten list, a ja dalej będę miała to w dupie. Jakieś wieści o Twoim kochasiu?
Z tego, co słyszałam, nie wraca na ostatni rok. Czyżby zamierzał srać w gacie i się ukrywać?
No cóż, mówi się trudno.
     Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł, abyśmy się spotkały. Nie pytaj o nic, Pansy.
Nie jestem już taka sama, jak parę dni temu. Ktoś mnie zmienił Coś mnie zmieniło. Może
kiedyś będę miała okazję Ci to wytłumaczyć.

Pozdrawiam,
Elizabeth Carter
       
          Nie czuła kompletnie nic, kiedy wysyłała list do panny Parkinson. Zupełnie, jakby ktoś odebrał jej wszystkie uczucia. Była zimna i obojętna, tak, jak dawniej. Tym razem w jej życiu nie było miejsca nawet na przyjaźń. Nie potrzebowała tego.
          Wystarczyła jej samotność i wspomnienie jego twarzy.
          Zupełnie, jakby rzucił na nią jakąś klątwę, z której nie potrafiła się wyleczyć. Wiedziała jedno - była już stracona. Podeszła niepewnie do wielkiego lustra. Zerknęła na swoje odbicie. Nie poczuła nic nawet, kiedy dostrzegła swoje oczy.
          Były czarne jak serce Lorda Voldemorta.

1 komentarz

  1. Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału.
    Co raz smutniejsze są te rozdziały. Dopiero Draco odkrył, że może kochać, a już mu każą wychodzić za inną. Tak samo Astoria. Szkoda mi ich wszystkich. Mam nadzieję, że uda im się coś wymyślić i będą żyli długo i szczęśliwie :) Elizabeth zakochana w Draco, a teraz nie przestaje myśleć o Voldemorcie? Zalatuje mi jakimś zaklęciem albo urokiem. Bo chyba tak szybko nie zmieniła swoich uczuć.Chociaż chyba teraz to ona nic nie czuje...
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy